Bezdomny ratuje polskiego miliardera — nie wiedząc, iż to jego dawno zagubiony brat bliźniak

newsempire24.com 4 dni temu

Mężczyzna w eleganckim garniturze stał nieruchomo. Jego oczy przyklejone były do listu, jakby to był jedyny sens życia.
Eliasz ledwo łapał oddech w moich ramionach – blada twarz, zimne wargi, serce zwalniało rytm. Nie miałem chwili na namysły, ręce pracowały szybko. Rozdarłem kopertę.

W środku nie było długiego tekstu, a jedynie stara fotografia, adres zapiskany na odwrocie i imię wypisane grubą czarną czcionką: Aleksander Warda.

Gdy tylko ujrzałem to nazwisko, uśmiech na twarzy mężczyzny zniknął. Zmarszczył brwi, zacięło się mu szczękę.

– Nie powinieneś tego czytać – rzucił, głos miał niski i ostry.

Spojrzałem na niego. – Kim jest Aleksander Warda?

Podszedł bliżej. – To imię może spalić to miasto do popiołu. jeżeli jesteś mądry, wyrzucisz to i zapomnisz, iż kiedykolwiek to widziałeś.

Zanim zdążyłem odpowiedzieć, za oknem rozległ się sygnał trąbki. Pociąg towarowy wrywał się przez dworzec kolejowy, potrząsając ścianami przydrożnego schronienia. Ziemia drżała, a on nie odrywał wzroku od listu.

Eliasz jęknął. Oczy otworzyły się na chwilę. – Znajdź go… Aleksandra… zanim oni go znajdą. – i znów zapadł w ciemność.

Serce ścisnęło się w piersi. – Eliaszu! Nie odchodź!

Głos mężczyzny w garniturze stał się lodowaty. – jeżeli ruszysz po Aleksandra Wardę, podpisujesz wyrok śmierci. I twojego brata, jeżeli przeżyje noc.

Zajęłam pozycję między nim a Eliaszem. – Dlaczego więc tak się go boisz?

Uśmiechnął się słabo. – Bo Aleksander Warda jest jedynym żywym, który zna prawdę o twojej matce… i dlaczego cię porwano.

Słowa uderzyły mnie niczym pięść. Trzymałam list tak mocno, iż zmiękł w dłoni.

Wtem przed nami stanęła Jadwiga, pistoletem w ręku. – Cofnij się – kazała mężczyźnie.

Jego uśmiech powrócił. – Znowu gra bohaterka, Jadwiga? Byłaś kiedyś jedną z nas. Wiesz, jak to kończy.

– Nie zamierzam zostawić ci tego listu – odparła, nie odrywając wzroku.

Obaj milczeli, jedynie dźwięk kapania wody z dachu i ciężki oddech Eliasza przerywały ciszę. W końcu mężczyzna cofnął się o krok. – To nie koniec, Mateuszu. Ten list cię zgubi. A kiedy tak się stanie… będę przyglądał się, jak upadniesz.

Z limuzyny wypadł w mrok dworca, znikając w cieniu torów. Na chwilę zapanowała cisza, ale moje ręce drżały nie z strachu, ale z gniewu.

– Idziemy pod ten adres, tej nocy – powiedziałem Jadwidze.

Jej oczy rozszerzyły się. – Mateuszu, nie rozumiesz—

– Rozumiem wystarczająco – przerwałem. – Aleksander Warda wie, gdzie jest moja matka. jeżeli muszę spalić to miasto, żeby ją odnaleźć, nie zawaham się.

Ewelina, trzymająca ranne ramię, wstała z trudem. – Nie masz pojęcia, jak niebezpieczny jest Warda. Pracował dla twojego ojca przed pożarem. Był jedynym, któremu ojciec zaufał ze wszystkim.

– Gdzie on teraz? – spytałem ostro.

Zawahała się, patrząc na Jadwigę. – Ten adres to nie jego dom. To kryjówka. jeżeli tam jest, to ucieka przed tymi samymi ludźmi, co ty.

Jadwiga pokręciła głową. – Nie wchodzisz tam bez wsparcia. Warda nie ufa nikomu. jeżeli pomyśli, iż jesteś z jego ludźmi, wystrzeli ci w kolano zanim zdążysz powiedzieć „cześć”.

Spojrzałem na Eliasza. Jego oddech wciąż był nierówny, ale ręka lekko drgnęła w mojej dłoni. Trzymał się.

– Idę. – rzekłem. – A wy albo ze mną, albo mi przeszkadzacie.

Jadwiga nie odpowiedziała, ale nie powstrzymała mnie.

Wysiedliśmy ze schronienia, przemierzając cienie torów. Każdy dźwięk podnosił puls – łańcuch szurał się na wietrze, metal skrzypiał, a w oddali słychać było kroki. Trzymałem Ewelię przy sobie, żeby nie upadła.

Kryjówka znajdowała się dwa bloki dalej, za starym magazynem. Z zewnątrz wyglądała na opuszczoną – deski zaklejone okna, drzwi na jednej zawiasie. Gdy podeszliśmy, dostrzegliśmy małe czerwone światełko i kamerę.

