Morsować czy nie morsować? Oto jest pytanie… które zadaję sobie już od jakiegoś czasu. Gdzie człowiek się nie obejrzy, tam widzi “morsa”. Szał na tę właśnie zimową aktywność trwa już od jakiegoś czasu. Jednak czy chodzi tylko o kolejną modę, o trend, który za chwilę przeminie? Nie sądzę. Morsowanie niesie ze sobą ogromne korzyści, nie tylko dla ciała, ale i dla ducha. Dlatego ja, największy zmarzluch świata (śpiący choćby w lecie w skarpetkach i pod dwoma kołdrami), postanowiłam bliżej przyjrzeć się miłośnikom lodowatych kąpieli. A lepszej okazji wymarzyć sobie nie mogłam! Blogowe Morsy nie tylko pokazały mi, jak to fachowo się robi, ale także dały okazję do eksploracji przepięknego regionu Polski. Zimowy weekend na Mazurach to czas spędzony w otoczeniu dzikiej przyrody, to poznawanie historii tutejszych ziem, a także odkrywanie smaków regionalnej kuchni. Blogwe Morsy – ale o co chodzi? Blogowe Morsy to zlot blogerów podróżniczych celem hartowania ducha i ciała. Przy okazji poznajemy piękne zakątki i tradycje Warmińsko-mazurskiego oraz poznajemy siebie nawzajem. W lutym odbyła się już druga edycja, a wszystko zaczęło się rok temu, kiedy to sprawcy całego zamieszania, czyli Szalone Walizki zaprosiły blogowe towarzystwo na morsowe kąpiele. Sukces był to wielki, więc i powtórka być musiała. W tym roku spotkanie blogerów podróżniczych, jak i morsowanie, odbyło się w urokliwej miejscowości Stare Jabłonki w Hotelu Anders, malowniczo położonym nad Jeziorem Szeląg Mały. Lokalizacja idealna. Odległość z pokoju nad samą wodę to jedynie kilkadziesiąt metrów. Króciutki spacer i już człowiek ląduje w przeręblu. No może nie tak od razu, trochę przesadzam. Zanim wskoczycie do lodowatej wody, musicie odpowiednio przygotować swoje ciało. Konieczna jest odpowiednia rozgrzewka, która powinna trwać 15-20 minut. A chodzi o to, by krew zaczęła szybciej krążyć i tym samym dostarczyła większą porcję tlenu. Poprawi to zdecydowanie proces termoregulacji. W czasie rozgrzewki stopniowo zrzucacie z siebie ciepłe ubranie aż zostaniecie jedynie w stroju kąpielowym. Wtedy należy zdecydowanym krokiem wejść do zimnej wody. Ręce najlepiej trzymać w górze. Wystarczy zanurzyć się po pachy. Osoby początkujące powinny przebywać w wodzie od kilku do kilkunastu sekund. Po takiej kąpieli wychodzicie szybciutko na brzeg i aplikujecie sobie krótką aktywność fizyczną. Następnie zakładacie ciepłe ubranie i pijecie coś na rozgrzewkę. Morsowanie to rodzaj krioterapii ogólnoustrojowej. Optymalna temperatura do morsowania to -8 stopni Celsjusza. Jakie korzyści może przynieść ta aktywność? Oczywiście lepsza odporność, wzmocnienie układu krążeniowego, skóra staje się jędrniejsza, opóźnia się jej starzenie, uwalniają się endorfiny. To tylko niektóre pozytywne efekty modnego ostatnio “sportu”. Czy morsowanie jest dla wszystkich? Czy są jakieś przeciwwskazania? Tak. Szczególnie dla osób, mających problemy z sercem oraz układem krążenia. Do tego dochodzi także nieuregulowane lekami nadciśnienie tętnicze, niedoczynność tarczycy czy zaburzenia neurologiczne, takie jak padaczka czy borelioza. Dlatego też, jeżeli macie jakiekolwiek wątpliwości, przed pierwszym morsowaniem, koniecznie skonsultujcie się z lekarzem. Czy się odważyłam? Hm… jest mały sukces, bo stopę zamoczyłam:) I napiszę Wam szczerze, temperatura takiejże wody to już nie przelewki. Niecała minutka i paluszki zaczęły tracić czucie. Oczywiście to