Błąd, który zmienił wszystko

polregion.pl 2 dni temu

**Błąd, który zmienił wszystko**

Telefon drżał w moich dłoniach, gdy wybierałem numer. Serce waliło tak mocno, jakby chciało wyskoczyć z piersi. „Halo, Kasia, zrobiłem, jak mówiłaś! Wsypałem jej ten proszek do kawy. Czekam, aż zacznie działać, żeby wyjechać. Ale, do diabła, co to było? Nie można takiego czegoś dodawać do kawy! Agnieszka zbladła, źle się poczuła, jakby wypiła truciznę! Skąd miałem wiedzieć, iż tak będzie? Nie jestem przecież lekarzem!” Mój głos załamywał się, a w głowie wirowała mieszanina paniki i poczucia winy. Jak do tego doszło?

Wszystko zaczęło się kilka tygodni temu, gdy wydawało się, iż moje życie rozpada się na kawałki. Z Agnieszką jesteśmy małżeństwem od siedmiu lat, a ostatnie dwa nasz związek trzeszczał w szwach. Ciągłe kłótnie, nieporozumienia, jej wieczne pretensje – czułem, iż już nie daję rady. Agnieszka się zmieniła: z radosnej i troskliwej dziewczyny, w której się zakochałem, stała się osobą wiecznie niezadowoloną. Próbowałem z nią rozmawiać, ale każda rozmowa kończyła się awanturą. W pewnym momencie zacząłem myśleć, iż rozwód to jedyne wyjście. Aż pojawiła się Kasia.

Kasia to koleżanka z pracy. Często spotykaliśmy się w czasie przerwy na kawę, a ona zawsze potrafiła mnie wysłuchać. Kiedy zacząłem dzielić się z nią swoimi problemami, nie oceniała, tylko współczuła. Stopniowo nasze rozmowy stawały się bliższe, a ja poczułem, iż przy niej jest mi lekko, jak już dawno nie było. Pewnego dnia, po kolejnej kłótni z Agnieszką, poskarżyłem się Kasi, iż nie wiem, jak wyrwać się z tego błędnego koła. Wtedy podsunęła mi pomysł, który początkowo wydał mi się szalony. „Jest jeden sposób – powiedziała z przebiegłym uśmiechem. – Wsyp jej coś do kawy. Nic groźnego, środek, który ją trochę uspokoi. Dam ci proszek, jest nieszkodliwy.” Zaśmiałem się, myśląc, iż żartuje, ale Kasia mówiła poważnie. Podsunęła mi małą saszetkę i dodała: „Spróbuj, gorzej nie będzie.”

Długo się wahałem. Wsypywać coś żonie do kawy? Brzmiało jak scena z taniego thrillera. Ale Kasia zapewniała, iż to tylko uspokajające zioła, iż pomogą Agnieszce się wyciszyć, a nam – naprawić relację. Byłem tak zmęczony kłótniami, iż w końcu się zgodziłem. Rano, gdy Agnieszka była pod prysznicem, przygotowałem jej kawę i, czując się jak ostatni idiota, wsypałem szczyptę proszku. Dłonie mi się trzęsły, ale przekonywałem siebie, iż nie robię nic złego. Kasia przecież powiedziała, iż to bezpieczne, prawda?

Agnieszka wypiła kawę, jak zwykle, niczego nie podejrzewając. Obserwowałem ją, oczekując, iż może zrobi się senna albo się odpręży, jak mówiła Kasia. Ale po pół godzinie nagle zbladła, złapała się za brzuch i powiedziała, iż źle się czuje. Położyła się na kanapie, jej oddech stał się ciężki, a ja wpadłem w panikę. „Agnieszka, co się dzieje? Może wezwać pogotowie?” – spytałem, ale tylko machnęła ręką, mówiąc, iż pewnie coś nieświeżego zjadła. Wybiegłem na balkon i zadzwoniłem do Kasi, żeby wyjaśnić, co za diabelski proszek mi dała. Jej spokojny głos tylko wzmógł moją panikę: „Oj, Wojtek, nie dramatyzuj, to tylko zioła. Może ma alergię? Daj jej wody, przejdzie.” Ale widziałem, iż Agnieszce jest coraz gorzej, a w głowie kłębiła się straszna myśl: a jeżeli to trucizna?

Wezwałem pogotowie, nie czekając, aż „przejdzie”. Lekarze przyjechali szybko, obejrzeli Agnieszkę i od razu zabrali do szpitala. Jeden z nich zapytał, czy nie jadła czegoś nietypowego albo nie brała leków. Wymamrotałem, iż nie wiem, ale w środku ściskało mnie z przerażenia. A jeżeli znajdą ten proszek? A jeżeli otrułem własną żonę? W szpitalu powiedziano mi, iż Agnieszka ma silne zatrucie, ale na szczęście udało się ją ustabilizować. Lekarze jeszcze nie wiedzą, co było przyczyną, ale ja już myślałem tylko o swojej winie.

Wieczorem znów zadzwoniłem do Kasi, ale teraz moje słowa były zupełnie inne. „Co mi dałaś? – wrzeszczałem do słuchawki. – Agnieszkę ledwo odratowali! jeżeli to trucizna, powiem wszystko policji!” Kasia zaczęła się tłumaczyć, zapewniając, iż to „tylko uspokajające zioła”, iż sama to próbowała i iż pewnie przesadziłem z dawką. Ale już nie wierzyłem ani jednemu jej słowu. Przypomniałem sobie, jak mnie do tego namawiała, jak mówiła, iż wszystko będzie dobrze, i zrozumiałem, iż mną manipulowała. Może chciała zniszczyć nasze małżeństwo, żeby mnie zdobyć? A może to było coś jeszcze gorszego? Nie wiedziałem, ale jedno było pewne: popełniłem straszny błąd, ufając jej.

Teraz Agnieszka wciąż jest w szpitalu, ale lekarze mówią, iż wyzdrowieje. Siedzę w pustym mieszkaniu, patrzę na jej ulubiony kubek i czuję, jak rozdziera mnie poczucie winy. Nie chciałem jej skrzywdzić, tylko pragnąłem, żebyśmy znów byli szczęśliwi. A zamiast tego prawie ją straciłem. Postanowiłem, iż powiem Agnieszce prawdę, gdy tylko wyzdrowieje. Niech zdecyduje, czy mi wybaczy. I zamierzam dowiedzieć się, co to był za proszek – jeżeli Kasia dała mi coś niebezpiecznego, nie odpuszczę.

Ta historia nauczyła mnie jednego: nie można ufać obcym, gdy chodzi o bliskich. Omal nie zniszczyłem rodziny przez własną słabość i głupotę. Teraz modlę się tylko, żeby Agnieszka wyzdrowiała i żebyśmy mieli szansę to naprawić. A Kasi już nigdy nie pozwolę mieszać się w nasze życie. Czasem jeden błąd może kosztować zbyt wiele – ale wierzę, iż jeszcze mogę go naprawić.

Idź do oryginalnego materiału