– Nasłuchują – mruknąłem.

Jadwiga zapukała trzy razy, pauzowała, potem dwukrotnie ponownie. – To ja – zawołała.

Po chwili drzwi powoli się otworzyły. Wewnątrz stał mężczyzna, wysoki, z siwą brodą i oczami jak stal. W lewą rękę trzymał pistolet skierowany w moje serce.

– Mateusz Górski – odezwał się.

Zamarłem. – Znasz mnie?

– Znam każdy szczegół twojego życia – odpowiedział. – I twojego brata.

– To wiesz, iż potrzebuję odpowiedzi – dodałem.

Pokazał nam miejsce do wejścia. W środku kryjówka była przytłumiona, pachniała lekko tytoniem. Na ścianach leżały mapy i zdjęcia połączone czerwonym sznurkiem.

W centrum wisiało zdjęcie mojej matki – nie to z listu, a nowoczesne, z targu w Krakowie, w prostym szalu. Jej oczy były dokładnie takie, jakie widzę w lustrze każdego poranka.

Zgasiłem ogień w piersi. – Gdzie ona jest?

Aleksander Warda podszedł bliżej. – Żyje. I jest w większym niebezpieczeństwie, niż myślisz.

– Zabierz mnie do niej.

– jeżeli przyjdziesz teraz, doprowadzisz do niej wrogów. Zabiją ją, zanim zdążysz wypowiedzieć imię.

Zaciśnięte pięści. – Całe życie mnie od niej odcinało. Nie czekam kolejnych dwudziestu lat.

Warda spojrzał łagodniej. – Mateuszu, ludzie po tobie nie szukają pieniędzy ani władzy. Szukają czegoś, co matka ma. Coś, co ojciec zostawił jej przed śmiercią. jeżeli to zdobędą… to całe miasto legnie w gruzach.

Jadwiga przemówiła po raz pierwszy od wejścia. – Co to takiego?

Warda zawahał się, po czym spojrzał na list w mojej dłoni. – Masz już część. Reszta jest z nią.

Ewelina przerwała napięcie. – Co się stanie, gdy dostaną oba fragmenty?

Warda odpowiedział krótko. – Nie tylko cię zabiją. Wymazują was wszystkich. Jakbyście nigdy nie istnieli.

Cisza wypełniła pokój. Ponownie spojrzałem na zdjęcie matki. Jej uśmiech był słaby, ale prawdziwy. Była żywa. Po raz pierwszy od lat poczułem nadzieję.

Jednak wiedziałem, iż nadzieja nie ochroni jej.

– Powiedz, co muszę zrobić – zapytałem Wardę.

Jego oczy spotkały się z moimi. – Najpierw musisz być gotów zabić człowieka, który rozpalił ten pożar.

– Kogo masz na myśli? – dopytałem.

Jego szczęka napinała się. – Tego samego, który od dawna cię ściga – tego w garniturze.

Wspomnienie jego szyderczego uśmiechu i lodowatego głosu rozgrzało krew w żyłach. Nie uciekałem już. Teraz to ja byłem łowcą.

Słowa Wardego wisiały w powietrzu jak dym. Jadwiga ścisnęła pistolet. Twarz Eweliny zbledła.

Ja? Czułem w żyłach płomień. Przez lata żyłem na krawędzi, żywiąc się kawałkami prawdy i półodpowiedziami. Teraz miałem imię, twarz i cel.

Mężczyzna w garniturze.

Ten sam, który prawie zabił Eliasza. Ten, który znał powód zniknięcia matki. Ten, który spalił mój przeszły w proch.

Zbliżyłem się do Wardego, głos miałem spokojny, ale stanowczy. – Powiedz, gdzie go znajdę.

Warda przyglądał się mi nieprzerwanie. – Nie jesteś gotowy.

Uderzyłem pięścią w stół, rozrzucając zdjęcia. – Mój brat umiera! Moja matka jest w ukryciu! Nie mów mi, iż nie jestem gotowy!

Na twarzy Wardego pojawiła się przerwa. Jego szczęka drgnęła. Powoli odłożył pistolet.

– Przypominasz mi ojca – mruknął. – Ten sam ogień, ta sama upartość. Dlatego się was boją.

Wyciągnął z płaszcza kolejną kopertę, zużytą i pomarszczoną, jakby noszona latami. Położył ją przed mną.

– W środku jest pierwszy krok. Po otwarciu nie ma odwrotu. Albo uratujesz rodzinę… – jego oczy zacięły się – albo ją pogrzebiesz.

Patrzyłem na kopertę, serce waliło jak młot. Echo słabego oddechu Eliasza i spojrzenie matki w zdjęciu przypiętym do ściany wbiły się w mój umysł.

Powoli sięgnąłem po kopertę. W tym momencie zrozumiałem – polowanie już się rozpoczęło.

Nie walczyłem już tylko o odpowiedzi. Walczyłem o krew. A kiedy w końcu znajdę tego w garniturze, nie będzie już łowcą.

Będzie ofiarą.

Idź do oryginalnego materiału