Nie serce, a suchy chleb
Kasia skończyła właśnie piętnaście lat, gdy rodzice oznajmili, iż niedługo w ich rodzinie pojawi się siostrzyczka lub braciszek. Tupała nogami, krzyczała.
— Mamo, po co nam jeszcze jedno dziecko? Postanowiliście w wieku emerytalnym zostać rodzicami? Ja wam nie wystarczam? — złościła się córka, zdając sobie sprawę, iż będzie miała rywala, a rodzice nie będą już poświęcać uwagi i pieniędzy tylko jej.
Dotąd ojciec i matka spełniali jej każdą zachciankę, a tu nagle zaczęli mówić o przyszłym dziecku, iż trzeba kupić łóżeczko, wózek, wanienkę. Jakie wózki, łóżeczka, skoro Kasia potrzebuje nowych butów!
Chciała się ładnie ubierać. Nie była urodziwą dziewczyną — przysadzista, kanciasta, z dużymi rysami twarzy — ale wierzyła, iż modne ubrania poprawią jej wygląd. Stroiła się, by ukryć niedoskonałości, i szantażowała rodziców. A ci ulegali. A teraz ta siostra zrujnuje jej życie.
Urodziła się Alenka. Kasia nie pałała euforią na jej widok. Młodsza siostra była śliczną laleczką — niebieskie oczy, jasne loki. Alenka już stąpała, wyciągała rączki do starszej siostry, ale ta odpychała ją.
— Mamo, zabierz swoją Alenkę, przeszkadza mi.
Czas płynął. Alenka wyrosła na piękną dziewczynę. A Kasia pozostała zwykłą wiejską panną, której nikt nie chciał za żonę. Po szkole nie poszła na studia, pracowała jako listonoszka, roznosząc pocztę po wsi.
Tymczasem Alenka zakochała się — miała dziewiętnaście lat — w Antonim, który przyjechał do wsi na praktyki. Po tej miłości została w ciąży, a Antoni zniknął.
— Rodź — mówiła matka. — Co teraz zrobisz, to i tak wychowamy. Pomożemy z ojcem.
Alenka urodziła syna, Romka. A od starszej siostry nasłuchała się wiele.
— Zawsze byłaś głupiutka, Alenka. Zachciało ci się miłości, a przecież jej nie ma. Patrz na mnie — nie wierzę w miłość, więc nie dałam się oszukać jak ty. Ty za to żyjesz w świecie iluzji. Teraz będziesz się męczyć z tym… — obraźliwie mówiła o synu siostry. — Nikt ci rozumu nie naprawi, rodzice tylko tobą i Romkiem się zajmują.
Kasi nikogo nie było żal. Codziennie wypominała Alence, iż urodziła dziecko bez męża. Robiła to jednak tak, by rodzice nie słyszeli — nie podobało im się to. Mówiła nawet:
— Po co ci ten Romek? Lepiej byłoby zostawić go w szpitalu, skoro nie miałaś rozumu, by się wcześniej pozbyć.
Alenka płakała, bolały ją te słowa. Chciała uciec z synem, byle tylko nie słyszeć przykrości od Kasi. Ale dokąd miała iść? Ani grosza przy duszy, ani męża.
Wtedy jednak stało się coś innego. Kasia oznajmiła, iż wyjeżdża do miasta.
— Mam was wszystkich dość. Wyniosę się stąd i będę żyła sama.
Wpadła na pomysł, by wreszcie się usamodzielnić. Choć nie miała żadnego zawodu, wkurzało ją, iż cała uwaga skupia się na Romku i Alence, a ona sama przekroczyła już trzydziestkę i wciąż była sama. Miała nadzieję, iż w mieście znajdzie mężczyznę — choćby starszego.
Pojechała do wojewódzkiego, przeglądała ogłoszenia. Dowiedziała się, iż można pracować na budowie i dostać choćby mieszkanie — przynajmniej pokój w hotelu robotniczym. Tam poszła. Miała siłę, nosiła wiadra z zaprawą bez problemu. Nauczyła się tynkować. Stała się zaradna i chciwa — z kobietami chodziła na dorywcze prace. Zapomniała o rodzicach, teraz miała swoje życie.
Gdy pytano ją o rodzinę, odpowiadała:
— Zrobili mi krzywdę, więc od nich uciekłam. Niech teraz gryzą się w łokcie. Sami zarabiam i żyję dobrze. Myśleli, iż będę im pomagać na starość? Nie doczekają.
— Kasia, ty masz zamiast serca suchy chleb — mówili znajomi. — Jak można tak o rodzicach?
Choć nie znali sytuacji w jej rodzinie, wiedzieli, iż trudno ją skrzywdzić. Sama potrafiła każdego zgnieść jak przysłowiową muchę.
Kasia nie zamierzała zakładać rodziny. Nie było na horyzoncie nikogo odpowiedniego, a marzył jej się mężczyzna z pieniędzmi. Nie oligarcha, ale taki, by nie musiała liczyć każdego grosza.
— Muszę znaleźć faceta z kasą, i żeby nie był skąpy. Dla mnie by wystarczyło.
Z jej wyglądem nie było łatwo, ale marzyła. Kilka razy trafiali się jej mężczyźni, ale ona ich odstraszała. Od razu brała byka za rogi i pytała:
— Ja ci dam swoją miłość, a ty co mi dasz?
Oczywiście, po takich słowach nikt nie zostawał.
Jurek, z którym spotykała się kilka razy, powiedział jej wprost:
— Kasia, ty choćby nie wiesz, co to miłość. Jak zrozumiesz, wtedy możesz pytać. Na razie daruj sobie, nie mam powodu, by cię rozpieszczać.
— O, jaki mi filozof — warknęła. — Mam dla ciebie studiować Kamasutrę?
— Nie o to mi chodzi, Kasia. Ale i tak nie zrozumiesz…
Uraziło ją to jeszcze bardziej. Uważała się za mądrą, a tu jakiś Jurek wciska ją do kategorii głupich.
Później spotykała się z Jackiem i zmieniła taktykę. Nie pytała wprost, ale narzekała:
— Żyję sama, nikt mi nie pomaga. Rodzice wszystko dla młodszej siostry i jej dziecka. A ja jestem jak odcięty kawałek.
Ale Jacek zainteresował się:
— A co z domem twoich rodziców? Uważaj, przepiszą go na młodszą, a ty zostaniesz z niczym. Ona jest blisko, a ty ich unikasz.
Kasia zamyśliła się po tej rozmowie i postanowiła odwiedzić rodzinę.
— Może ma rację. Chociaż nie ma tam wiele do dzielenia, ale dom to dom.
W weekend pojechała do wsi. Wróciła, jakby nigdy nic, jakby nie było tych lat, gdy udawała, iż nie ma rodziców.
— Cześć. Jak tam u was?
— Żyjemy — odpowiedziała matka. — Dlaczego choćby adresu nam nie dałaś? Nie wiemy, gdzie jesteś, co się z tobą dzieje.
— No jestem, przyjechałam — odparła, a potem od razu spytała: — Co z domem?
Matka, naiwnie, odpowiedziała:
— Chcemy zrobić remont, już dawno trzeba.
Ojciec jednak od razu zrozumiał i wyprowadził Kasię na podwórko:
— Nie za wcześnie