Poznański Plac Wolności pełnił kiedyś główne miejsce spotkań lokalnych skejtów, ale przyciągał również osoby z innych zakątków Polski. Wielokrotnie rozmawiając o tym legendarnym miejscu z osobami, które miały okazję tam jeździć, szłyszałem o Pszczole jako jednym z najbardziej serdecznych i wyróżniających się poziomem jazdy osób. Jako, iż Pszczoła kupił nową deskę Skatenerd, jego brat jest moim przyjacielem, a dodatkowo nigdy nie udzielił wywiadu to postanowiliśmy porozmawiać, czego efekt przeczytacie poniżej.
Kiedy i w jakich okolicznościach pojawiła się w Twoim życiu deskorolka?
Mając dosłownie kilka lat, mój dziadek nie wiadomo skąd, ale gdzieś ze świata przywiózł deskorolkę. Taką drewnianą, ze stopą na środku, całkowicie płaską. Może miała tail lekko podwinięty, ale to zupełnie inna stylówa niż to, co teraz znamy. To było już coś interesującego dla mnie. Moi dziadkowie mieszkali na Ratajach, więc na tamtejszych asfaltowych dróżkach pomiędzy osiedlami, śmigałem jako mały chłopaczek z kolegami i koleżankami na kolanie. Pamiętam też, iż mieszkałem w centrum miasta i naprzeciwko mojej bramy był sklep Automoto, a w latach 90-tych w takich sklepach pojawiały się deskorolki, takie które teraz możesz widzieć jako fiszki. Mam na myśli te plastikowe deskorolki z jakimiś ala metalowymi truckami i kółkami bardziej miękkimi niż guma do rzucia. W sumie to było też ciekawe, iż w sklepach motoryzacyjnym pojawiały się takie deskorolki. Nie wiem czy to nie było odniesienie do czterech kół czy coś takiego, ale śmieszna sprawa. Potem długo nic się nie działo i przechodzimy do końca lat 90-tych. Dokładnie to był 1994 lub 1995 rok. Znalazłem się zupełnie przypadkiem niedaleko stadionu Lecha, gdzie pojechałem z wizytą poznać jednego gościa, który de facto miał być uczniem mojego dziadka. Czeladnikiem? Nie wiem jak to się wtedy nazywało, ale dobrze rysował i to też ma znaczenie w tej całej historii, ale to później dowiemy się dlaczego. Jak go poznałem to od razu zaczęło nam się fajnie gadać i zobaczyłem, iż w narożniku pokoju ma deskorolkę opartą o ścianę. To była zupełnie inna deskorolka niż taka, jakie znałem. Na wierzchu miała papier ścierny, a pod spodem była bardzo śliska i miała taki emblemat oka, takie zszywane oko. Potem się okazało, iż to był taki bardzo popularny model. To był slick także niesamowite w tej desce było to, iż można było na niej robić slajdy i ona się nie ścierała, a dodatkowo bardzo zajebiście się robiło te slajdy, bo nie trzeba było jej traktować świecą. No i ta warstwa slicka powodowała, iż przy nadłamaniu można było jeszcze pokatować tę deskę przez jakiś czas, nie tak jak później zwykłe sklejeczki, gdzie jak już spadłeś, to trach i wszystkie warstwy pękają. Tam chyba się wydarzyła ta miłość od pierwszego wejrzenia. Od razu wyszliśmy na zewnątrz i powiedziałem mu “pokaż mi jakieś triki”. On mówi „no na razie jeszcze trików za bardzo nie ogarniam, ale na początek to Ci proponuję, żebyś się nauczył przekładanki”. Ja myślę sobie hmm jakiej przekładanki. Chodziło o to, żeby nauczyć się jechać na tej desce do przodu bez odpychania nogą, czyli masz dwie nogi na desce i zachowujesz się trochę jak taki surfer na fali tzn. raz w lewo, a raz w prawo, żeby wyczuć balans. Potem po wielu latach okazało się, iż wiele razy jak ktoś przychodził taki nowy to każdy z nas na Placu Wolności jak chciał pomóc to to była najlepsza rada, żeby od tego zacząć, bo ten trik jakby wyrabia w Tobie to uczucie balansu i to uczucie pływania na desce. Ten epizod rozbudził zajawkę. Natomiast niestety przez kolejne dwa lata była ona w uśpieniu, mimo iż ja cały czas myślałem o deskorolce. To były takie czasy, iż no nie było to do przeskoczenia, żeby wydębić czy zdobyć skądś pieniądze na taką dechę. Przynajmniej w moim mniemaniu i w mojej głowie. W każdym razie potem w szkole podstawowej jeden gość powiedział, iż ma deskorolkę, bo jego stary jeździł do Stanów i on mu kiedyś przywiózł. Wyobraź sobie, iż gościu miał Flying Maxa szerokiego jak nie wiem, z plastikowymi railsami i całą pokrytą papierem, więc w ogóle już sztos. Mówię mu “stary, no musisz mi ją pożyczyć”. A na to :dobra, to pożycz ją sobie na dwa tygodnie, bierz”.
