– To w twoim dorobku już siódma książka. Tym razem tom opowiastek satyrycznych pod dość prowokującym tytułem „Kobiety są naiwne”. Co z tymi kobietami?
– Książka zawiera historie prawdziwe i nieprawdziwe, pełne ciepłego humoru, sarkazmu, ale bywa, iż także złośliwej ironii. „Kobiety są naiwne” to po prostu tytuł jednego z opowiadań. Historia dwóch starszych kobiet, które dały się nabrać na ofertę „poduszek, które przedłużają życie”, i materacy „leczących kręgosłupy”. Temat niezwykle aktualny, bo żyjemy w świecie pełnym takich naciągaczy. Z jednej strony oszuści telefoniczni nabierają emerytów na numery z potrzebującym wnuczkiem albo z fikcyjnym panem policjantem, a z drugiej – politycy obiecują nam złote góry. Polska to eldorado dla naciągaczy, bo nie tylko kobiety są naiwne. Wyborcy także.
– Znany jesteś z pisania felietonów. Czy nowa książka też ma zacięcie publicystyczne?
– Tym razem dominują opowiadania, choć kilka felietonów na aktualne tematy też się tu znalazło. Jest historia o tym, jak bohater, który stoi na pomnikach w całej Polsce, łączy się z pewną emerytką, by te pomniki wysadzać w powietrze. Jest opowieść o tym, jak włoskie buty mojego ojca pomagają uciekać przed ZOMO, oraz historia tajemniczego lokalu, w którym wszystkim gościom giną szaliki i czapki, a rozwiązanie tej zagadki godne jest staromodnych kryminałów opowiadanych przez Agathę Christie. Te moje historie to zdarzenia zanurzone w oparach absurdu, ale smagane sporą dawką społecznej satyry.
– Jesteś człowiekiem ciągle zabieganym – koncerty z zespołem Big Cyc, stand-upy, wizyty w radiu, w telewizji, aktywność w mediach społecznościowych, w domu czeka na ciebie młoda żona, ukochane psy. Kiedy znajdujesz jeszcze czas na pisanie? Jesteś tak doskonale zorganizowanym człowiekiem?
– I tu cię zaskoczę. Jestem totalnym bałaganiarzem, ale przytomnie jednak uporządkowanym. Jak mówią starzy jazzmani, najlepsza improwizacja, to ta przygotowana. A co do tych wszystkich aktywności, o których wspominasz, to ja po prostu uwielbiam sprawiać ludziom frajdę swoim pisaniem i występami. Kocham to, co robię, bo traktuję to jako przygodę i zabawę. Nie jak nudny zawód, choć de facto z tego żyję.
– Nawiązując nieco do organizowanej przez ciebie od ponad 30 lat Biesiady Felietonistów Wybrzeża, kogo w tym roku uznałbyś za cwaniaka roku, a kogo za ofiarę?
– Ofiara roku to ten biedny uczestnik orgii w parafii w Dąbrowie Górniczej, któremu podano narkotyki i pigułkę gwałtu i cudem odratowano w ostatniej chwili, mimo iż organizator balangi, czyli ksiądz, nie chciał wpuścić ratowników medycznych. A cwaniakiem jest na pewno były minister edukacji Przemysław Czarnek, który mimo iż w czasie urzędowania rozdał wille i nieruchomości za czterdzieści milionów złotych, tak dobrze zabezpieczył się prawnie, iż włos mu z głowy nie spadnie, czego niewielu z tamtej ekipy może się spodziewać. A więc cwaniak kuty na cztery nogi.
Fragmenty książki „Kobiety są naiwne”
Koszulki walczące
Uczciwych było tu niewielu i prawdę mówiąc, nie ma kogo szanować
Fiodor Dostojewski, „Idiota”
Świeża dostawa koszulek patriotycznych z Chin dotarła w czterech kontenerach. Dominowała husaria, rycerze z mieczami plus bojowe hasła, orły w koronie, żołnierze wyklęci, znaki Polski Walczącej, trochę powstańców i resztki Armii Krajowej.
