Od kilku lat regularnie odwiedzamy Bałkany wiosną. Lubimy ten czas, gdy w regionie jest spokojniej, bez tłumu turystów, a krajobrazy stanowią połączenie kilku pór roku. Jednak podczas tej marcowej podróży, co jakiś czas zadawaliśmy sobie pytanie: co my tu robimy? Pogoda momentami dawała nam popalić, wymuszając szybkie zmiany planów. Dodatkowo, moja (rudej) kontuzja, dość znacząco zmieniła koncepcję całego wyjazdu. Czy zatem podróż na Bałkany w marcu ma/miała sens? Odpowiedź na to pytanie znajdziecie poniżej. W bonusie też dorzucamy całkiem ciekawą propozycję road tripowej trasy, jaka przez przypadek nam wyszła.
Bałkany w marcu – moje (rudej) pierwotne założenia
Zasadniczo wyjazd w pierwszej połowie marca był podyktowany jedną rzeczą. A mianowicie, moim startem w macedońskim biegu Krali Marko Trails, organizowanym w Prilepie. Już w 2019 roku, kiedy jeszcze nie biegałam, zakochałam się w tych zawodach i trasie, którą poprowadzono m.in. przez Monaster Treskavec czy Markovi Kuli. Wtedy obiecałam sobie, iż kiedyś tam wystartuję. I 1 stycznia, gdy ruszyły zapisy na edycję 2024, byłam pierwszą osobą, która uiściła opłatę startową. Przez kolejne dwa miesiące skupiłam się na jeszcze lepszych treningach, byłam pod opieką fizjoterapeutki itd. Niestety, wisi nade mną klątwa/zła passa/zwał jak zwał. Już na początku naszej podróży, będąc w Austrii, dopadła mnie kontuzja. Na tyle wredna, iż choćby z chodzeniem miałam problem. Powiedzieć, iż byłam załamana, to jak nic nie powiedzieć. W szczególności, iż to już kolejna, identyczna sytuacja na moim koncie. Trzy lata wcześniej również byłam zapisana na wyjazdową imprezę biegową. Na tydzień przed… nie mogłam chodzić i kolejne miesiąca walczyliśmy z fizjoterapeutą nad przywróceniem mojej nogi do pełnej sprawności. Co ciekawe, gdy biegałam w lokalnych biegach, takich organizowanych blisko domu, nic takiego mi się nie przytrafiało. Dlatego chyba muszę wrócić do podejścia, iż biegam sama dla siebie, bez kombinowania z imprezami biegowymi, bo za dużo mnie później kosztują. Nie dość, iż tracę kasę na opłaty startowe, to później zostawiam fortunę w gabinecie fizjoterapii (no dobra, i tak ją zostawiam, ale bardziej rozłożoną w czasie).
Bałkany w marcu – założenia Marka
Wiedzieliśmy, iż do Macedonii nie wyskoczymy sobie ot tak, na parę dni. W szczególności, iż chcieliśmy jechać samochodem. Dlatego postanowiliśmy na podróż poświęcić dwa tygodnie, czyli wyjechać 2 marca, a wrócić 17 marca. Oprócz biegowych planów, Marek chciał złapać jeszcze trochę prawdziwej, śnieżnej zimy. Stąd dość gwałtownie pojawił się pomył, aby odwiedzić Bansko w Bułgarii. O ile byliśmy tam na chwilę latem, o tyle zimą – nigdy. Ponieważ jednak prognozy były mocno średnie, Marek zaczął kombinować z Alpami. I ostatecznie naszą podróż zaczęliśmy w feralnej dla mnie Austrii. A później… no cóż. Później było tylko ciekawiej i zabawniej.
„Do Macedonii przez Chorwację? Mówiłam, iż to niemożliwe”
Kiedy powstawał ten artykuł, na Instagramie dostałam następującą wiadomość: „A ja mojemu dziecku ostatnio mówiłam, iż do Macedonii przez Chorwację nie da rady, a jednak się da.” Była to odpowiedź na relację, w której pokazywałam mapkę, którą widzicie obok.
Nie taki był nasz zamysł, by robić klasyczną, bałkańską objazdówkę. Jednak na naszą podróż pt. Bałkany w marcu miało wpływ kilka zmiennych:
- pogoda – cóż, ona grała pierwsze skrzypce. „W marcu, jak w garncu” to powiedzenie, które sprawdza się również w kontekście Bałkanów. I oczywiście wiedzieliśmy to wcześniej. Aczkolwiek w trakcie pierwszego dnia wyglądało to następująco: jeden dzień ładnej pogody, drugi dzień burzowy arrmagedon, jeden dzień w miarę ładny, drugi dzień z kolejnym załamaniem i tak w kółko. W efekcie, siedzieliśmy na wszystkich możliwych stronach z prognozami czy mapami zachmurzenia, szukając miejsc, które będą pozwalały spędzać czas na zewnątrz. Bo choć nie miałam w 100% sprawnej nogi, to ostatecznie mogłam chodzić, a z czasem też choćby robić długie trekkingi.