Pamiętam jeszcze ciekawą historię, iż pojawił się jeszcze jeden koleś, też niesamowity gościu, bo jego ojciec z kolei miał warsztat takich dziwnych samochodów – Mirka Motors. Totalnie customowe auta. Dosyć interesująca historia, bo ten Mirka ze względu na to, iż miał ze względu na ojca taki bakcyl do inżynierki. Kiedyś do mnie powiedział, iż jak to jest, iż deski się łamią. Nie może tak być i on zrobi sam lepszą deskę. Można powiedzieć, iż był prekursorem (dla mnie na pewno) kogoś kto zrobił swoją deskę. Wykonał ją z włókna węglowego lub szklanego, ale niestety pierwsza mimo, iż była nie do zajebania to mocno się wyginała. Przy wadze 50-60 kg to ciężko było na niej jeździć. Kilka dalszych prototypów zrobił już bardziej wytrzymałych, no ale mi się już z nimi kontakt urwał.
Potem przyszedł czas na moją własną pierwszą deskę. Myślę, iż każdy deskorolkowy zajawkowicz pamięta ten moment. Została ona zakupiona na ulicy Wielkiej w jednym z pierwszych skateshopów w Poznaniu. Dostałem kasę od swojej ciotki i od rodziny na bierzmowanie. Swoją drogą nie słyszałem o tym, żeby ktoś dostawał koperty na bierzmowanie. Na komunię okej, w sumie na chrzest rodzice może jakieś tam pamiątki chrztu i coś takiego dają, ale mi się udało i jakoś wyszło, iż dostałem kasę na bierzmowanie. Swoją drogą to bierzmowanie zrobiłem trochę dlatego, iż wiedziałem, iż dostałem tą kasę (śmiech) od mojej ciotki chrzestnej. Kochana kobieta. Ona miała brata, który był księdzem, więc gdzieś tam ta wiara katolicka, która jest teraz mocno w wycofaniu, przyczyniła się też do tego, iż zacząłem jeździć na deskorolce i iż wreszcie tą deskorolkę zdobyłem. Dostałem tą kasę i poszedłem z moją mamusią do tego skateshopu. Nie mogłem wybrać inaczej – zajebista decha Adrenaline Jay Bondero, traki i… na tyle mi starczyło. Co z kółkami i łożyskami? Kasy mi nie starczyło, a no niestety mama nie miała kasiory przy sobie. Mówię “dobra, bierzemy. Coś wymyślę”. Jako, iż ten kolega, z którym zaczynałem raz, iż był taki manualny, a dwa, iż u niego też się nie przelewało to miał różne rozwiązania. Powiedział mi, iż na każdym bazarku można kupić z deskorolki z Tajwanu. To były takie proste drewniane deski z płyty wiórowej. Sam blat w ogóle nie był wytrzymały, ale miały dosyć fajne kółka i łożyska. Dodatkowo były one relatywnie tanie. Kupiłem taką i pojechałem z tym gościem do mojego dziadka do zakładu, żeby na tokarce po swojemu wytoczyć kółeczka. No i złożyliśmy moją pierwszą dechę złożyliśmy – pełna zajawa.
Jak już umiałeś podstawy i miałeś tę pierwszą profesjonalną deskę to gdzie jeździłeś?