wszystko przez brak rozgrzewki i odpowiedniego przygotowania. Za rok będzie już na 100%. Raz, iż czas zacząć hartować swój organizm, dwa – nie ma co przyglądać się z zazdrością na pomoście, jak inni stają się młodsi;) Hotel Anders – malownicza miejscówka na Mazurach Podczas Blogowych Morsów gościł nas wspomniany już czterogwiazdkowy Hotel Anders w Starych Jabłonkach. Idealna lokalizacja zarówno na morsowanie, jak i na odpoczynek, regenerację i integrację. Fantastyczna miejsce na ucieczkę z miasta, na zimowy weekend na Mazurach. Hotel Anders od razu skradł moje serce. Dlaczego? Klimatyczny kompleks w stylu mazurskim Po pierwsze… to przepiękny kompleks w stylu mazurskim, miejsce z duszą i ciekawą historią. Hotel swą nazwę wziął od nazwiska pruskiego arystokraty i przemysłowca, Richarda Andersa. Część pałacowa w hotelu należała właśnie do niego, a miało to miejsce na przełomie XIX i XX wieku. Pan Anders został okrzyknięty “wschodniopruskim królem drewna”. Posiadał wówczas olbrzymie kompleksy leśne oraz liczne tartaki. Pan Anders związany był także z miastem Ruciane-Nida, do którego rozwoju znacząco się przyczynił. Od najmłodszym lat przysposabiał się do profesji kupca i od razu zaczął handlować drewnem. Przejmował tartaki, uruchamiał fabryki, ciągle modernizował swoją infrastrukturę. Po I wojnie światowej, gdy zapotrzebowanie na materiał do budowy domów było ogromne, przestawił swoją produkcję właśnie w tym kierunku. Richard Anders był także znanym filantropem oraz zagorzałym antynazistą. W jego fabrykach na Mazurach pracę znajdowało wielu jeńców wojennych. W ten sposób sławny przedsiębiorca ratował ich życie. Sam niestety zginął z rąk żołnierzy Armii Czerwonej, kiedy ta wkroczyłam na te tereny. w tej chwili w dawnym pałacu pana Andersa mieści się hotelowa restauracja. Jest ona połączona z główną częścią specjalnym korytarzem, zaprojektowanym w iście mazurskich stylu. Drzwi wyjściowe, umieszczone w połowie korytarza prowadzą prosto nad jezioro. Co ciekawe, w Hotelu Anders co roku odbywały się dwie cykliczne imprezy. Jedna z nich to słynny Puchar Świata w Siatkówce Plażowej. Druga to Regionalne Święto Ryby Warmia Mazury Powiśle. Była to fantastyczna okazja, by poznać lokalne smaki, skosztować po mistrzowsku przyrządzonych ryb oraz powędkować. Na terenie hotelu stworzono bowiem oficjalne łowisko. Z niecierpliwością i ciekawością czekam na koniec “covidowego czasu”, gdyż Hotel Anders z pewnością przygotuje wówczas nie jedną atrakcję. Malownicze położenie nad Jeziorem Szeląg Mały Po drugie pierwsze… malownicze położenie nad samym jeziorem o nazwie Szeląg Mały. Z okna Restauracji Pałacowej rozciąga się niesamowity widok. Hotel usytuowany jest w otoczeniu Lasów Taborskich, a jego gwiazdą jest niewątpliwie słynna Sosna Taborska. Wytwarza się tu specyficzny mikroklimat. A skąd taka nazwa jeziora? O tym krąży interesująca legenda. Otóż, nad jeziorem mieszkał niegdyś młody rybak o imieniu Franz. W jego rodzinie z pokolenia na pokolenie przekazywany był pewien cenny przedmiot. Mowa tu o złotym szelągu, specjalnej monecie, która posiadała nadzwyczajne adekwatności i moce. Ten, który wszedł w jej posiadanie, mógł liczyć na pomyślność oraz dobre zdrowie. Warunkiem była jednak rzetelna praca. Przyszedł czas, iż ów młody kawaler zapalił się do ożenku. Wybranka jego pochodziła ze wsi, leżącej po drugiej stronie jeziora. Młodzi często urządzali schadzki na samym środku