- moja noga – jak już przy temacie mojej nogi i kontuzji jesteśmy, to oczywiście nie pojechaliśmy do Prilepu. Marek choćby sugerował, iż może chciałabym bieg zobaczyć. Ale ja kategorycznie odmówiłam. Widziałam go raz. Teraz miałam w nim startować. I tak swoje już wcześniej przepłakałam, by nie musieć się dodatkowo katować oglądaniem zawodów, które ponownie okazały się nie dla mnie. Kontuzja na szczęście pozwalała mi na inne formy ruchu, czyli spacery i trekkingi. Dzięki temu cały ten wyjazd nie był tak do końca spisany na straty.
- poszukiwanie zimy – oczywiście ten element łączy się z aspektem pogodowym. Natomiast w trzech miejscach, do których Marek wybrał się na narty, czyli austriacki Nassfeld, macedońska Popova Sapka i bułgarskie Bansko zaoferowały mu naprawdę dobre warunki do jazdy. Ale decyzja o pojechaniu do konkretnych miejsc była podejmowana praktycznie z dnia na dzień.
Jak więc widzicie, wczesnowiosenne Bałkany uczą ogromnej elastyczności, ale też cierpliwości oraz ciągłego analizowania sytuacji. Niestety przełożyło się to na fakt, iż bardzo dużo czasu spędziliśmy po prostu w samochodzie. Ale dzięki temu udało się odwiedzić kilka miejsc, którym albo wcześniej poświęcaliśmy za mało czasu (np. Ochryda), albo nie mieliśmy jeszcze okazji zobaczyć (np. Jezioro Bovilla w Albanii).
Marcowe Bałkany – plan naszego road tripu
Postanowiliśmy dla Was spisać plan naszej nieco szalonej i momentami nie do końca mającej sens trasy. Bo mimo wszystko, może Was lekko zainspiruje, np. do tego, by do Macedonii jechać przez Chorwację. Przy okazji zobaczycie, jakie dokładnie miejsca odwiedziliśmy. Część z nich doczeka się odrębnych artykułów na blogu.
2 marca – Polska → Austria
Pierwszy dzień podróży był stricte tranzytowy. Musieliśmy z Mazowsza dotrzeć ku południowo-zachodnim rubieżom Austrii, do miejscowości Hermagor, w której znaleźliśmy relatywnie tani, jak na ten kraj, nocleg. Do pokonania mieliśmy trasę przez Polskę, Czechy i Austrię (w przypadku tych dwóch ostatnich państw fajną opcją jest możliwość zakupu jednodniowej winiety – to nowość względem lat poprzednich, pozwalająca zaoszczędzić parę koron/euro, jeżeli tak, jak my, planujecie powrót inną trasą).
3-4 marca Hermagor/Nassfeld
Dwa pełne dni spędziliśmy w tym zakątku Austrii. Marek śmigał na nartach w ośrodku Nassfeld, położonym na granicy austriacko-włoskiej. Ja pierwszego dnia biegałam, a drugiego dnia kuśtykałam po malowniczych górach wokół Hermagoru. Naprawdę jest to piękny zakątek Austrii, do którego chętnie jeszcze kiedyś wrócimy. Nocleg również mieliśmy świetny (polecajki wszystkich, naszych noclegów na trasie znajdziecie pod koniec artykułu).
5 marca – Austria→Chorwacja
Trzeba było się w końcu z Austrią pożegnać i ruszyć na Bałkany. Przez Nasffeld przejechaliśmy do Włoch (baaaardzo malownicza trasa), a następnie przez Słowenię dotarliśmy do Chorwacji. Tu cel mieliśmy jeden – Pag i pokonanie malowniczej trasy Life on Mars Trail. Powiemy tylko jedno – warto było. choćby biorąc pod uwagę, iż kończyliśmy trekking po ciemku, a ja na ostatnich 2-3 km myślałam, iż nie dojdę do auta i zamieszkam na tej kamiennej pustyni. Późnym wieczorem dotarliśmy za Zadar, do Bibinje.
