Pierwszy dzwonek jeszcze nie zadzwonił, gdy Kacper Nowak wślizgnął się do gimnazjum imienia Adama Mickiewicza, ze wzrokiem wbitym w podłogę, licząc, iż nikt go nie zauważy. Ale dzieciaki zawsze widziały.
Patrzcie na buty Kacpra! ktoś krzyknął, a klasa wybuchła śmiechem. Jego adidasy były rozklejone, lewa podeszwa zwisała jak klapa. Kacper poczuł, jak twarz mu płonie, ale szedł dalej, nie odzywając się. Wiedział, iż nie ma sensu odpowiadać.
To nie był pierwszy raz. Matka Kacpra, Agnieszka, harowała na dwóch etatach, żeby opłacić rachunki w dzień kelnerka w barze, w nocy sprzątaczka. Ojciec zniknął lata temu. Z każdym skokiem wzrostu buty Kacpra przestawały pasować, a oszczędności matki się kończyły. Nowe buty stały się luksusem, na który nie mogli sobie pozwolić.
Ale tego dnia było gorzej niż zwykle. Był dzień zdjęciowy. Koledzy przyszli w markowych bluzach, świeżych sneakersach i wyprasowanych koszulach. Kacper miał znoszone dżinsy, wytarty bluźik i te same rozpadające się buty, które zdradzały sekret, który tak desperacko chciał ukryć: był biedny.
Na wuefie dokuczanie się nasiliło. Gdy chłopcy ustawiali się do gry w kosza, jeden celowo nadepnął na zwisającą podeszwę Kacpra, jeszcze bardziej ją rozrywając. Potknął się, a klasa znów wybuchła śmiechem.
Facet nie stać choćby na buty, a myśli, iż umie grać warknął inny.
Kacper zacisnął pięści, nie z powodu drwin, ale przez wspomnienie swojej młodszej siostry, Zosi, która w domu nie miała choćby zimowych butów. Każda złotówka szła na jedzenie i czynsz. Chciał krzyczeć: *Nie znacie mojego życia!* ale połykał słowa.
Na obiedzie jadł sam, rozciągając kanapkę z masłem orzechowym, gdy inni pałaszowali pizzę i frytki. Zakrywał rękawami bluzy przetarte mankiety, a stopą przyciskał odpadającą podeszwę.
Przy biurku nauczyciela pani Ewa Kowalska obserwowała go uważnie. Widziała już dokuczanie, ale coś w postawie Kacpra przygarbione plecy, przygaszone oczy, dźwigające ciężar większy niż jego wiek zmroziło ją.
Po lekcjach zatrzymała go. Kacprze, od kiedy masz te buty? zapytała łagodnie.
Zamarł, po czym szepnął: Od jakiegoś czasu.
To nie była odpowiedź, ale w jego oczach pani Kowalska zobaczyła historię znacznie większą niż para butów.
Nie mogła zasnąć tej nocy. Cicha upokarzająca sytuacja Kacpra nie dawała jej spokoju. Sprawdziła jego dokumenty: oceny dobre, frekwencja niemal idealna rzadkość u dzieci z trudnych domów. Notatki pielęgniarki zwróciły jej uwagę: częste zmęczenie, znoszone ubrania, odmowa korzystania z darmowych obiadów.
Następnego dnia poprosiła Kacpra, by z nią porozmawiał. Początkowo się opierał, patrząc z podejrzliwością. Ale w jej głosie nie było oceniania.
Ciężko wam w domu? spytała cicho.
Kacper przygryzł wargę. W końcu skinął głową. Mama ciągle pracuje. Taty nie ma. Ja zajmuję się Zosią. Ma siedem lat. Czasem pilnuję, żeby ona zjadła, zanim ja.
Te słowa przeszyły panią Kowalską. Dwunastolatek dźwigający odpowiedzialność rodzica.
Tego wieczoru z pedagogiem szkolnym pojechała do bloku, w którym mieszkał Kacper. Budynek chylił się, tynk odpadał, a poręcze na klatce były połamane. Wewnątrz mieszkanie Nowaków było czyste, ale puste: migająca lampa, wytarta sofa, prawie pust