Mój pierwszy spot był na kawałku asfaltu przy starym CPN-ie, którego już chyba nie ma przed stadionem Lecha. Tam też mieszkał ten wspomniany gościu i razem tam jeździliśmy. Nie wiedzieliśmy jeszcze, co to są kamyszki czy jakiś brud na ulicach, więc nie zdając się z tego sprawy, każda nawierzchnia była dla nas dobra. Potem jeździliśmy na lepszym flacie przy poznańskim Bema. Następnie to już był Plac Wolności. Mimo, iż tam jeździły inne osoby to nie miałem ani stresu ani jakiejś bariery czy przeszkody, żeby tu przyjść, bo mieszkałem tuż przy nim na Nowowiejskiego. Ja byłem stąd, więc dla mnie to było podwórko. Wbiłem tam może nie mogę powiedzieć, iż na kozaku, bo jako tam młody chłopak byłem dość skromny i taki można powiedzieć choćby bogobojny, ale kompletnie nie zdawałem sobie sprawy z tego, iż tu jeździ większa ekipa. Jeden z pierwszych moich razów tutaj na Placu Wolności był taki, iż jeździł jeden koleś i ja do niego podbiłem i mówię “ej stary, ale zajebiście”. To był Papuga – Robert. Papuga był jednym z pierwszych skejtów, których poznałem na Placu Wolności. On potrafił zrobić ollie na murek, zrobić grinda czy slide’a. To był dla mnie szaleństwo.
W ogóle przypomniało mi się, iż miałem taką zajawę, iż ćwiczyłem choćby w chacie. To była stara kamienica. Chłopie, tam się wszystko trzęsło. Jak skoczyłem raz na podłogę tak powiedzmy z wysokości pół metra to cały pion się trząsł zarówno piętro wyżej jak i niżej. Piętro niżej to opadały tynki, a piętro wyżej gościu miał problem, iż jest hałas.
Wracając do tematu to przychodziliśmy z ziomkiem na Plac Wolności i tutaj sobie jeździliśmy. Oprócz tego jeździliśmy czy to na Operze czy przy nowowybudowanym salonie samochodowym, gdzie był kawałek flatu. Jeździliśmy pod hotelem hmm chyba Novotel teraz się nazywa, ale kiedyś to był hotel Poznań lub Polonez. adekwatnie to pod wszystkimi hotelami jeździliśmy. Tam naprzeciwko targów był fajny flacik, taki granitowy. Wszędzie lubiłem jeździć, ale Plac Wolności był moim faworytem. To była taka miejscówka powiedzmy ogólnopolska. Co roku latem atmosfera była tu mega zajebista, bo zajawa deskorolkowa była naprawdę wielka. Dużo ludzi jeździło i przyjeżdżało z różnych miast. Po całym dniu jazdy i zajawy fajnie było usiąść sobie pod palmą na trawniku i poczillować.
Jak opisałbyś swój styl jazdy?
Lubiłem skakać z różnych przeszkód, ze schodów czy przez ławki. Można powiedzieć jakieś tam ekstremalne, troszeczkę bardziej rzeczy niż zabawa na flacie w stylu gra w skejta. Wolałem się skupić na kilku konkretnych trikach, ale żeby je zasadzić z pięciu czy siedmiu schodów albo hopnąć sobie przez motor czy tam jakiegoś graba ze wspomnianej siódemeczki pierdyknąć. To mnie jarało. Deskorolka dała mi sposób wyżycia się i przełożenia takiego młodzieńczego, destrukcyjnego myślenia. W czasie dojrzewania pewne rzeczy się dzieją i pewne przemiany zachodzą. Obserwujesz świat i nie zgadzasz się ze wszystkim. Gdzieś jakby ten wentyl bezpieczeństwa i no musi zostać czasami spuszczone powietrzem. Deskorolka doskonale mi dawała właśnie taki upust energetyczny, bo to, iż się wypierdziliłem się ze schodów czy miałem poobijane piszczele dawało pewną euforia czy spełnienie nawet. Pamiętam, iż moim trikiem najbardziej powiedzmy sztandarowym taką moją wizytówką był kickflip. Wiele kolegów mówiło na mnie „człowiek kickflip”. Zresztą dzięki temu kickflipowi też zdobyłem sponsora.
Mowa o R Pure Denim tak? Jak do tego doszło?
