Wojciech Kowalski zawsze był oczkiem w głowie rodziny Kowalskich. Od najmłodszych lat był dumą swoich zamożnych rodziców, ważnych postaci w lokalnej społeczności. Chodził do najlepszych szkół, błyszczał w sporcie, a w końcu przejął dobrze prosperującą firmę deweloperską swojego ojca. Jego życie wydawało się idealne pieniądze, wpływy i podziw wszystkich wokół. Był tylko jeden problem, którego nie mógł pokonać jego matka, Wanda Kowalska.
Pięć lat temu Wanda, niegdyś pełna życia i ciepła kobieta, została sparaliżowana w wypadku samochodowym. Jej życie zmieniło się diametralnie. Z silnej, niezależnej matriarchini stała się kimś, kto wymagał ciągłej opieki. Wojciech, zawsze kierujący się ambicją, nie miał na to cierpliwości. Musiał dostosować swoje życie do jej potrzeb, a z biegiem lat narastała w nim gorycz. Miał dość ciągłych przypomnień o słabości matki, a najbardziej nienawidził tego, iż go ogranicza. Jego ojciec zmarł rok temu, pozostawiając mu rodzinny majątek, ale stan Wandy był jak kamień u szyi.
Pewnego popołudnia, gdy Wojciech i jego matka siedzieli na balkonie ich okazałej willi z widokiem na klify nad morzem, w jego głowie zaczął kiełkować pewien plan. Słyszał, jak fale rozbijają się o skały poniżej, i po raz pierwszy od lat poczuł przypływ wolności. Gdyby tylko jego matki nie było w obrazie, mógłby żyć tak, jak chciał żadnych wizyt w szpitalu, żadnych wyrzutów sumienia, żadnych zobowiązań.
Myśli Wojciecha gwałtownie przybrały mroczny obrót. Mógł sprawić, by wyglądało to na wypadek. Znał te klify doskonale wiele osób przez lata spadło tam w dół, a ich ciał nigdy nie odnaleziono. Gdyby tylko lekko ją popchnął wszystko by się skończyło.
U jego stóp spokojnie leżał jego wierny pies, Burek, stary golden retriever, zupełnie nieświadomy planu, który rodził się w głowie pana. Wojciech spojrzał na matkę, która wpatrywała się w ocean, nie mając pojęcia o niebezpieczeństwie. Nie wiedziała, iż osoba, której ufała najbardziej na świecie, właśnie miała ją zdradzić.
Szybkim ruchem Wojciech stanął za nią, chwytając ją za ramiona. Mamo, jesteś już na to za stara mruknął pod nosem. W jednym precyzyjnym ruchu pchnął ją w dół.
Jej krzyk urwał się gwałtownie, gdy zniknęła z pola widzenia, a jej ciało runęło na ostro skały poniżej. Wojciech stał jak sparaliżowany, z sercem w gardle. Udało mu się. Uwolnił się od ciężaru istnienia matki.
Ale gdy się odwrócił, by odejść, coś ścisnęło go za serce. To był Burek, który wstał i nerwowo krążył przy krawędzi. Pies patrzył szeroko otwartymi oczami, szczekając rozpaczliwie, jakby wyczuwał, iż stało się coś złego.
Wojciechowi zamarło serce na chwilę, poczuł ciężar swojego czynu. Ale gwałtownie otrząsnął się. To już koniec szepnął do siebie, próbując się uspokoić. Odszedł, ignorując rozpaczliwe szczekanie psa.
Życie Wojciecha nie zmieniło się od razu. Policja przyjechała kilka godzin po zdarzeniu, ale uznali śmierć za nieszczęśliwy wypadek. Wanda od lat miała problemy z poruszaniem się, więc łatwo uwierzyli, iż mogła stracić równowagę i spaść z klifu.
Ale Wojciech znał prawdę. Udało mu się uciec przed konsekwencjami. Majątek był teraz jego, a rodzinny biznes wreszcie wolny od ciągłych wydatków na opiekę nad matką. Ale jego spokój nie trwał długo.
Burek, który przez lata był wiernym towarzyszem Wandy, nie chciał opuścić miejsca, gdzie ta spadła. Pies godzinami stał przy klifie, wpatrując się w skały poniżej. Wojciech próbował go ignorować, licząc, iż w końcu odejdzie, ale Burek miał inne plany. Każdego dnia wracał na klif, szczekając i skomląc, jakby wzywał swoją ukochaną panią.
Wojciech coraz bardziej irytował się zachowaniem psa. Nie miał cierpliwości do tego przypomnienia swojej zbrodni i zaczął zachowywać się wobec Burka coraz agresywniej. Zamknął psa na zewnątrz, licząc, iż w końcu przestanie przychodzić, ale to nie pomogło. Burek był nieugięty.
Pewnej nocy, gdy Wojciech siedział w gabinecie, dziwny niepokój wypełnił pokój. Cisza w domu była przytłaczająca. Spojrzał na rodzinną fotografię na ścianie, na której byli jego matka i Burek. Na moment poczuł ukłucie wyrzutów sumienia krótkie, obce uczucie. gwałtownie je odsunął.
Ale to uczucie nie zniknęło. Wżerało się w jego myśli, a skomlenie psa było coraz głośniejsze każdej nocy. Wojciech nie mógł spać, jego nerwy były coraz bardziej napięte. Nie mógł uciec od poczucia winy, choćby się starał.
Aż pewnego dnia stało się coś dziwnego. Burek zniknął. Wojciech początkowo myślał, iż pies po prostu uciekł, ale gdy sprawdził, zobaczył ślady kopania pod bramą. Serce mu zamarło.
Czyżby Burek się domyślił? Czy mógł wiedzieć, co się stało?
Minęły tygodnie, a życie Wojciecha wróciło do normy. Udało mu się zagłuszyć wyrzuty sumienia, choćby zaczął odbudowywać relacje z przyjaciółmi i współpracownikami. Myślał, iż zostawił przeszłość za sobą.
Ale pewnego wieczoru, gdy szedł plażą w pobliżu klifów, usłyszał znajome szczeknięcie. To był Burek. Wojciech zastygł w bezruchu, gdy pies pojawił się na szczycie klifu, stojąc dokładnie tam, gdzie spadła Wanda. Spojrzenie Burka było pełne oskarżenia. Tak, jakby wiedział prawdę.
Nogi Wojciecha stały się ciężkie jak ołów, gdy podszedł do psa. Oddychał płytko. Czego chcesz? wyszeptał, choć znał odpowiedź. Burek był ostatnim łącznikiem z matką, a pies nigdy nie zapomniał. Wierność, która kiedyś była bezwarunkowa, teraz stała się upiornym przypomnieniem zbrodni Wojciecha.
Pies warknął cicho, robiąc krok do przodu, jakby rzucał mu wyzwanie. W tej chwili Wojciech zrozumiał, iż jego czyn nigdy nie był ukryty choćby przed wiernym zwierzęciem, które widziało wszystko. Spróbował dotknąć Burka, ale pies się cofnął.
Nagle Wojciech stracił równowagę. Przechylił się do tyłu i zanim zdołał zareagować, poczuł










