Bez złego słowa: jak synowa oddaliła ode mnie syna i wnuka

newskey24.com 14 godzin temu

Mam na imię Weronika Stanisławska, mam sześćdziesiąt dwa lata, i od dawna dręczy mnie myśl, iż stałam się obca w życiu własnego syna. A wszystko przez jego żonę – moją synową, Maję – która robi wszystko, by wymazać mnie z ich rodziny. I wiecie, co jest najboleśniejsze? Nigdy nie zrobiłam jej nic złego. Ani słowa. Ani gestu. Ani wyrzutu. Tylko dobroć, troskę i szczerą chęć, by stać się bliską osobą. A w odpowiedzi – cisza. Chłód. Zamknięte drzwi.

Gdy mój syn Krzysztof oznajmił, iż zamierza się ożenić, naturalnie zapragnęłam poznać jego wybrankę. Zawsze marzyłam, iż przyjmę żonę syna jak rodzoną córkę – z serdecznością, opieką i szacunkiem. Ale Krzysiek wtedy zmieszany powiedział:

— Mamo, Maja jeszcze nie jeste gotowa na spotkanie. Jest nieśmiała.

Podeszłam do tego ze zrozumieniem. No cóż, pomyślałam, różnie bywa. Może dziewczyna jest skromna, nieśmiała. ale gdy trwały przygotowania do wesela, nie wytrzymałam. Powiedziałam wprost:

— Czy ja twoją przyszłą żonę zobaczę dopiero na ślubie? Jak to możliwe? Przecież nie jestem jakąś obcą ciotką z boku!

Wtedy Krzysiek, widocznie z trudem, ale jednak przekonał Maję, by do mnie przyszła. Czekałam. Bardzo się denerwowałam. Przygotowałam smaczny obiad, nakryłam do stołu, kupiłam kwiaty – żeby jakoś ją przekonać. A w odpowiedzi… Maja siedziała przy stole w milczeniu. Ani uśmiechu, ani spojrzenia w oczy, ani „dziękuję”. Przez cały wieczór, szczerze, nie wypowiedziała choćby dziesięciu słów. Jakby ją siłą przyprowadzono. Zrzuciłam to na stres. Ale serce już się zaniepokoiło.

Po ślubie zamieszkali osobno. Brawo – wzięli kredyt, kupili mieszkanie. Nie wtrącałam się, nie narzucałam. Żyli – i chwała Bogu. A potem, po półtora roku, urodził się Wojtuś. Moje słoneczko, mój ukochany wnuk.

Miałam nadzieję, iż wraz z narodzinami dziecka zbliżymy się z Mają. No przecież kobieta, która została matką, nie może być taka zimna. Ale stało się jeszcze gorzej. Teraz, gdy dzwonię i mówię, iż chcę wpaść w odwiedziny, Maja odpowiada sucho:

— Nas nie będzie. Wyjeżdżamy.

A potem mój syn mówi mi, iż cały dzień byli w domu. I rozumiem – po prostu nie chcą mnie widzieć.

Ale się nie poddawałam. Kupowałam wnukowi zabawki, książki, ubrania. Przywoziłam owoce, ciastka do herbaty, starałam się pomóc, przynieść odrobinę ciepła. Przecież mają kredyt, trudności, Maja na urlopie macierzyńskim… ale wszystko na próżno. Gdy przyjeżdżam, Maja choćby nie wita się jak człowiek. Po prostu wychodzi do drugiego pokoju i zamyka za sobą drzwi.

Siedzę w kuchni z synem i wnukiem. Pijemy herbatę, bawimy się, rozmawiamy. A ona – jakby nas nie było. Jak można tak postępować? Przecież ja przychodzę z dobrymi intencjami! Nigdy nie powiedziałam jej nic przykrego. Ani słowa krytyki. Wręcz przeciwnie – zawsze starałam się pochwalić, pomóc, nie narzucać rad. Dlaczego więc jestem dla niej jak obca?

Może boi się, iż będę się wtrącać? Ale ja taka nie jestem! Chciałam tylko być częścią ich rodziny, dzielić radości, wspierać w trudnych chwilach. Co w tym złego?

Już nie wiem, jak mam się zachowywać. Nie chce mi się tam jeździć, ale i nie widzieć wnuka – serce się kraje. Kocham swojego syna. Kocham jego rodzinę. Ale widocznie nie wszyscy potrzebują mojej miłości…

A jednak się nie poddaję. Wciąż mam nadzieję, iż pewnego dnia Maja otworzy drzwi, wyjdzie do kuchni, usiądzie z nami przy stole i powie: „Proszę, mamo Weroniko. Cieszymy się, iż jesteś.” Tylko czy doczekam tego dnia…

Idź do oryginalnego materiału