Dokładnie tak. Któregoś roku pojechałem na Lurys Cup jako obserwator. Urwałem się z chaty, moja mama nic nie wiedziała. W zasadzie nikt nic nie wiedział. Czasy były wtedy dzikie, tak jak już wcześniej wspominaliśmy. Funkcjonowały budki telefoniczne i w ten sposób się ludzie komunikowali. Sytuacja była taka, iż mojej mamy nie miało być na weekend, a ze względu na to, iż już mi jakoś tam ufała i wierzyła to dała mi pewną swobodę. Ja się dowiedziałem od ziomali, iż będą takie zawody jak jest Lurys Cup – ogólnopolskie zawody w deskorolce. Pojechaliśmy z ekipą nie patrząc na to czy jest pociąg powrotny. Pamiętam to jak dziś – wielka hala sportowa, w której było pełno przeszkód. No total sztos, a ja choćby deskorolki nie miałem ze sobą i siedziałem na widowni. Widząc to wszystko przyrzekłem sobie, iż w przyszłym roku pojadę tam już wystartować. Po zawodach nie nie udało nam się złapać powrotnego pociągu do Poznania, żebym trafił o odpowiedniej porze do domu. Jesteśmy na tym dworcu i jest godzina 22:30, więc już wiem, iż w domu jest moja mama i iż się martwi i jest ogień. Ubłagałem babkę, która dzwoniła przez telefon, żeby mi zostawiła kartę. Dzwonię do domu (wtedy każdy znał kilka numerów telefonów na pamięć, więc nie było problemu) na telefon stacjonarny oczywiście i łącząc się patrzę na kredyty, a tam… zero kredytów. Słyszę w słuchawce „halo”. Udaje mi się wypowiedzieć jedną frazę “Mamo, o nic nie pytaj. Jestem na dworcu w Łodzi, będę rano”. Jak wróciłem to przeprosiłem i poszedłem się wyspać.
Nadeszła druga edycja Lurys Cup i oczywiści wziąłem w niej udział. Nie pamiętam choćby które miejsce zająłem, ale pamiętam Best Trick. Rafał Wielgus zrobił mi tam zdjęcie kickflipa. To był kickflip przez takiego dość wysokiego raila. Jak przy nim stałem to była moja wysokość, czyli jakieś 170cm czy 180cm. Zajarany byłem, iż go zrobiłem. Pamiętam, iż różni ludzie na przykład Bartek Mielczarek przybili mi pionę. Najlepsze jest to, iż do tej pory mam deskę, na której to zrobiłem. To jest deseczka Mike’a V – jednego ze skejtów, których bardzo lubiłem. Jego styl bardzo do mnie przemawiał. Wróciłem z tych zawodów no wszystko fajnie, pięknie. Niedługo okazało się, iż zwieńczeniem tego kickflipa był właśnie sponsor. Jakoś tydzień czy choćby dwa po zawodach siedzę sobie w domu i nagle dzwoni telefon. Mama mówi “to do Ciebie. Ktoś z Warszawy dzwoni”. A to zadzwonił Wielgus albo Rejent, bo oni we dwójkę mieli tą markę R Pure Denim (uważam, iż to była mega zajawkowa firma). On mówi do mnie “słuchaj, wysłaliśmy do Ciebie paczkę z ciuchami i w ogóle Ci gratuluję i chcemy Cię mieć w swoim teamie”. No i wiesz zbiliśmy pionę przez telefon i tak się dowiedziałem, iż mam sponsora. Nikt mi nie mówił, iż muszę występować w zawodach czy coś. Po prostu dostałem paczkę, a w niej cztery pary spodni, cztery bluzy, cztery koszulki i deck. W międzyczasie zaczął sponsorować mnie też Mayer, więc nie musiałem się martwić o ciuchy. Jestem mu wdzięczny, bo dał mi też pracę w swoim sklepie. Miałem tych sponsorów, w międzyczasie wystąpiłem w kilku produkcjach, jeździłem na zawody i…złamałem nogę robiąc one foot ollie z siódemki.
Powiedziałeś to tak, iż już czuję, iż nie chodzi tylko o chwilowy etap bez deski.
