Gdy dwa kochające się serca decydują się połączyć w coś większego, to jest wspaniałe. W istocie, większość piosenek, wierszy, książek i filmów opowiada właśnie o tym — o miłości. O tej chwili, gdy wszystko jest na swoim miejscu, powietrze jest pełne emocji, a każda pogoda wydaje się idealna. Jednak utrzymanie i umocnienie rodziny to już zupełnie inna sprawa. To ciągła praca nad sobą i swoimi relacjami. Bo zatrzymując się choćby na moment, bardzo łatwo wszystko stracić. A nikt nie chce zaczynać wszystkiego od nowa…
Bardzo kocham i szanuję mojego męża. Znam go już 10 lat i ani przez chwilę w nim nie wątpiłam. Niemniej jednak w naszym małżeństwie ostatnio wszystko jest jakoś nie tak. To smutne i czasem chciałoby się po prostu zaryć twarzą w poduszkę i płakać. Może kiedyś bym tak zrobiła, ale teraz rozumiem, iż to nic nie zmieni, a poddawanie się emocjom w każdej krytycznej sytuacji to ostatnia rzecz, jaką powinnam robić.
Michał pracuje jako lekarz w naszym lokalnym szpitalu. Ja jestem gospodynią domową i głównie siedzę w domu. Wiem, iż w moich niespełna 32 latach to niezbyt dobrze, ale nic nie mogę na to poradzić. Wiele razy próbowałam znaleźć sobie zajęcie, ale nic sensownego się nie trafiało. Mam wyższe wykształcenie, ale filozofom w naszych czasach jest bardzo trudno. Możecie mi wierzyć, nie będę kłamać.
Byłam więc kelnerką, sprzedawczynią, pracownicą produkcji. choćby próbowałam ukończyć kursy i pójść do firmy jako biurowy pracownik. Nic z tego. Powody były różne, ale wszystkie sprowadzają się do tego, iż nie mogę codziennie przez 8 godzin zajmować się jednym i tym samym. Monotonna praca mnie zabija. Podnosi mi się temperatura, zaczynam się denerwować, staję się głodna, zła. A propos tego.
Jako żona od 3 lat bardzo przytyłam. Przed ślubem długo spotykałam się z Michałem i to jakoś trzymało mnie w formie. Dużo spacerowałam, dbałam o siebie. W miarę zdrowo się odżywiałam i w ogóle czułam się jakoś inaczej. Ale potem, gdy moje marzenie się spełniło, ciało jakby zdecydowało, iż osiągnęło swój cel. Każda dodatkowa kaloria teraz mocno osadza się na moich bokach i brzuchu. Nie chce mi się nic robić. Tylko leżeć i oglądać bzdury na tablecie. Filmy, seriale, talk-show.
Już tak nie mogę, sama siebie mam dosyć. Chciałabym wstać, rozruszać się. choćby zająć się sprzątaniem, gotowaniem jakichś zdrowych sałatek czy czegoś podobnego. I pieniądze są, i czas. Brakuje tylko chęci. A do tego brakuje mi wsparcia męża. Dużo pracuje, wraca do domu tylko po to, by zjeść kolację i pójść spać. Przynosi wypłatę, jak idealny mąż, którym niewątpliwie jest. Ale…
Od czasu do czasu pojawiają się w mojej głowie jakieś niezbyt pozytywne myśli. Na przykład to, iż jesteśmy teraz małżeństwem, mężem i żoną — jakby nie patrzeć, jednością. Powinniśmy sobie nawzajem pomagać, wspierać, inspirować. To nie powinny być tylko słowa, potrzebne są też jakieś działania. Kiedyś Michał mógł spokojnie mnie skrytykować z jakiegoś powodu. Zrobić ironiczny komentarz, choćby mnie rozzłościć! Czułam, iż jest żywy, iż jest obok. I bardzo mi się to podobało.
Potem, gdy próbowałam znaleźć swoje miejsce w świecie, wspierał mnie. Dawał rady, uczył. Przyznaję, nie zawsze byłam mu za to wdzięczna. Bo to może irytować, gdy mężczyzna, jakby z wysokości swojego sukcesu, uczy mnie, “głupią kobietę”. Ale to była żywa komunikacja, za którą teraz tęsknię. choćby jego szczególnie ostre żarty na temat mojej wagi teraz wspominam z nostalgią. A przecież od tamtej pory przytyłam jeszcze z dziesięć kilogramów. I… Teraz to wszystkim pasuje.
Michał już mnie nie krytykuje z byle powodu. Nie daje rad i nie wymaga ode mnie zajęcia się moimi “kobiecymi obowiązkami”. Uzgodniliśmy, iż nie będzie miał takiego stosunku do mnie. Bo chcę szacunku do siebie jako osoby, kobiety i żony. Piszę to wszystko i przypominam sobie nasze kłótnie. Jak to dawno było, jak we mgle.
Już tego nie ma. Tylko jakieś powierzchowne rozmowy, omawianie niedalekiej przyszłości i tyle. choćby zaczęłam wymagać od męża, by podwoił mi kwotę pieniędzy na wydatki osobiste. Myślałam, iż to jakoś na niego wpłynie. Nie, teraz mogę sobie pozwolić kupić więcej smakołyków i ubrań w większych rozmiarach. Hurra. Przy czym te pieniądze wpływają mi na konto. Michał choćby nie chce dawać mi ich osobiście do ręki, mówi, iż to niehigieniczne.
Jedyna przyjaciółka, z którą spotykam się parę razy w miesiącu, mówi, iż powinnam mieć dziecko. Ale nie jestem tego pewna. Uprawiamy z mężem życie intymne, ale jego jakość pozostawia wiele do życzenia. A jeżeli dziecko nic nie zmieni, i potem okaże się, iż nie będzie miało ojca, tylko wiecznie zmęczony i nieobecny bankomat. To co wtedy? Nie chcę się rozwodzić, nie wyobrażam sobie siebie z kimś innym. Moim jedynym celem jest utrzymanie i umocnienie rodziny! Poradźcie, jak sprawić, by mąż na mnie nakrzyczał lub okazał jakąś aktywność? Mam dość czucia się jak gruba, zmęczona życiem kotka.