Bez mnie sobie poradzi, a ja bez niego podobno nie. Zobaczymy.

newsempire24.com 18 godzin temu

*Dzisiejszy wpis w dzienniku*

Mój mąż stwierdził, iż on bez mnie da radę, ale ja bez niego – nie. No cóż, zobaczymy.

Po ośmiu latach małżeństwa w końcu zrzuciłam z siebie kajdany stereotypów, które mama, babcia i teściowa wbijały mi do głowy od lat. Powtarzały, iż dobra żona to taka, która wszystko ogarnia: pracuje, wychowuje dzieci, utrzymuje dom w idealnym porządku, gotuje smaczne obiady, a mąż zawsze chodzi w wyprasowanej koszuli, najedzony i zadowolony. Starałam się spełniać te oczekiwania, ale mój mąż, Tomasz, nie doceniał moich starań. Przywykł, iż wszystko robię sama, choćby nie zauważając, jak padam ze zmęczenia. Byłam zmęczona – zmęczona byciem niewidzialną, zmęczona dźwiganiem wszystkiego na swoich barkach.

Miałam przed oczami przykłady z mojej rodziny. Mama, babcia, starsza siostra Kinga – wszystkie były idealnymi gospodyniami, żyjącymi dla rodziny. Mama pracowała w szkole, wracała na obiad, gotowała, a potem do północy sprawdzała zeszyty. Nikt nie uważał tego za heroizm – to była jej “kobieca dola”. Tata do dziś nie wie, gdzie leżą jego skarpetki. Mama przynosi mu kapcie, nakrywa do stołu, podaje kolację. Nigdy nie widziałam, żeby wziął odkurzacz czy mopa. Tak, ciężko pracował, wracał późno, ale dobrze zarabiał. Dzięki temu kupił nam i Kindze mieszkania. Mama mogłaby nie pracować, ale uważała, iż jej wkład w budżet jest ważny. Tak ją wychowała babcia, a ona wychowała nas.

Kinga, moja starsza siostra, wyszła za mąż pięć lat przede mną i we wszystkim naśladowała mamę. Studiowała pedagogikę, urodziła dwoje dzieci i zrobiła ze swojego domu wzór porządku. Gdy ją odwiedzałam, wszystko wrzało: dzieci zadbane, dom lśnił, na stole świeże ciasto. Po ślubie też marzyłam o takim życiu. Chciałam być idealną żoną, robić wszystko sama. Ale Tomasz, w przeciwieństwie do mojego ojca czy szwagra, nie zarabiał dużo. Często wracał późno, ale jego pensja nie starczała na nasze potrzeby. Pocieszałam go, mówiąc, iż jest zdolny i kiedyś zrobi karierę. A sama kręciłam się jak pies w kołowrocie.

Tomasz nie pomagał w domu. Przed ślubem mieszkał z rodzicami, a jego mama, Wanda, chroniła syna przed “babskimi” obowiązkami. Według niej mężczyzna powinien naprawiać, remontować i dźwigać ciężary. Ale Tomasz miał przepuklinę, więc i to odpadało. Przez osiem lat zrobiliśmy jeden remont, i to z ekipą. Ja harowałam, żeby wszystko było idealne: sprzątałam, gotowałam, prałam, prasowałam. Chciałam być tą “dobrą żoną”, ale siły topniały z każdym dniem.

Dwa lata temu urodziłam drugie dziecko. Ciąża i poród były trudne, ledwo się ruszałam, ale Tomasz, zamiast mnie wspierać, zaczął narzekać. Denerwował go niesmaczny rosół, niewyprasowana koszula, kurz na półkach. Ja, wykończona, z niemowlakiem na rękach, próbowałam ciągnąć to samo co wcześniej. Mama i teściowa wtórowały, iż nie robię niczego niezwykłego – to zwykła rola kobiety. Wierzyłam im, choć w środku rosło uczucie, iż tonę pod ciężarem ich oczekiwań.

Wszystko się zmieniło, gdy mój siedmioletni syn, Kacper, odmówił sprzątania zabawek, mówiąc: “To babskie, mama posprząta”. Powtórzył słowa ojca. Wtedy coś we mnie pękło. Gdybym była w lepszym humorze, może bym machnęła ręką, ale ogarnęła mnie fala wściekłości i rozpaczy. Krzyczałam, płakałam, nie mogąc się zatrzymać. To nie była histeria – to był krzyk duszy zmęczonej byciem niewidzialną. Ochłonęłam dopiero po godzinie, ale zrozumiałam: tak dalej być nie może.

Wieczorem porozmawiałam z Tomaszem. Chciałam spokojnie wyjaśnić, jak mi ciężko, jak duszę się bez jego pomocy. Nie prosiłam, żeby przejął wszystko – tylko żeby podzielił obowiązki: zrobił zakupy, pobawił się z dziećmi, żebym mogła wziąć prysznic, posprzątał raz w tygodniu. Ale przerwał mi: “Z czym ty nie dajesz rady? Z dziećmi? Ze sprzątaniem? Z gotowaniem? Ja cię utrzymuję, kiedy jesteś na macierzyńskim, a ty chcesz, żebym robił twoją robotę? A ty co będziesz robić – leżeć na kanapie?” Jego słowa bolały jak nóż. Nie usłyszał mnie, nie chciał zrozumieć. Na koniec rzucił: “Ja bez ciebie dam radę, ale ty beze mnie – nie”. No cóż, zobaczymy.

Od tamtego dnia powiedziałam: dość. Wróciłam do pracy na pół etatu. Dawniej uczyłam angielskiego, teraz znów zaczęłam. W domu zaczęła się zimna wojna. Przestałam biegać za Tomaszem: nie gotowałam mu, nie prałam, nie prasowałam jego ubrań. Gotowałam tylko dla siebie i dzieci, prałam ich rzeczy. Chciał żyć beze mnie? Niech spróbuje. Mama i Kinga odmówiły pomocy przy dzieciach, oskarżając mnie o niszczenie małżeństwa. “Co za głupota – nie nakarmić męża! On ma rację, sama jesteś winna. Pracowałaś, prowadziłaś dom i jakoś żyłaś” – powtarzały. “Jesteś kobietą, cierp, to twój los” – dodała mama. Dla niej to była norma, dla mnie – upokorzenie.

Pomogła przyjaciółka Ola, z którą pracowałyśmy w szkole. Zgodziła się posiedzać z młodszą córką, gdy prowadzę lekcje. Starszy, Kacper, może już zostać sam. Tak żyjemy od dwóch miesięcy. Nie wrócę do dawnego życia, gdzie byłam służącą. To trudne, ale nie chcę do końca dni być maszyną do sprzątania i gotowania. Kacpra już nauczyłam porządku, młodszą wychowam tak, by nigdy nie dzieliła obowiązków na “męskie” i “damskie”. Mam nadzieję, iż Tomasz się opamięta. jeżeli nie – jestem gotowa na rozwód. Lepiej być samą niż niewidzialną we własnym domu. Mój los to nie zadowalanie innych, ale życie z godnością.

Idź do oryginalnego materiału