— Babciu, a ty mogłabyś być babcią jeszcze raz?
— Co ty wygadujesz, Wiolu? Nie rozumiem.
— No wiesz, babciu, wszystkie dzieci na podwórku mają babcie. Jedna, dwie, a ja mam aż cztery. Dwie moje rodzone i jeszcze po jednej od mamy i taty. A u Adasia — żadnej. Strasznie mi go szkoda.
— Chcesz, żebym została jego babcią?
— Oj, babciu, no przecież! Nie oddawać cię, ale się podzielić. Żebyś mu też racuchy smażyła i szalik na zimę wydziergała.
— Ach, ty moja cebulowa zgryzoto… Miał Adaś babcię Wandzię. Przyjaźniłyśmy się od małego. Szkolne koleżanki, nierozłączne jak dwie krople wody. Tylko zginęła… W tym wypadku. Akurat gdy Adaś się urodził.
— Babciu, czemu płaczesz?
— Ciężko, kochanie. Pojechali z dziadkiem po młodą mamę ze szpitala. Rano wyjechali. A na przeciwko — tir, ogromny TIR. Kierowca zasnął za kółkiem… Zderzenie. Nie przeżyli. Och, jak to boli…
— Babciu… Nie płacz. I tak będę Adasia zapraszać. Uwielbia twoje racuchy. I skarpety mu na Nowy Rok zrób, dobrze?
— Jasne, iż zrobię. Tylko, Wiolu, nic mu nie mów. Skoro mama nie powiedziała, to ma swoje powody. Umiesz dochować sekretu?
— Umiem, babciu. Obiecuję.
— No to dobrze. A teraz leć do dzieci — niedługo obiad.
Wypadłam na podwórko i zaczęłam skakać na skakance. Chłopaki pod domem Szymka sprawdzali, kto dalej napluje. Wygrał Szymek — po minach było widać: on się śmiał, a Kuba z Adasiem marszczyli brwi.
— Chodźcie! Ktoś się wprowadza do pustego domu!
— Kto ostatni, ten gorszy jak koza!
Grupa dzieciaków ruszyła na sąsiednią ulicę. Dom stał pusty już drugie lato, ale dziś podjechała ciężarówka, a mężczyźni wynosili meble. Podeszliśmy bliżej. Jeden tęgi pan zdjął czapkę, przetarł spocone czoło:
— Dzieciaki, gdzie tu można wody się napić?
— Mogę z domu przynieść!
— Albo z hydrantu!
— Pokażecie?
— Chodźcie, pokażemy. A kogo przywieźliście?
— Starszą panią. Babcię. Bądźcie dla niej mili, dobrze? Nie ma już nikogo. Tyle wiem.
— My zawsze mili! A możemy jutro przyjść się poznać?
— Oczywiście.
Rozbiegliśmy się, tylko Adaś został. Marzył o zawodzie kierowcy. choćby zapach benzyny go kręcił. Wspiął się na jabłoń przed domem i cicho obserwował.
Nagle pod drzewem odezwał się głos:
— Przepraszam, chłopczyku. Nie chcę przeszkadzać, ale nie mam gdzie spać. Zgubiłam klucze. Mógłbyś wejść przez okno i otworzyć nam drzwi?
Adaś zamarł, potem skinął głową.
— Na imię mi Adaś. Pomogę. Tylko muszą mnie panowie podrzucić.
Zeskoczył z drzewa i stanął obok niskiej babci o łagodnych oczach.
— A jakie lubisz pierogi, Adasiu?
— Z marmoladą. I jeszcze z cebulą i jajkiem!
— Zapamiętam. Za parę dni zwołaj przyjaciół — na pierogi.
Włamał się przez okno, otworzył drzwi. Dom był zakurzony i pusty. Gdzieś podarł koszulkę — zasmucił się. Mama będzie zła. Ale babcia obiecała, iż zaszyje. I zaszyła — rano nie było widać różnicy.
Od tamtej pory Adaś miał babcię. Obcą, ale swoją. Dziergała mu rękawice, czytała bajki, zapraszała na herbatę. choćby mama Adasia czasem przychodziła. Aż pewnego dnia babcia Halina zachorowała.
Gotowaliśmy z Adasiem dla niej kaszę. Ja zapalałam gaz, on obierał ziemniaki. Kuba choćby napalił w piecu, gdy zrobiło się zimno. Dorośli pomagali, ale Adaś dbał o babcię najbardziej. To w końcu jego babcia.
Teraz i on ma babcię. Swoją. Choć obcą. Ale prawdziwie bliską.