W zasadzie całe moje życie deskorolkowe wiedziałem, iż będzie ono trwać do pierwszej kontuzji takiej poważnej. Złamałem sobie piątą kość śródstopia, dotrzałem do chaty, prawie zjechałem w wannie, wyje**** nogę ze wszystkich torebek stawowych, więc spuchła jak bania. Pojechałem na SOR, gdzie czekałem z 13 godzin i włożyli mi ją w 5 kilogramowy gips. Potem deskorolkę używałem już tylko, żeby doczłapać się z pokoju do pokoju w mieszkaniu. Po tej kontuzji trochę zapał osłabł i też trochę już zmienił mi się też mindset. To już był czas studiowania jakichś tam poważniejszych decyzji, jaki kierunek wybrać itp. To już się zaczęło, wiesz kołowanie kasy, to się uwiązało też z taką transformacją ogólnie życiową. Zaczęły się pojawiać jakieś możliwości. Ja wszedłem mocno w speleologię, bo poniekąd wiedziałem, iż z tego są dobre pieniądze i mogę przez cały czas zachować swój hulaszczy tryb życia. Mam na myśli rozwijanie w kierunku podróżniczym.
Potem jeszcze cokolwiek jeździłeś?
Potem jeszcze miałem zajawę, ale była też capoeira. Wtedy to przycisnąłem mocno i rozwijałem się w tym kierunku. W międzyczasie pojechałem do Brazylii, tam dostałem też szlify capoeirowe. Później choćby miałem swoją szkółkę w Swarzędzu. To był taki fajny czas, gdzie już wiesz, zarabiałem kasę z tego. Weszła już proza życia i jakby próba jakiegoś tam przetrwania. Jeszcze jeżdżąc wcześniej na deskorolce mialem zajawkę na tą capoeirę. To taka sztuką odnajdowania balansu w braku balansu, czyli w tym dysbalansie. Na pewno dużo mi dało i uzupełniało się z deskorolką.
Kiedy ostatni raz byłeś na desce?
Mogę powiedzieć, iż jeżdżę cały czas. Tak jak rozmawialiśmy na początku spotkania zanim włączyłeś dyktafon, ja troszeczkę się teraz odgruzowuję fizycznie, więc to też dużo daje. Kiedyś poczułem, iż chyba za mocno się spasłem i coś trzeba z tym zrobić, no bo chcę jeździć na deskorolce, chcę uprawiać różne inne rzeczy, a poza tym pracuję fizycznie. Mieszkam w Obornikach i jest tam choćby skatepark. Tam właśnie jeżdżę, a moją misją życiową jest zrobić transfer ollie na takim dużym banku. Jeszcze mi się to nie udało, ale już prawie. Natomiast ubolewam nad tym, iż tam nie ma żadnych deskorolkowców. Są sami hulajnogowcy, ale to nie jest moja bajka. Natomiast gdzieś tam w głowie od razu mi się urodził pomysł, żeby może odnowić swoją zajaweczkę przez uczenie dzieciaków budując tam jakąś szkółkę deskorolkową. No, ale widzisz, ja jestem takim człowiekiem, iż wszystkiego bym chciał, ale po prostu życie mną tak miota, iż tej chwilij jestem rozdarty między nurkowaniem, alpinistyką i różnymi jeszcze innymi zajawkami, które chciałbym zrobić. Chciałbym to zrobić, ale na razie nie starcza mi czasu.
Chętnie zrobię z Tobą zajęcia dla dzieci z Obornik!
To by było rewelacja! Można też zrobić tu jakieś zawody.
Zabierasz córki na skatepark?
No oczywiście! To w ogólenie ma tutaj w ogóle jakiegokolwiek zająknięcia. Jedna moja córeczka i druga córeczka, gdzieś tam mają styczność z deskorolką.
Czym teraz zajmujesz się zawodowo i prywatnie?
