— Babciu, a ty możesz być babcią jeszcze raz?
— Co ty wygadujesz, Weroniko? Nie rozumiem.
— No wiesz, babciu, wszyscy dzieciaki z podwórka mają babcie. Ktoś ma jedną, ktoś dwie, a ja aż cztery. Dwie moje rodzone i po jednej od mamy i taty. A Wojtus nie ma ani jednej. Strasznie mi go szkoda.
— Więc chcesz, żebym została jego babcią?
— Oj, babciu, ależ ty… Nie oddać cię, ale podzielić się. Żebyś i jemu smażyła racuchy i na zimę związała ciepły szalik.
— Ach, ty moje złote serduszko… Wojtuś miał babcię Danusię. Przyjaźniłyśmy się od dziecka. Szkolne koleżanki, nierozłączne jak dwie krople wody. Tylko iż zginęła… W tym wypadku. Akurat wtedy, kiedy Wojtuś się urodził.
— Babciu, czemu płaczesz?
— Ciężko, kochanie. Jechali z dziadkiem po młodą mamę ze szpitala. Wyruszyli rano. A na przeciwko — tir, ogromny TIR. Kierowca zasnął za kółkiem… Zderzenie. Ich zabrakło. Och, jak to boli…
— Babciu… Nie płacz. I tak będę zapraszać Wojtusia do nas. Uwielbia twoje racuchy. I zrób mu skarpety na święta, dobrze?
— Oczywiście, iż zrobię. Tylko, Weroniko, nic mu nie mów. Skoro mama nie powiedziała, to znaczy, iż tak trzeba. Umiesz dochować tajemnicy?
— Umiem, babciu. Obiecuję.
— To moja mądra dziewczynka. A teraz leć do dzieci — obiad niedługo.
Wybiegłam na podwórko i zaczęłam skakać na skakance. Chłopaki pod domem Szymka ścigali się, kto dalej opluje. Wygrał Szymek — po minach było widać: on się śmiał, a Kuba z Wojtkiem marszczyli brwi.
— Chodźcie! Ktoś się wprowadza do pustego domu!
— Kto ostatni, ten kozioł!
Ruszyliśmy gromadą na sąsiednią ulicę. Dom stał pusty już drugie lato. Ale dziś podjechała ciężarówka, mężczyźni wynosili meble. Podeszliśmy. Jeden grubszy pan zdjął czapkę, przetarł spocone czoło:
— Dzieciaki, gdzie tu można się napić wody?
— Mogę przynieść z domu!
— Albo z hydrantu!
— Pokażecie?
— Chodźcie, pokażemy. A kogo przywieźliście?
— Starszą panią. Babcię. Bądźcie dla niej mili, dobrze? Nikogo już nie ma. To wszystko, co wiem.
— Jesteśmy grzeczni! Możemy jutro przyjść się poznać?
— Jasne, przychodźcie.
Rozbiegliśmy się do domów, tylko Wojtuś został. Marzył o zawodzie kierowcy. choćby zapach benzyny go fascynował. Wdrapał się na jabłoń przed domem i cicho obserwował.
Nagle pod drzewem rozległ się głos:
— Przepraszam, chłopczyku. Nie chcę przeszkadzać, ale nie mam gdzie spać. Zgubiłam klucze. Mógłbyś wejść przez okno i otworzyć nam drzwi?
Wojtuś zastygł, potem kiwnął głową.
— Nazywam się Wojtuś. Pomogę. Tylko niech panowie podrzucą.
Zeskoczył z drzewa i znalazł się obok niziutkiej babci o ciepłych oczach.
— A z czym lubisz pierogi, Wojtusiu?
— Z powidłem. I jeszcze z kapustą i grzybami!
— Zapamiętam. Za kilka dni zaproś przyjaciół — na pierogi.
Wlazł przez okno, otworzył drzwi. Dom był zakurzony i pusty. Gdzieś podarł koszulkę — westchnął. Mama będzie krzyczała. Ale babcia obiecała, iż zaszyje. I zaszyła — do rana nie było widać, iż była dziura.
Od tamtej pory Wojtuś miał babcię. Obcą, ale swoją. Dziergała mu rękawiczki, czytała bajki, zapraszała na herbatę. choćby mama Wojtka czasem z nim przychodziła. Aż pewnego dnia babcia Irena zachorowała.
Gotowaliśmy z Wojtkiem dla niej kaszę. Ja zapalałam gaz, on obierał ziemniaki. Kubuś choćby napalił w piecu, gdy zrobiło się zimno. Dorośli pomagali, ale Wojtuś opiekował się babcią najbardziej. To w końcu jego babcia.
Teraz on też ma babcię. Swoją. Choć obcą. Ale prawdziwie bliską…