Właściciel biznesu zacierał ręce. Szykowało się upalne lato. Wojna na Ukrainie się rozkręcała, a uchodźcy atakowali granicę. Koszulki będą szły jak woda. Może jednak kupi sobie to nowe lamborghini?
Nowe zamówienie różniło się nieco od setek poprzednich. Ci z Armii Krajowej wypadli już trochę z rynku. Przestali być modni, podobnie jak Cichociemni czy Dywizjon 303. Znaki Polski Walczącej sprzedawały się cały czas bardzo dobrze, ale moda na NSZ i żołnierzy wyklętych powoli przemijała. Na topie byli teraz rycerze, chrześcijańskie krzyże i bojowe hasła o Polsce i jej wrogach, którzy zginą niechybnie jak muchy.
Kontenery dostarczono z portu do magazynu, a dalej rozwożono je po hurtowniach i sklepach. Nastała noc. Dopiero rano mieli zjawić się hurtownicy. Bohaterzy koszulek już od kilku transportów robili buntownicze zebrania. Uważano, iż to nie jest w porządku, jeżeli ktoś robi lewy biznes pod sztandarem patriotyzmu, zakłada fundacje, które mają pomagać weteranom, a tymczasem kupuje sobie za to drogie niemieckie auta, a weteranów lekceważy.
– Takim synom w naszych czasach ucinano łeb – powiedział rycerz w zbroi z wielkim mieczem.
– Może nie tak radykalnie – studzili emocje Cichociemni. Nas jest tu co prawda mało, ale nasz głos też powinien się liczyć. Może wystarczy spuścić im powietrze z tych szwabskich aut?
– Od razu widać, iż po szkoleniu w Anglii – zakpili wyklęci.
– Typowa angielska flegma – dorzucił major Łupaszka, dowódca zgrupowania wileńskiego.
– To może postraszymy ich, paląc im te auta – zaproponowali powstańcy. – Mamy u siebie Antka Rozpylacza, on się świetnie zna na takiej robocie. Nagle w środku narady pojawił się orzeł narodowy w koronie. Zatrzepotał skrzydłami, wypił kieliszek polskiej wódki i poinformował zebranych o nowej aferze.
– Przykro mi donieść, ale doszły nas informacje, iż nasz producent, który obiecał pomoc weteranom z powstania, olał zupełnie żołnierzy, a kasę wydał na dziwki, koks i niemieckie adidasy. Co z tym robimy?
– Ci ludzie nie mają honoru. Oni mają honorarium! – krzyknęło kilku rycerzy z husarii krakowskiej. Duchy rycerstwa i powstańców były mocno wzburzone. Przeklinano i pluto siarczyście, przepijając okupacyjnym bimbrem, który ktoś skołował z dawnych zapasów. Jeden z rycerzy miał choćby miód pitny spod Grunwaldu, ale mało kto był zainteresowany.
Po długiej naradzie ustalono, iż odwet na nieuczciwych producentach, którzy odzież patriotyczną potraktowali jako zasłonę dymną do lewych interesów, przeprowadzi oddział leśnych. W jego skład weszli doświadczeni żołnierze, tacy jak Świstak, Ogień, Lufa i Ponury. Przed świtem ich duchy opuściły magazyn odzieżowy.
– Jak oni to załatwią? – ciekawił się rycerz w zbroi i z wielkim mieczem, który nie mógł zasnąć.
– No cóż, to chłopcy z lasu. Mordowali komunistycznych kolaborantów, rozwalali Niemców w powstaniu, a i ruskich sołdatów, gdy trzeba było, to udało im się paru ustrzelić. Mają swoje sposoby. Zrobią to z przyzwyczajenia.
Kilka dni później serwisy informacyjne podały sensacyjną wiadomość, iż znany producent odzieży patriotycznej wyskoczył przez okno.