jeziora. W noc świętojańską Franz postanowił oświadczyć się dziewczynie. Zgodnie z tradycją miał jej także podarować złoty szeląg. Niestety żarty podglądaczy sprawiły, iż moneta zniknęła w wodnych czeluściach. Para zamartwiała się przez kolejny rok, przeżyć tego nie mogła. Krążyły jednak słuchy, iż jezioro złe nie jest i zawsze oddaje to, co zabiera. jeżeli człowiek porządny, ciężko pracuje, to i w końcu spotka go szczęście. I tak też się stało. Gdy Franz wraz z kamratami wypłynął na połów, nie mógł uwierzyć i własnym oczom, i uszom. To, co złapało się w sieci, było ogromne, szarpało się na wszystkie strony. A był to sum potężnych rozmiarów. Rzadkość i wielkie szczęście rybaka. A jak się okazało, w jego żołądku znajdowała się cenna zagubiona moneta. Od tego czasu jezioro zaczęto nazywać Szelągiem właśnie. Regionalna kuchnia oparta o lokalne produkty Po trzecie pierwsze… serwowane tu jedzenie to mistrzostwo świata. Podstawą są lokalne produkty. Królują tu oczywiście ryby, takie jak sielawa, węgorz czy wędzony pstrąg w sosie sezamowym oraz dziczyzna. Pierogi z farszem mięsnym z dzika lub jelenia to coś, czego koniecznie trzeba tu spróbować. Wegetarianie również znajdą coś dla siebie. Smak kremu z buraka czy humusu z fasoli z pewnością zadowoli podniebienie każdego smakosza oraz na długo zapadnie w pamieć. Rządy sprawuje tu fantastyczny szef kuchni, wielokrotnie nagradzany, pan Dariusz Struciński, a sprawuje je już ponad 25 lat. To on jest autorem słynnego “Jaszczura“, którego można tu samodzielnie upiec, a później skonsumować. Przepis jest prostu, choć wykonanie wymaga precyzji i pewnej wprawy;) Ale o tym za chwilę… Na terenie hotelu kolacja często serwowana jest przy ognisku oraz przy muzyce na żywo. Na ruszt idą wówczas ryby oraz różne mięsiwa. Podawany tu burger to kolejne mistrzostwo świata. Spróbować można szeregu różnych wędlin oraz swojego bigosu. A to wszystko okraszone domowymi sosami, konfiturami czy leśnymi grzybkami. Na humorek i rozgrzewkę zaś czeka aromatyczne grzane winko. Komfort i wygoda Czterogwiazdkowy Hotel Anders to również komfort i wygoda. Możecie tu nocować zarówno w stylowo urządzonych pokojach, jak i w tradycyjnych Chatach Mazurskich. W każdym pokoju znajduje się prywatna łazienka, płaski telewizor, barek oraz zestaw do parzenia herbaty i kawy. Kolory wnętrza przypominają, iż jesteśmy na łonie natury, w otoczeniu jezior i lasów. Na miejscu możecie skorzystać z basenu z masażami wodnymi, z antyprądem oraz gejzerami. Czeka tu na Was także Świat Mazurskich Saun. Wygrzejecie się porządnie w saunie parowej, suchej oraz na podczerwień. A na koniec możecie zajrzeć do hotelowego SPA. W tej kategorii Hotel Anders został również nagrodzony. O formę zadbacie na siłowni, zaś wieczorem rozrywkę zapewni Wam hotelowa kręgielnia. Stare Jabłonki i okolice Najstarsze zapiski na temat wsi Alt Jablonken pochodzą z 1584 roku. Skąd taka nazwa? Oczywiście od popularnego owocu. W krajobrazie wsi dominowały i ciągle dominują pięknie kwitnące jabłonie. Wieś założona została przez osadników, pochodzących z Polski. Może się to wydawać dziwne, bowiem tereny te należały wówczas do Krzyżaków. Dowodem na to jest właśnie jej polska nazwa “Jabłonki”. Gdy będziecie już wjeżdżać na teren Hotelu Anders, Wasza uwagę z pewnością zwróci stary obiekt przy torach. To zabytkowy budynek stacji kolejowej z odnowionym zegarem oraz unikatową drewnianą poczekalnią na jednym z