6 marca – Chorwcja → Czarnogóra
Niestety Chorwacja drugiego dnia postanowiła nam zafundować pogodę z cyklu: burza z lewej, burza z prawej, burza z przodu, burza z tyłu. Gdzie się nie obejrzeliśmy, tam waliły pioruny lub atakowały nas wściekłe fale deszczu połączonego z gradem. Na szczęście były takie momenty, gdy udawało nam się wstrzelić gdzieś pomiędzy ten pogodowy arrmagedon. Dzięki temu byliśmy w stanie zachwycić się Pelješkim mostem czy na chwilkę zajrzeć na Pelješac. Za wiele jednak nie udało nam się zdziałać, więc uciekliśmy do Czarnogóry. Tam, celem był Tivat. O ile pod wieczór pogoda była znośna, o tyle później, gdy spacerowaliśmy po mieście, dopadła nas taka nawałnica, iż utknęliśmy pod markizą jakiegoś markowego sklepu nie mogąc się stamtąd ruszyć.
7 marca – Czarnogóra → Albania
Poranek w Czarnogórze nie był zbyt piękny, więc zmotywował nas do ruszenia w dalszą drogę. Cel – Albania. A dokładniej przejazd do przejścia granicznego Cijevna-Grabon, które znajduje się tuż obok szosy SH20. Ponieważ Alpy Albańskie postanowiły być dla nas przez chwilę łaskawe i zafundowały nam piękne światło i widoki, zdecydowaliśmy się na pokonanie SH20. Nie całej, ale najpierw do wysokości wsi Lepushe, a później z powrotem, aż nad brzeg Jeziora Szkoderskiego. Oczywiście, żeby nam się za bardzo w tyłkach nie poprzewracało od nadmiaru słońca, gdy jechaliśmy ku serpentynom na Leqet e Hotit, przyszła szara chmura i zaczęło lać. Ale gdy dotarliśmy na punkt widokowy ponad doliną, znów się nieco rozpogodziło. Dalsza część trasy to przejazd do Tirany, w której zdecydowaliśmy się przenocować. Na deser – wieczorny spacer po mieście i wizyta w restauracji z lokalną kuchnią, która utwierdziła nas w przekonaniu, iż nie kochamy albańskich specjałów.
8 marca – Albania → Macedonia Północna
Poranek powitał nas słońcem, dlatego gwałtownie opuściliśmy nocleg i udaliśmy się ku Jezioru Bovilla. Od dawna chcieliśmy go odwiedzić, a teraz wreszcie nadarzyła się okazja. Droga dojazdowa do niego była pewnym wyzwaniem, bo w większości pozbawiona jest nawierzchni. Jest jednak pewien cień szansy, iż kiedyś Albańczycy zrobią tam normalną drogę. By jednak nie męczyć za mocno naszej Astry, zostawiliśmy ją przy tamie i resztę trasy do słynnego punktu widokowe pokonaliśmy pieszo. Czy było warto? I to jak! Zresztą, zdjęcia chyba mówią same za siebie.
Po tym wyjątkowo malowniczym doświadczeniu wsiedliśmy do auta i skierowaliśmy się ku Macedonii Północnej. W sobotę Marek był umówiony, iż pojawimy się w Popovej Sapce, gdzie przez dwa dni miał jeździć ratrakami wraz ze znaną nam od lat ekipą SharOutdoors. Wcześniej jednak chcieliśmy wpaść do Ochrydy. I to ona była naszym pierwszym celem. W piątek udało nam się zaliczyć wyjątkowo malowniczy, wieczorny spacer.
9-11 marca – Ochryda/Popova Sapka
Poranek spędziliśmy jeszcze w Ochrydzie. Zaliczyliśmy, kolejny, długi spacer. Niestety dość pochmurny, a na koniec też lekko deszczowy. Dlatego koło godziny 13-14 opuściliśmy okolice Jeziora Ochrydzkiego i skierowaliśmy się ku górom Szar Planina.
Całą drogę padało. Więc, pomimo wcześniejszym pomysłom, by zajechać jeszcze w parę miejsc, odpuściliśmy i pojechaliśmy prosto do Popovej. Tam zostaliśmy do wtorkowego popołudnia. Ja wędrowałam po górach, a Marek śmigał na nartach przy wsparciu ratraków. Później udaliśmy się do Skopje. Tam spotkaliśmy się ze znajomymi i to im poświęciliśmy czas.
12 marca – Macedonia → Bułgaria
Jak już oboje doszliśmy do siebie po nocnym biesiadowaniu, przeszliśmy się chwilę po Skopje, wpadliśmy w odwiedziny do przyjaciół, a następnie pożegnaliśmy się z Macedonią, by na kolejne dni przerzucić się do Bułgarii.
