Biedaczysko

twojacena.pl 1 tydzień temu

Ania rosła jak chwast przy drodze — bez troski, bez ciepła, bez zainteresowania. Żadnych pieszczot, żadnej opieki, choćby zwykłego „jestem przy tobie”. Jej ubrania to były zawsze cudze łachmany, często tak zniszczone, iż przez dziury widać było chude kolana. Buty zawsze chlapały — albo nasiąknięte wodą, albo z odklejoną podeszwą. Żeby nie bawić się z włosami, matka strzygła ją „na jeża”. Mimo to kosmyki sterczały na wszystkie strony, jakby krzyczały o chaosie w jej życiu.

Do przedszkola Ania nie chodziła. Może i chciałaby — tam, gdzie inne dzieci, zabawki, ciepło… Ale rodzice mieli ważniejsze sprawy: gdzie zdobyć następną butelkę. Ojciec z matką pili, kłócili się, bili. Gdy znikali w poszukiwaniu alkoholu, Ania chowała się — w piwnicach, na klatkach schodowych. gwałtownie zrozumiała: im mniej Cię widać, tym większa szansa, iż wyjdziesz cało. A jeżeli nie zdążyła uciec — później ukrywała siniaki.

Sąsiedzi współczuli. Narzekali między sobą na Zenię — matkę dziewczynki, która kiedyś była normalna, ale związała się z kryminalistą i stoczyła się na dno. Najbardziej żałowali właśnie Ani. Żałowali — ale co mogli? Jedni podrzucali jedzenie, inni przynosili starą bluzę, ale jeżeli rzecz była w miarę dobra — matka natychmiast ją sprzedawała, a pieniądze przepijała. I tak Ania chodziła — obdarta, bosa, głodna.

Do szkoły poszła późno. I nagle okazało się, iż tam jest jej dobrze. Nauka przychodziła łatwo. Ania starannie kreśliła litery, zgłaszała się, czytała wszystko, co wpadło jej w ręce. W bibliotece zostawała do zamknięcia, wertując strony jak świętości. Nauczyciele dziwili się: skąd w tym zaniedbanym, cichym dziecku — tyle światła?

Ale koledzy z klasy jej nie przyjęli. Nie rozumieli. Nie żałowali. Bali się. Zniszczone ubrania, rozczochrane włosy, cisza i skrytość — wszystko to czyniło Anię obcą. Nie bawiła się, nie śmiała, nie rozumiała żartów. A przede wszystkim — jej rodzice. Dzieci przedrzeźniały pijaną Zenię i nazywały Anię „ułomną”. I to przylgnęło. Najpierw szeptem, potem głośno. Po kilku latach nikt już nie pamiętał jej prawdziwego imienia.

Nauczyciele, choć widzieli niesprawiedliwość, milczeli. Jedni — z obawy przed „dobrymi” rodzicami uczniów. Drudzy — z bezsilności. Trzeci — bo przywykli. A Ania chowała się dalej.

Jej schronienie — stary park za szkołą, przy zarośniętym stawie. Tam, pod prastarym dębem, spędzała wieczory, a czasem choćby nocowała, gdy w domu było szczególnie strasznie. Towarzyszyły jej bezdomne koty i psy. Dzieliła się z nimi jedzeniem, przytulała, rozmawiała. Tam, pod szelest liści, mogła oddychać.

Ojciec umarł, gdy miała czternaście lat. Zamarzł w zaspie, pijany. Na pogrzebie były tylko Zenia i Ania. Matka płakała, biła się w piersi, zawodziła, a córka — tylko stała. Bez łez, bez słów. Tylko samotna ulga i wstyd, iż ją czuje.

Po śmierci ojca matka zupełnie się rozpadła. Ataki szału, krzyki, zagubione dni. Często nie poznawała Ani. Wtedy dziewczyna zaczęła dorabiać — myła klatki schodowe, nosiła wodę, sprzątała. Sąsiedzi rzucali jej drobne. Za te pieniądze Ania kupowała książki medyczne — wierzyła, iż pewnego dnia uleczy matkę.

Tymczasem w szkole zrobiło się jeszcze gorzej. Ktoś się zorientował, iż Ania pracuje jako sprzątaczka — i zaczęły się nowe drwiny. Szczególnie dokuczała jej Regina — szkolna gwiazda, córka zamożnych rodziców.

— Słuchaj, ułomna! Znowu idziesz grzebać w śmieciach? — krzyczała za nią, gdy Ania spieszyła się po lekcjach.

Ania milczała. Uczyła się nie słyszeć. Ale za każdym razem ból osadzał się w niej jak ciężki kamień.

— Dlaczego oni tak robią? — szeptała do kundla, który ocierał się o jej nogi. — Co ja im zrobiłam? Czy to sprawiedliwe?..

Aż pewnego dnia pojawił się on. Kacper Nowak. Nowy uczeń. Przystojny, wysoki, ciemnowłosy. Przyjechał z rodzicami z Poznania. Sportowiec, inteligentny, spokojny. Wszystkie dziewczyny w szkole zakochały się w nim od pierwszej chwili. Ania też. Ale ukrywała to. Za każdym razem, gdy przechodził obok, serce podskakiwało, a policzki się czerwieniły. Modliła się, by nikt tego nie zauważył.

Regina od razu uznała, iż Kacper jest jej. Eleganckie sukienki, makijaż, perfumy, zadbane paznokcie — szła do walki. Nikt nie śmiał z nią rywalizować. Ania choćby o tym nie marzyła — nie miała nadziei.

Pewnego razu, spóźniwszy się na lekcję przez atak matki, Ania weszła do klasy i upuściła swoją książkę medyczną. Regina podniosła ją.

— Co my tu mamy? „Psychiatria”? Oszalałaś, ułomna? Jak twoja matka?

I Ania nie wytrzymała. Zatykała usta, by nie krzyknąć, i wybiegła z klasy. Po drodze potrąciła wchodzącego Kacpra. Obrócił się — nie zdążył nic zrozumieć.

Ania dobiegła do parku. Do dębu. Upadła w śnieg. Płakała.

Właśnie tam zobaczyła, jak pies wszedł na lód. Jak ten pękł. Jak zwierzak wpadł do wody.

Ania ruszyła na ratunek. Rozebrała się. Pełzła. Dotarła do psa — i sama się zanurzyła. Lodowata woda sparzyła, odebrała oddech. Pies miotał się obok. Ania próbowała płynąć. Tracała siły. Aż nagle — czyjeś ręce. Czyjeś mocne dłonie wyciągnęły ją i psa na brzeg.

Na śniegu stał Kacper.

— Chodź. Moja mama jest lekarzem. Zmarzłaś. Mieszkamy niedaleko — mówił, zdejmując mokrą kurtkę i owijając ją wokół niej.

Ania skinęła głową, ledwie rozumiejąc słowa.

Następnego dnia przyszli do szkoły razem.

— Ty na poważnie?! — wrzasnęła Regina. — Ona jest ułomna!

Kacper spokojnie odpowiedział:

— Ułomny może być tylko charakter. Nigdy człowiek.

Regina cofnęła się. W klasie zapadła cisza. Ania usiadła w ławce. PoTeraz, gdy Kacper stał przy niej, a Lola – uratowana suczka – merdała ogonem u jego nóg, Ania po raz pierwszy poczuła, iż może być kimś więcej niż tylko tym, co mówią o niej inni.

Idź do oryginalnego materiału