Zacznę od hobby, bo o tym zawsze fajnie się gada. Jest to nurkowanie i podwodny świat. To jest coś, co mnie teraz nakręca, a adekwatnie nie samo nurkowanie, ale też poznawanie tego świata ze względu na to, iż jestem przyrodnikiem i lubię naturę, lubię spokój, lubię ciszę, lubię mieć miejsca, gdzie mogę poczuć, iż jest to moja świątynia. Jak schodzę pod tą wodę to jest to właśnie ta moja świątynia, ten mój azyl. Dodatkowo zajmuję się fotografią podwodną. Kiepski jestem jeżeli chodzi o fotografię taką „lądową”, ale pod wodą myślę, iż w miarę sobie radzę. Oczywiście, trochę też dlatego iż ten podwodny świat nie jest tak znany, więc troszkę wykorzystuję też ten element zaskoczenia, iż znam się na tych wszystkich robalach, rybach i innych stworach podwodnych. Dlatego też trochę wiem, co pokazać, co może zaciekawić. Zdjęcia można zobaczyć na facebookowej stronie Beediver. Nazwa wzięła się stąd, iż Pszczoła to ja, a moją zajawką jest nurkowanie, ale równolegle brzmi to jak „be diver”, czyli zostań nurkiem. Można mnie też znaleźć jako
. To są takie równorzędne konta i tam można zobaczyć moje prace, ale też sposób myślenia i spojrzeniem na naturę, co zresztą też przekładam rodzinnie na moje dzieciaki. Córki już jak się nauczyły mówić to potrafiły rozpoznać podstawowe żuki i inne pierdołki, które gdzieś tam spotykaliśmy na spacerach. Wrażliwość na naturę, wrażliwość na otaczający świat, ten zewnętrzny, którego w miastach zwłaszcza jest coraz mniej jest ważna i chcę wyrabiać to w dzieciakach, żeby miały też jakby do czego uciekać i żeby miały to ukorzenienie oraz wiedziały gdzie są. Tu, gdzie od kilku lat mieszkam, działka kończy się Wartą, więc przychodzą tu sarny, jelenie czy choćby żurawie przylatują. Teraz prowadzimy taki wiejski tryb życia, myślimy o tym, żeby założyć ogródek i mieć na przykład kury, bo widzimy ile jedzenia się marnuje w postaci resztek, które mogłyby przetworzyć te kury i dać nam pyszne jajeczka. Także gdzieś tam próbujemy się odnaleźć w taki sposób. No, ale jest to możliwe dzięki temu, co teraz robię, ponieważ od lat nastu zajmuję się już alpinizmem przemysłowym i czyszczeniem różnych wielkich fabryk na terenie Polski i w zasadzie całej Europy. Dodatkowo przez ostatnie kilka lat dążyłem do tego, żeby wpłynąć na te wody, iż tak powiem oceaniczne i zrobić różne szkolenia offshore’owe. Także teraz jeżdżę głównie na offshore’y i tam zajmuję się turbinami wiatrowymi, platformami i to praktycznie podobne rzeczy, co w tym przemyśle. Daje mi to możliwość bycia w chacie przez dwa tygodnie i wyjazdu na dwa tygodnie do pracy. Trochę udaje się podróżować, a dodatkowo daje to zabezpieczenie finansowe.
Brzmi jak szczęśliwy człowiek!
Czasami można stracić ten idealizm troszeczkę ze względu na różne sytuacje, ale ogólnie uważam, iż takie życie jest łatwiejsze. Mam na myśli to, o ile umiesz choćby w tej chwili, która jest dla Ciebie ciężka, znaleźć jakiś najmniejszy pozytyw. Wydaje mi się, iż największym pozytywem nas ludzi, jest to, iż żyjemy, mamy życie i cokolwiek by się nie działo, czy masz jakieś problemy finansowe czy inne to dopóki żyjesz, dopóki masz dwie ręce, dwie nogi i sprawną głowę, no to tak naprawdę możesz wszystko zrobić, wszystko osiągnąć i nie ma rzeczy niemożliwych. Jedyną przeszkodą to jest zdrowie i to jest coś, czego każdemu życzę. Taka konkluzja – patrząc na swoje życie i mając już te 45 lat myślę, iż dużo fajniejsze jest życie z zajawką. Szczęście w życiu wynika z tego, iż ktoś ma jakąś zajawkę i się w tym realizuje cokolwiek by to nie było. Jeden ma szachy inny warcaby czy tam bierki, ktoś zbiera znaczki i to jest jego zajawka i oddaje się temu całkowicie. A inny tak jak my ma zajawkę deskorolkową. Nie ma co się zamykać w sobie, w czterech ścianach. Trzeba wyjść na zewnątrz, bo energii życiowej czy witalnej nie znajdziesz w środku. W środku mam na myśli jakby w kartonowym pudełku w czterech ścianach czy przy telefonie. Ona jest na zewnątrz.
Co przekazałbyś młodym skejtom czytającym tą rozmowę?