13-14 marca – Bansko
Dwa pełne dni spędziliśmy w Bansku. Ten bułgarski kurort zafundował nam naprawdę dobrą pogodę. Było i słońce, i świeże dostawy śniegu. Tu znów był podział „obowiązków” – Marek jeździł na nartach, a ja wędrowałam po górach. Zaliczyłam też małą, sentymentalną podróż w czasie, gdyż udało mi się odwiedzić schronisko Wichren, z którym mam sporo wspomnień z 2010 roku.
15 marca – Bułgaria
W piątek opuściliśmy góry Piryn i samo Bansko, by następnie przerzucić się po sąsiedzku, w góry Riła. Odwiedziliśmy Rilski Monastyr, Stobskie Piramidy oraz zaliczyliśmy jeden krótki, acz bardzo malowniczy trekking. Na wieczór przerzuciliśmy się na nocleg do Sofii.
16-17 marca – powrót
Ostatnie dwa dni musieliśmy poświęcić na powrót do kraju. Choć… też tak nie do końca. Bo w sobotni poranek gwałtownie przerzuciliśmy się w okolice schroniska Aleko w masywie Witoszy, by jeszcze ostatnim rzutem na taśmę zdobyć jej najwyższy szczyt, jakim jest Czarny Wierch. W nocy spadło tam sporo świeżego śniegu. Warunki, jak i widoki były fenomenalne. Warto więc było poświęcić Witoszy czas. Po trekkingu pojechaliśmy na nocleg do Palića przy granicy serbsko-węgierskiej. Niedziela to już cały dzień w aucie i przejazd przez Węgry, Słowację, Czechy i Polskę.
Polecane noclegi
Siłą rzeczy, Bałkany w marcu poniekąd zmusiły nas do przetestowania sporej ilości noclegów. Wszystkie były naprawdę dobre, więc możemy je Wam tu z czystym sumieniem polecić (linki są linkami afiliacyjnymi do Bookingu). Wszystkie spełniały dwa, istotne kryteria: miały parking i były tanie. Oczywiście w okresie pewnie zapłacicie ciut więcej niż w mracu. Ale poza sezonem płaciliśmy średnio między 107 a 160 zł za noc/dwie osoby.
- Zimmer und Ferienwohnungen „Heidis Welt” Podlanig (Austria, Hermagor) – apartament położony na obrzeżach Hermagoru. Stanowi część uroczej farmy. Cisza, spokój. Apartament składał się z małego aneksu kuchennego, salonu, sypialni. Bardzo przytulnie i jak na Austrię „w miarę tanio”.
- Apartmani Zara & Duje (Chorwacja, Bibinje) – apartament z aneksem kuchennym; na wyposażeniu wszystko, co potrzebne. Przemiła pani właścicielka. Dogodny parking na posesji. W sąsiedztwie kawiarnia, pizzeria, sklepy, mała piekarnia.
- Apartmani Irena (Czarnogóra, Tivat) – mieszkanko w bloku usytuowanym na wzgórzu ponad centrum. Stromy podjazd, ale na miejscu czeka prywatne miejsce parkingowe. Mieszkanko bardzo OK. Do centrum spacerem jakieś 15 min.
- Villa Apartments S&F City Center (Albania, Tirana) – atutem był prywatny parking oraz 5 min spacerem od pl. Skanderbega. Jest jednak pewien haczyk. Parking i dojazd do niego nadaje się dla małych samochodów lub motocykli. Manewrowanie tam Oplem Astrą było pewnym wyzwaniem. W szczególności rano, gdy okazało się, iż brama wyjazdowa została całkiem zastawiona. Właściciele jednak gwałtownie pomogli – tak w przestawieniu aut, jak i manewrowaniem podczas wyjazdu (zresztą, właściciel sam też może Wam auto wprowadzić/wyprowadzić z posesji). Sam Apartament malutki, ale na jedną noc był OK.
- Villa Aria (Macedonia Północna, Ochryda) – 150 m od brzegu Jeziora Ochrydzkie, z prywatnym parkingiem (obok położonego nieopodal kościółka). Apartamenty nowe, pachnące świeżością, bardzo ładne. Po wymeldowaniu mogliśmy zostawić auto na czas dalszego zwiedzania i odebrać go przed samym odjazdem.
- Hotel Scardus (Macedonia Północna, Popova Sapka) – nasz najdroższy nocleg (60 €/osoba/noc) ale w cenę tę wliczone były wypasione śniadania i obiadokolacje. Do tego możliwość korzystania z basenu czy sauny. Super warunki. I co najważniejsze – za hotelowym progiem zaczynają się trasy trekkingowe lub po prostu możecie wskoczyć w outfit narciarski, by ruszyć na skitury lub ratrakową wyprawę.