– Podobnie jak tym chłopakom, co zrobili za okupacji zamach na Kutscherę, zaciął nam się karabin maszynowy – raportował na kolejnym zebraniu Świstak. – Więc nie było innego wyjścia, powiedzieliśmy mu, iż prezydent przysyła po niego prywatny samolot.
Zebrani ryknęli śmiechem i z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku wrócili na koszulki.
Opowieść wigilijna z karpiem w tle…
Maria i Józef mieszkali wraz z małym dzieckiem na trzecim piętrze w starej kamienicy. Kamienica była tak stara, jak stare mogą być miejskie mury albo profesor Bartoszewski. Niestety, musieli opuścić swoje domostwo, bo nie mieli na czynsz, a władze miasta planowały wyburzyć stare rudery i postawić tam piękny hipermarket.
Na szczęście Józef dostał robotę w sklepie Ikei, w którym pokazywał klientom, jak z czegoś, co nigdy nie było drewnem, składać drewniane meblościanki. niedługo więc mogli wynająć mały, przytulny pokoik w innej dzielnicy. Zbliżały się urodziny małego, które ludzie spowiadający się ze swych grzechów facetom w czarnych sukienkach nazywali Bożym Narodzeniem. Maria wpakowała Jezusa w wózek, nałożyła stare adidasy i poszła do sklepu zrobić skromne zakupy. Niestety, ta biedna kobieta nic nie wiedziała o promocji świątecznego karpia w Lidlu.
Karpie sprzedawano w cenie o pięć złotych niższej niż normalnie. Ta obniżka spowodowała, iż ludzie masowo rzucili się, by zdobyć tańszą rybę na wigilijny stół. Podczas świąt ludzie zwykle życzą sobie pokoju i miłości, tymczasem przy stoisku, w którym można było zdobyć tanie karpie, panowała atmosfera wojny i nienawiści.
Ludzie tratowali się nawzajem i wyzywali od najgorszych. Promocja sklepu spowodowała, iż w wielu osobnikach obu płci odezwały się najgorsze instynkty. Zapanowała zachłanność i pazerność na skalę niespotykaną. W ruch poszły pięści i łokcie, a choćby parasolki i ciężkie torebki, które przy szybkim wymachu prawą ręką osiągały przeciążenia do 150 kilogramów. Szarpanina była tak ostra, iż w pewnym momencie tłum przewrócił Marię i wózek, z którego wypadł Jezus. Mały przeturlał się po podłodze i główką uderzył o skrzynkę z napisem „Majonez Babuni”.
Jezusek był bystrym i dzielnym chłopczykiem. Owinięty w dziurawy koc nie doznał żadnego urazu. Ku zaskoczeniu Marii choćby się nie rozpłakał, tylko powiedział jakby do siebie:
– Ach, Niemcy z Lidla i wszyscy inni! Wy już nie musicie wysyłać na Polaków czołgów ani rakiet! Wy dajcie im promocję na swe towary, a oni sami się pozabijają.
Słysząc głos Jezusa, ludzie oniemieli. Promocyjne karpie wypadły im z dłoni. I wtem blaszany dach Lidla rozszerzył się jak na filmach rysunkowych. Wszystkim ukazał się niesamowity widok. Oto sam Bóg Ojciec, jak stało w pismach apokryficznych, siedząc okrakiem na chmurce, palił skręta i odezwał się w te słowa:
– Dobrze, iż nie widzi tej waszej sklepowej zadymy groźny Władimir Putin, syn Lucyfera. A to by dał wam benzynę na jeden dzień za trzy złote na stacjach Lukoil i wykończylibyście się sami, dusząc i bijąc zaciekle w kolejkach.
Bóg Ojciec zniknął. Blaszany dach Lidla jak się otworzył, tak się zamknął. A Polakom zrobiło się głupio, bo wiedzieli, iż to była prawda.