Jeżeli chcesz coś osiągnąć w deskorolce to nie ma lepszego moment jak teraz. Świat jest otwarty, internet jest pełen nauczycieli i różnych podpowiedzi. Za moich czasów tego nie było. Ja się uczyłem trików tak, iż podpatrywałem kolegów, którzy już je umieli albo uczyliśmy się razem i kminiliśmy razem. Patrzyliśmy wtedy na gazety czy filmy, które gdzieś tam zdobywaliśmy. Próbowaliśmy w myśli zasady learning by doing. Pamiętajcie też, żeby się nie poddawać przy nauce trików. W końcu to przyjdzie tylko trzeba chcieć i trzeba ćwiczyć jak każdy olimpijczyk. No po prostu trzeba zagryźć zęby, a o ile potrzebujesz założyć ochraniaczy na piszczele czy łokcie to nie przejmuj się tym, iż ktoś będzie się z Ciebie śmiał czy ktoś ci coś powie. Po prostu rób swoje. Ważne też, żeby pamiętać, iż nie każdy musi być Mistrzem Świata i nie każdy musi robić triki. Ja na przykład spotkałem w swojej karierze wielu ludzi, którzy po prostu lubili jeździć na deskorolce i to też jest zajebiste. Nie widzę w tym nic złego. Nie można się też zamykać – trzeba być otwartym i też akceptować to, co jest na zewnątrz i to, co widzisz, a nie poddawać to w wątpliwość czy śmiać się z tego tylko dać przestrzeń każdemu. Wtedy Ty też będziesz miał swoją przestrzeń.
Miałeś wrócić z historią z przytaczanych na początku ziomków.
Pierwszą moją bluzę jaką miałem była czarna z kapturem firmy Fruit of the Loom, bez niczego. Ten koleś, który mnie uczył i był sprawcą tej mojej zajawki deskorolkowej powiedział kiedyś “ja ci zrobię to Jaya Bondero”, bo mi się mega podobał ten emblemat. Ja mówię “stary, mega się jaram”. No i on mi to namalował pędzelkami i farbkami od modeli. Normalnie na czarnej bluzie białą (chyba epoksydową) farbą zrobił napis Adrenaline Jaya Bondero. Ona przetrwała stary lata. Pewnie z 20 lat ją miałem jak nie lepiej i nie sprała się. Czułem się w niej bogiem i miłem też kupione przez siebie swoje pierwsze spodnie R Pure Denim. Stary to były „erki” kupione za 12 wiader węgla. Wyobraź sobie, iż w piwnicy w tej kamienicy, w której mieszkałem, miałem węgiel. Mój piec już nie działał na węgiel tylko na grzałki, ale sąsiad potrzebował węgiel. Powiedział, iż da mi za niego stówę. Wiesz ile to była stówa wtedy? Mogłem sobie decka kupić za stówę, ale też stówę kosztowały te spodnie. To były moje pierwsze moje szerokie zanim mnie sponsorowali. Miałem je chyba przez 25 lat.
Jakie były Twoje ulubiony firmy, filmy czy skejci?
Firmami się jako tako nie jarałem, ale lubiłem gości z Plan B. Bo takim filmem dla mnie kultowym był właśnie Plan B czy Birdhouse z Andrewem Reynoldsem, ale skupiałem się bardziej na jeżdżeniu niż śledzeniu tego. choćby jak na Plac Wolności przyjechała zagraniczna ekipa to byłem po prostu skoncentrowany na jeżdżeniu. Jak już jeździłem to napierdalałem i ćwiczyłem jak do Olimpiady (śmiech). Lubiłem cały dzień jeździć, żeby wieczorem wypić sobie piwko i wiesz i się po prostu położyć do wyra. Wstawałem jak młody bóg. Oczywiście mentalnie, bo fizycznie byłem cały oboIały. Wtedy szedłem na capoeirkę i ona dawała mi odprężenie. Tu jeszcze jedną radę jaką miałbym dla młodych. Pamiętajcie o tym, iż istnieje coś takiego jak rozgrzewka i rozciąganie. o ile chcecie ulepszyć tą swoją jazdę to jest to podstawa. Mam na myśli przygotowanie fizyczne choćby w takim prostym kontekście jak wymachów rękami, krążenia biodrami czy krążenia kolan, żeby rozgrzać i przyzwyczaić ciało do ruchu Jak człowiek jest młody to nie zdaje się z tego sprawy, bo jest cały czas rozgrzany. Wszystko jednak wychodzi potem na starość. Muszę powiedzieć, iż ja jako 45-latek i jak to powiedziałeś szczęśliwy człowiek, bo podoba mi się to sformułowanie to myślę, iż mogę się pod tym podpisać. W ogóle się na tyle nie czuję i myślę, iż deskorolka mi to dała. Odmłodziła mnie albo wręcz mnie jakby zatrzymała.