peronów. Warto więc zajrzeć do środka i pokręcić się w pobliżu. A co można robić w Starych Jabłonkach i okolicach? Z pewnością nudzić się tu nie będziecie. Wioska położona jest na pojezierzu Iławskim w otoczeniu Lasów Taborskich. Przebiega przez nią aż 5 znakowanych szlaków turystycznych, zarówno są to trasy piesze, jak i rowerowe, w tym m.in. międzynarodowy szlak Św. Jakuba, prowadzący aż do Santiago de Compostela w Hiszpanii! Na każdą z nich możecie wybrać się z przewodnikiem, współpracującym z Hotelem Anders (przewodnikpomazurach.pl). Wycieczki piesze w Starych Jabłonkach Dookoła Jeziora Szeląg Mały (10 km, 4 godziny) W Królestwie Sosny Taborskiej (3 km, 1,5/2 godziny) I właśnie na tę drugą wybraliśmy się podczas spotkania Blogowych Morsów. Wycieczkę poprowadził świetny przewodnik, pan Mariusz Moritz, którego wizytówkę znajdziecie na wspomnianej wyżej stronie. W kilku słowach, pasjonat z ogromną wiedzą na temat tych terenów. Trasa wiedzie przez leśny kompleks wspomnianej już Sosny Taborskiej. Jest on częścią Puszczy Taborskiej, zwanej niekiedy Knieją Ostródzką. Została tu wytyczona ścieżka dydaktyczna, na której ustawiono kilka ilustrowanych tablic informacyjnych. To, co z pewnością zwróci Waszą uwagę, to niewiarygodnie wysokie drzewa iglaste o stosunkowo cienkim pniu. I to one właśnie rozsławiły te tereny a w tej chwili stanowią atrakcję samą w sobie. Mowa oczywiście o Sośnie Taborskiej. Te wielkie drzewa posadzono tu grubo ponad 200 lat temu. Wycinka na tych terenach prowadzona była już w XVI wieku. Towar eksportowano do zachodniej Europy. Pozyskane drewno było najwyższej jakości. Sosna Taborska stanowiła bardzo cenny budulec. Dlatego też ciągle sadzono nowe drzewa, choćby tam, gdzie ten gatunek nie rósł naturalnie. w tej chwili w tymże lesie gdzieniegdzie możecie zobaczyć także buki, dęby czy graby. Te jednak pojawiły się tu zupełnie naturalnie. Nasiona przyniósł wiatr bądź dzikie zwierzęta. Dlaczego Sosna Taborska jest tak wyjątkowa? Ma gładki równy prosty pień i naprawdę widać to gołym okiem. Jego średnica wynosi około 1 metra. Jej wysokość to choćby 40 metrów. Jest długa, strzelista, zdaje się dotykać nieba. Rośnie do około 140 lat, a potem obumiera. Sosną Taborską zainteresował się sam Napoleon, który to sprowadził jej nasiona do Francji. W wyniku tego sosna z Mazur zapozowała na wystawie światowej w Paryżu w 1900 roku. A to z kolei przyczyniło się jeszcze bardziej do wzrostu jej wartości. Za jakiś czas cena za ów towar skoczyła aż o 50%. W latach 30. ubiegłego stulecia zaś sosna ze Starych Jabłonek cieszyła się także powodzeniem w przemyśle lotniczym. Drzewa te był nazywane sosnami lotniczymi. To jednak nie wszystko, co zobaczycie i czego dowiecie się podczas tej wycieczki. Będziecie mogli podziwiać ponad 100-letni kanał, łączący Jezioro Szeląg Mały z Szelągiem Wielkim. Tu zaczyna się szlak Kanału Elbląskiego. Stąd możecie popłynąć do Elbląga, następnie dalej do Kaliningradu i przez Pętlę Żuławską aż do Antwerpii czy Amsterdamu! Na końcu trasy znajduje się także schron bojowy z czasów II wojny światowej. Ów bunkier to jeden z pierwszych, jakie powstały na tzw. Pozycji Olsztynieckiej. Była to naprawdę długa linia umocnień, biegnąca przez Nidzicę aż do Pasymia. W jej skład wchodziło aż 130 schronów. Wybudowano je jeszcze przed wybuchem II wojny światowej, bowiem Niemcy podobno obawiali się ataku ze strony Polski. Co ciekawe, ów schron bojowy to...