- Royal Bansko (Bułgaria, Bansko) – hotel z basenem, położony blisko głównej nartostrady biegnącej wzdłuż kolei gondolowej. Do centrum spacerem 10 min. Warunki bardzo dobre. Choć, w aneksie kuchennym nie było żadnych akcesoriów (poza 2 szklankami). Za to była lodówka, mikrofala, piecyk, palniki i elektryczny tygielek. Podobno można otrzymać z hotelu najpotrzebniejsze gadżety (po pozostawieniu kaucji), ale ostatecznie poradziliśmy sobie bez tego. Nie jest to może ekskluzywny hotel, ale za te pieniądze (450 zł za 3 noce), to byliśmy bardzo zadowoleni.
- Villa Palma Palic (Serbia, Palić) – bardzo dobra opcja na tranzytowy nocleg. Hotelik znajduje się przy głównej drodze biegnącej przez miejscowość, zaraz obok komisariatu policji. Warunki może nie są wybitne, ale za to właściciel to dusza-człowiek. Powitał nas kawką po turecku, opowiedział, iż ma dużo klientów z Polski (głównie motocyklistów z Krakowa, Warszawy i Rudy Śląskiej) i generalnie był przeuroczy.
Na liście tej nie znalazły się dwa noclegi – w Skopje (nocowaliśmy w mieszkaniu kumpla, które dopiero za czas jakiś będzie do wynajęcia) oraz w Sofii (o ile hotelik miał dobrą lokalizację, bo na zboczach Witoszy, o tyle w tej chwili cała dzielnica jest rozkopana i jeżdżenie po niej autem to gehenna, więc średnio możemy polecić nocowanie tam. Dodatkowo – hotel miał mieć prywatny parking, a nie miał. Trzeba było postawić samochód na rozkopanej uliczce.).
Bałkany w marcu, czy zatem było warto?
Cóż, i tak, i nie. Na pewno udało nam się sporo zobaczyć i doświadczyć. Było wiele pięknych momentów w trakcie tej podróży. Jednak w tym wszystkim było za wiele jeżdżenia, a za mało delektowania się Bałkanami. Doszliśmy więc do wniosku, iż chyba wolimy następne tego typu wyjazdy realizować w czerwcu. Jasne, też może być burzowo, ale mimo wszystko łatwiej o ładną pogodę niż w marcu. No i dzień jest dłuższy! Podsumowując, podróż ta była ciekawa, pouczająca (ja – ruda dostałam sporą lekcję pokory), ale też męcząca (dla Marka jako kierowcy) i trochę za bardzo jeżdżona. Czy byśmy ją powtórzyli? Nie wiemy. Ale tak czy inaczej na Bałkany będziemy wracać. Nie wiemy tylko, czy w marcu.
Test powerbanka oraz ładowarki sieciowej od Świata Baterii <reklama>
Podczas tej podróży mieliśmy okazję testować dwa, niezwykle potrzebne w podróży gadżety, które w ramach współpracy otrzymaliśmy od sklepu Świat Baterii. Pierwszym jest powerbank, model: Green Cell Power Bank 26800mAh 128W PD USB C GC PowerPlay Ultra. Z racji tego, iż podczas całej podróży normalnie pracowałam, musiałam mieć stale naładowany telefon. I to bez względu, czy spacerowałam po mieście, czy byłam na trekkingu. Powerbank ten praktycznie cały czas mi towarzyszył. I, choć nie jest może najlżejszy, to po wrzuceniu do plecaka, w którym i tak miałam sporo różnego sprzętu, nie odczuwałam jakoś znacząco jego obecności. Za to mogłam spokojnie wędrować, a przy okazji doładować mojego telefona i jednocześnie wypełniać obowiązki w pracy. Niewątpliwą zaletą tego powerbanka, poza jego dużą pojemnością, jest szybkość, z jaką działa.
Drugim gadżetem, który stanowił nasze wsparcie na noclegach, była ładowarka sieciowa Green Cell 30W z trzema szybkimi portami USB. Zamiast ciągnąć ze sobą przedłużacz, mogliśmy naszą liczną elektronikę naładować z jednego gniazdka. W szczególności tyczyło się to telefonów, drona, GoPro czy aparatu. Nie wiemy, czemu wcześniej nie wpadliśmy na pomysł zaopatrzenia się w tego typu ładowarkę. Ale lepiej późno niż w cale, bo znacząco ułatwia ona życie!
Post Bałkany w marcu – czy to w ogóle ma sens? + trasa naszego road tripu pojawił się poraz pierwszy w Bałkany według Rudej.