Przedłużyła młodość?
Tak! Przedłużyła te najlepsze lata zajawy. No jest zajebista po prostu. Jest wielopłaszczyznowa, ale to już samemu trzeba odkryć.
Czy Twój brat zaczął jeździć ze względu na Ciebie?
To jest pytanie, które musiał byś jemu zadać i chętnie, chętnie usłyszę odpowiedź. Pamiętam historię jak byłem proszony o to, żeby się opiekować bratem, a chciałem iść na deskę. Była zajebista pogoda. W końcu po tygodniu monsuna i po tygodniu deszczu. Wychodziliśmy razem i nauczyłem go tak, iż pokazałem mu “masz jeździć stąd dotąd”. choćby tata kupił mu specjalną deskę. Taką małą Powell Peralta. Robili dla dzieci takie krótkie deski i przez cały czas ją mam, bo zostawiłem na pamiątkę. Skręciłem ostatnio znów traczki do niej, żeby moja córa mniejsza, która pozostało właśnie w tym wzroście, mogła zacząć napierdzielać. Ale fakt jest taki, iż brat pierwsze styczności z deską tak naprawdę miał już, gdy miał dwa lata. Jak miał dwa lata, już umiał się odpychać. Po roku życia nauczył się chodzić, a po dwóch latach już się odpychał i tu zapierdzielał na placu z jednej strony na drugą, a ja robiłem crookedy na fontannie i kątem oka go obserwowałem.
O wypowiedź zapytałem również brata Pszczoły, czyli Błażeja.
[Błażej Nowakowski] Oczywiście, iż zajarałem się deską przez niego. Na początku jak miałem 3 lata to jeździłem na placu, a potem chyba koło 11/12 roku życia pokazał mi film Poznań Zoo, gdzie zobaczyłem jak Jacek Pawłowski robi kickflipa z 5 schodów właśnie na Placu Wolności i wiedziałem, iż to coś dla mnie.
Rozmawiamy chwilę przed zimą. Gdzie o tej porze roku jeździło się na desce wPoznaniu w Twoich czasach?
Naszym odkryciem było przejście podziemne na Wierzbięcicach koło Hotelu Poznań. Był tam po prostu suchy flacik, ale w pewnym momencie zaczęła się taka historia, iż chłopaki zaczęli montować przeszkody np. grindboxy. Było o tyle fajnie, iż (nie wiem jak go zdobyli) mieli klucz do kłódki i zamykali je na noc. Mieliśmy tam kilka figur typu rurka czy grindbox no i była zajawa, bo mieliśmy już swoje miejsce. Co interesujące to było jedyne przejście, które było suche, gdy wszędzie było mokro. Dlaczego? Bo była część, gdzie dużo ludzi przechodzi, ale potem, tam gdzie wychodzi w stronę pomnika, to tam już nikt nie miał po co iść, bo tam nie było tramwajów, więc mało ludzi się kręciło zimą i było sucho.
Na koniec coś przyjemnego – jakie jest Twoje najlepsze wspomnienie związane z deską?
Letni wieczór po upalnym dniu, gdzie wszyscy jeździliśmy przez wiele godzin, a wieczorem był czas na relaksik. Siedząc na trawie pod palmą mówiłem, iż to nasza poznańska Kalifornia. To jest jedno wspomnienie, a drugie, które mi przyszło na myśl to wizyta na zawodach Mystic Cup. To była wyprawa do Czech połączona z takim krajoznawczą wyprawą. Mieliśmy okazję zobaczyć tylu znanych skaterów i ten niesamowity skatepark na żywo. Pamiętam, iż potem ci goście jeździli na Stalinie, gdzie my śmigaliśmy… no, jeździliśmy sobie razem. To było jak spełnienie marzeń.