Dziś znów siedzę w swoim bujanym fotelu, trzymając w rękach druty i wełnę. Obok, na dobrze znanym, choć lekko wysłużonym kanapie, smacznie śpi mój wnuczek. Patrzę na niego z czułością i cichym zadowoleniem. „Rośnie zdrowo, a to wszystko dzięki moim staraniom” – przemknęło mi przez myśl.
Zawsze byłam dumna z mojej umiejętności oszczędzania. Kiedy wraz z mężem zaczynaliśmy wspólne życie, liczyliśmy każdy grosz. Właśnie wtedy nauczyłam się czerpać euforia z prostych rzeczy i doceniać to, co mamy. Potrafiłam przygotować smaczny obiad z niewielkiej ilości produktów, naprawiać ubrania, by służyły kolejne lata, i wychowywać dzieci zdrowo i szczęśliwie, nie wydając niepotrzebnie pieniędzy.
Teraz, gdy moja córka Alina wyszła za mąż za Witolda, zauważyłam, iż zupełnie zapomniał o wartości oszczędzania. Witold zarabia całkiem nieźle, ale według mnie pieniądze marnotrawi. Nowe zabawki, drogie pieluszki, modne ubranka – wszystko to wydaje mi się zbędne. „Za moich czasów rodziło się na podłodze i jakoś żyliśmy!” – powtarzam często, wspominając czasy, gdy wystarczało nam niewiele.
Spojrzałam na wnuczka ubranego w sweterek po sąsiadce. „Po co wydawać na nowe rzeczy, skoro stare są wciąż dobre?” – pomyślałam. Widziałam, jak Alina stara się podążać za moimi zasadami, ale Witolda to wyraźnie denerwuje. Ciągle kupuje coś nowego, nie rozumiejąc, iż nie liczy się ilość, ale umiejętne gospodarowanie.
Westchnęłam i znów zabrałam się za dzierganie. „Młode pokolenie jest już inne – myślałam. – Wszystko musi być najnowsze, modne, drogie. A przecież kiedyś ludzie potrafili być szczęśliwi, mając niewiele.” Przypomniałam sobie, jak wychowywałam Alinę, ucząc ją szacunku do pracy i oszczędności.
Tymczasem Witold siedział w swoim gabinecie, wpatrzony w okno, za którym zapadał zmierzch. Praca była codziennością, ale dziś myśli wciąż uciekały od raportów i wykresów. Wracały do tego samego – do sytuacji w domu. Jego żona Alina i teściowa, Maria, zamieniły jego życie w prawdziwe gospodarowanie każdym groszem.
Kiedyś żyli skromnie, niemal biednie. Oszczędzanie stało się ich nawykiem. Wtedy to miało sens – ledwo starczało na jedzenie i rachunki. Ale wszystko się zmieniło, gdy Witold dostał lepszą pracę. Teraz zarabiał na tyle, by nie musieć liczyć każdego złotego. Jednak Alina i Maria wciąż zachowywały się, jakby wciąż ledwo wiązali koniec z końcem.
Witold czuł, iż za każdym razem, gdy próbował zrobić coś dobrego dla rodziny, spotykał się z oporem. Kupił żonie sukienkę – ona od razu szukała tańszej wersji. Wymienił telefon – Alina przekonywała, iż stary jeszcze działa. A do tego dochodziły wieczne nauki Marii o tym, jak „za jej czasów” ludzie obyli się bez wszystkiego.
Największym wyzwaniem stało się narodziny dziecka. Powinna to być euforia i troska o malucha. Ale nie. Alina odmówiła kupowania dobrych pieluch, woląc stare tetrowe pieluszki, które, jak mówiła, „przetrwały próbę czasu”. Oszczędzała na wszystkim – od jedzenia po ubranka.
Witold próbował tłumaczyć, iż stać ich teraz na zapewnienie dziecku lepszego życia. Ale jego słowa rozbijały się o mur. Alina i Maria nie ustępowały, powtarzając o „dawnych, lepszych czasach”.
Pewnego wieczoru, po kolejnej kłótni, Witold postanowił działać. Zebrał rodzinę przy stole i spokojnie wytłumaczył, iż pieniądze powinny służyć życiu, a nie być celem samym w sobie. Mówił o trosce o dziecko, o zdrowym rozsądku w oszczędzaniu.
Ale i tym razem nie przebił się. Alina i Maria pozostały nieugięte. „Wcześniej żyliśmy i było dobrze!” – powtarzały. Witold czuł, jak narasta w nim frustracja. Kłócenie się nie miało sensu. Ale co w takim razie robić?
Przecież nie mógł zmienić żony. „Nie będę się przecież rozwodził” – pomyślał.
Wciąż siedział w gabinecie, wpatrzony w ciemność za oknem, zastanawiając się, jak wybrnąć z tej sytuacji.
„Nie doczekają się” – powiedział głośno do siebie. „Nie oddam im syna. Nie ustąpię! Wszystko będzie po mojemu.”