Dzwonek na lekcję jeszcze nie zadzwonił, a już Kacper Nowak wsunął się do Gimnazjum im. Kopernika z głową pochyloną, licząc, iż nikt go nie zauważy. Ale dzieci zawsze widzą wszystko.
Patrzcie na buty Kacpra! Wyglądają jak z cyrku! ktoś krzyknął, a cała klasa wybuchła śmiechem. Jego adidasy były rozklejone, lewa podeszwa zwisała jak klapa. Kacper poczuł, jak płoną mu policzki, ale szedł dalej, wpatrując się w podłogę. Wiedział, iż lepiej nie odpowiadać.
To nie był pierwszy raz. Mama Kacpra, Kinga, pracowała na dwa etaty, żeby opłacić rachunki w dzień kelnerka w barze, w nocy sprzątaczka. Tata zniknął lata temu. Z każdym skokiem wzrostu stopy Kacpra wyprzedzały oszczędności matki. Buty stały się luksusem, na który nie było ich stać.
Ale tego dnia było gorzej niż zwykle. Był dzień zdjęciowy. Koledzy przyszli w markowych bluzach, nowych butach i wyprasowanych koszulach. Kacper miał dżinsy z drugiej ręki, wytarty bluźik i te same zniszczone adidasy, które zdradzały sekret, który tak desperacko ukrywał: był biedny.
Na WF-ie zaczęło się jeszcze gorzej. Gdy chłopcy ustawiali się do gry w kosza, jeden celowo nadepnął Kacprowi na zwisającą podeszwę, rozrywając ją jeszcze bardziej. Potknął się, wywołując kolejny wybuch śmiechu.
Gość choćby butów nie ma, a chce grać warknął inny.
Kacper zacisnął pięści, nie z powodu drwin, ale przez wspomnienie swojej młodszej siostry, Zosi, która w domu nie miała choćby zimowych butów. Każda złotówka szła na jedzenie i czynsz. Chciał krzyknąć: Nie znacie mojego życia!, ale połknął słowa.
Na obiedzie jadł sam, rozciągając kanapkę z masłem orzechowym, podczas gdy inni pałaszowali pizzę i frytki. Naciągał rękawy bluzy, żeby ukryć postrzępione mankiety, i podwijał stopę, by zakryć odpadającą podeszwę.
Przy biurku pani nauczycielka, Agnieszka Kowalska, obserwowała go uważnie. Widzia









