Nie serce, a sucharek
Kasia miała piętnaście lat, gdy dowiedziała się od rodziców, iż niedługo w rodzinie pojawi się siostrzyczka lub braciszek. Tupała nogami, krzyczała:
— Mamo, po co nam kolejne dziecko? W wieku emerytalnym postanowiliście sobie sprawić malucha? Ja wam nie wystarczam? — wściekała się, czując, iż będzie miała konkurenta do uwagi i pieniędzy rodziców.
Dotąd tata i mama spełniali jej każde zachcianki, a tu nagle gadają o łóżeczku, wózku, wanience. Jakie wózki, skoro Kasia potrzebuje nowych butów!
Chciała się ładnie ubierać. Nie była urodziwa — krępa, kanciasta, z dużymi rysami twarzy, ale wierzyła, iż modne ciuchy to naprawią. Wymuszała więc nowe rzeczy, a rodzice zawsze ustępowali. A teraz ta siostra zrujnuje jej życie.
Urodziła się Elżunia. Kasia nie pałała entuzjazmem. Dziewczynka była śliczna — niebieskie oczy, jasne loki. Ela biegała już za starszą siostrą, ale ta odpędzała ją jak natrętną muchę.
— Zabierz ją, mamo, przeszkadza!
Minęły lata. Elżunia wyrosła na piękność, a Kasia pozostała zwykłą wiejską dziewczyną bez męża. Skończyła szkołę, pracowała jako listonoszka.
Elżunia zakochała się w wieku dziewiętnastu lat w Jacku, który przyjechał na praktyki. Została z dzieckiem, a Jacek zniknął.
— Urodź — mówiła matka. — Jakoś to będzie. Pomożemy.
Elżunia urodziła synka, Tomka. A Kasia nie szczędziła siostrze przykrości:
— Zawsze byłaś naiwna. Miłość? Bzdura! Ja nie wierzę w te bajki, więc nie dałam się nabrać. A ty? We łbie same mydlane bańki. Teraz męcz się sama z tym… — obraźliwie nazwała Tomka. — Nikt ci rozumu nie naprostuje, rodzice tylko tobą i Tomeczkiem się zajmują.
Kasi nikogo nie było żal. Codziennie wypominała Eli, iż urodziła dziecko bez męża. Robiła to po cichu, bo rodzice nie lubili takich rozmów. Raz choćby rzuciła:
— Po co ci ten Tomek? Lepiej było go w szpitalu zostawić, skoro nie miałaś rozumu się go wcześniej pozbyć.
Ela płakała, marzyła o ucieczce z synkiem, ale nie miała dokąd pójść. Bez grosza, bez męża. Tymczasem Kasia oznajmiła, iż wyjeżdża do miasta.
— Mam was dość! Będę żyć sama.
Wpadła na pomysł, by wreszcie się usamodzielnić. Choć nie miała zawodu, wkurzało ją, iż cała uwaga w domu skupia się na Tomku i Eli. A Kasia przekroczyła trzydziestkę i wciąż sama. Może w mieście znajdzie faceta? choćby starszego.
Pojechała do Wrocławia, znalazła pracę na budowie. Siłę miała — nosiła wiadra z zaprawą, nauczyła się tynkować. Stała się chciwa, chodziła na dorywcze roboty. Zapomniała o rodzinie. Gdy pytano o rodziców, odpowiadała:
— Zrobili mi krzywdę. Niech teraz gryzą łokcie. Samam się urządziłam. Myśleli, iż będę im pomagać na starość? Nie doczekają!
— Kasia, ty masz serce z kamienia — mówili znajomi. — Tak o rodzicach mówić?
Nie interesowało ją to. Lubiła myśleć, iż to oni zawinili.
Z mężczyznami też nie szło. Naciskała od razu:
— Ja ci dam miłość, a ty mi co dasz?
Facetów to odstraszało. Jurek, z którym parę razy wyszła, powiedział wprost:
— Ty, Kasia, nie masz pojęcia, co to miłość. Jak zrozumiesz, to pogadamy.
— O, proszę! Mam dla ciebie Kamasutrę studiować? — warknęła.
— Nie o to chodzi… I tak nie zrozumiesz.
Urażona, próbowała inaczej z kolejnym facetem, Darkiem. Narzekała:
— Żyję sama, nikt mi nie pomaga. Rodzice tylko dla Elżuni i Tomka. A ja jakbym była obca.
A Darek nagle się ożywił:
— A z domem co? Jak nie dopilnujesz, przepiszą go na młodszą. Ona przy nich, a ty choćby nie odzywaj się.
Kasia się zamyśliła. W weekend pojechała do rodzinnej wsi. Wpadła, jak gdyby nigdy nic.
— Cześć. Jak tam żyjecie?
— Normalnie — odparła matka. — Dlaczego choćby adresu nie dałaś? Nie wiemy, gdzie jesteś.
— No to jestem! — I od razu spytała: — A z domem co?
Matka, naiwnie:
— Remont trzeba zrobić, dawno już czas.
Ojciec od razu zrozumiał i wyprowadził Kasię na podwórze:
— Nie za wcześnie przyszłaś nas grzebać, córeczko?
Kasia się wykręcała, ale ojciec był stanowczy:
— Elżuni i Tomka nie skrzywdzimy.
Zapamiętała te słowa. Od tej pory często przyjeżdżała, przywoziła Tomkowi zabawki, książki.
Koleżanki z pracy radziły:
— Zabierz siostrę z synkiem do siebie. Dostaniesz mieszkanie.
Przekonała rodzinę. W mieście przecież lepiej niż na wsi. Wystarała się o mieszkanie — na budowie łatwiej było o przydział.
Elżunia z Tomkiem zamieszkali z Kasią. Z początku nie pozwalała siostrze na nic, ale gwałtownie zrozumiała, iż Ela z wdzięczności zrobi wszystko. Wykorzystała to, wydziwiając i obrażając ich na osobności.
Ale przed ludźmi grała dobrą siostrę. Sąsiedzi się zachwycali:
— Przygarnęła siostrę z dzieckiem, jaka szlachetna!
Elżunia nie skarżyła się. W mieście była lepsza szkoła, opieka zdrowotna. Tomek się dobrze uczył, ona pracowała w sklepie.
Kasia w domu nazywała ją głupią, Tomka wariatem, choć chłopak miał same piątki. Ela sprzątała, gotowała, znosiła upokorzenia, ale myślała już o ucieczce.
W sercu Kasi nie było miłości, tylko wyrachowanie. Rano bywała miła, wieczorem — ostra. Warczała, iż pozbawili ją życia.
Ale los uśmiechnął się do Eli. W przychodni poznała lekarza, Marka. Był po rozwodzie, ale zakochał się od pierwszego wejrzenia. Pewnego dnia zaskoczył ją:
— Elżuniu, może się ożeniamy?
— Żartujesz?
— Mówię poważnie. Nie od razu do urzędu, ale poznajmy się. Czuję, iż to przeznaczenie.
Wkrótce Elżunia z Tomkiem wyprowadzili się do Marka. Żyli szczęśliwie. Marek gwałtownie zżył się z Tomkiem, a choćby go adoptował.
Kasi zrobiło się smutno. Pewnego dnia wtargnęła do siostry:
— M