Najwyższy szczyt Beskidów Zachodnich to Babia Góra, zwana również Diablakiem. Jej Wysokość mierzy 1725 m n.p.m. Królowa Beskidów strojna jest w kosodrzewinę, jodły i świerki. W naszym kraju to drugie co do wysokości wypiętrzenie w Koronie Gór Polski. Szczyt Babiej to doskonały punkt widokowy.
Szlak na Babią Górę.
Stoisz tak człowieku na jej łysym wierzchołku i kilkaset szczytów patrzy na ciebie zdziwionych, żeś taki malutki…
Droga na szczyt zachwyca niesamowitymi widokami i bogactwem roślin. Utworzono tu Babiogórski Park Narodowy, który został wpisany na listę światowych rezerwatów biosfery UNESCO.
Wybrałyśmy się tam, żeby doświadczyć cudu obcowania z naturą, a Babia Góra była wzniosłym celem. Dopiero na końcu wędrówki, na Przełęczy Krowiarek, dowiedziałyśmy się, iż teren ten zamieszkują niedźwiedzie. Od razu widać, iż w wysokich górach zaledwie raczkujemy. Dobrze, iż uniknęłyśmy takiego spotkania, bo wtedy dopiero byłby cud, gdybyśmy wyszły z tego cało.
Widoki na szlaku na Babią Górę.
Ale spokojnie i po kolei! Każda podróż od czegoś się zaczyna. Przeważnie od pierwszego kroku, a w naszym przypadku było to kilka dni urlopu. Kiedy mamy wolne od pracy zawodowej, nie siedzimy w domu. Korzystamy z daru jaki otrzymaliśmy od życia. Mam na myśli bezcenny czas. Wtedy postanowiłyśmy wykorzystać go, wchodząc na Diablaka. Babia Góra dostojna jest, krajobrazy piękne i co najważniejsze – nigdy wcześniej tam nie byłyśmy.
W oddali taras widokowy na szlaku na szczyt Diablaka. Zawsze są tam tłumy.
Miałyśmy na plecach wszystko, czego w trasie potrzebowałyśmy. Dzień był jeszcze młody i przygoda przed nami piękna. Babia Góra od dawna była moim marzeniem, czułam więc ogromne podekscytowanie. Kiedy już znalazłyśmy się na wrocławskim dworcu, zapakowałyśmy się w autobus, który wywiózł nas na wrocławskie Bielany.
Myślicie, iż chciałyśmy podróżować autobusem? Nic z tych rzeczy! Wszystko, czego potrzebowałyśmy — to drogi, gdzie będzie można stanąć z wyciągniętym kciukiem.
Złapałyśmy stopa…
… przed bramkami na autostradę i wszystko działo się z prędkością światła. Jedynie nasz kierowca okazał się strasznie rozkojarzony i kiedy Ines wsiadła do auta, on ruszył natychmiast, zostawiając mnie na drodze. Oczywiście zaraz się zatrzymał i bardzo przepraszał. Potem przez całą drogę podczas jazdy pisał sms-y i widać było, iż ma jakiś życiowy problem. Nie mniej tego czasem się do nas odzywał i starał się być miły. Po kilkudziesięciu kilometrach zjechał z drogi, żeby wstąpić na kawę do przydrożnego baru na stacji paliw. Zostawiłyśmy go samego z telefonem i wyszłyśmy na zewnątrz, gdzie również ładowałyśmy baterie kofeiną.
Ostatecznie zawiózł nas aż do Wadowic i dopiero przy końcu trasy otworzył się przed nami i opowiedział o swoich problemach małżeńskich. Nie będę się o tym rozpisywać, ponieważ był to jakiś rodzaj spowiedzi, więc zachowam to w tajemnicy.
Kiedy dojechaliśmy do Wadowic, nasz kierowca życzliwie pożegnał się z nami. Był już późny wieczór. Życzył nam szczęśliwej i bezpiecznej podróży. Od razu ruszyłyśmy w kierunku wylotu za miasto. Nastroje u nas przez cały czas były pozytywne, choć noc za pasem. Kiedy złapałyśmy stopa do Zawoi, było już naprawdę ciemno.
Na szlaku na Babią.
Cisza i ciemność
Nasz kolejny kierowca, widząc, iż krucho u nas z noclegiem, bardzo chciał nam pomóc i wysadzić gdzieś przy jakiejś noclegowni. Bo to nie były przelewki, serio! Noc już zaczęła się porządnie panoszyć, a my w środku beskidzkiego lasu. I ciemno i zimno i mokro. gwałtownie zorientowałyśmy się, iż w Zawoi nie ma szans na zanocowanie, więc jechaliśmy dalej z naszym dobroczyńcą. Dopiero w okolicy Zubrzycy zaczęły się pojawiać pierwsze informacje przy trasie, dające nadzieję.
Camping! Jest wreszcie! Drogowskaz pokazywał drogę w las. Wjechaliśmy więc tam i tarabaniliśmy się po tym bezdrożu dobre dwa, może trzy kilometry i nic! Las wydawał się strasznie dziki i przerażający. Nic tylko cisza i ciemność, a campingu nie widać było wcale. Niepokoiłyśmy się my i niepokoił się nasz kierowca. Zdecydowaliśmy się ostatecznie zawrócić.
Dotarliśmy na powrót do szosy, ale nie zostałyśmy na lodzie. Jechałyśmy dalej, cały czas pod opieką naszego kierowcy, który całkowicie wziął za nas odpowiedzialność. Pięćdziesiąt metrów dalej znaleźliśmy pole namiotowe…
Wszyscy odetchnęliśmy z ulgą, ponieważ mogliśmy się już wreszcie szczęśliwie rozstać. Podziękowałyśmy za podwózkę i za ogrom troski, a potem weszłyśmy na teren campingu czy czegoś tam.
Noc w Camp – Cur
Było tuż przed północą. W jakimś małym domku paliło się światełko i było ono jedyne, ponieważ wszędzie dookoła panował absolutny mrok. Podeszłyśmy bliżej i zapukałam do drzwi. Otworzyła nam kobieta, już konkretnie zaspana, a my trzęsłyśmy się z chłodu i wilgoci, i szczekając zębami, powiedziałyśmy do niej – że zimno nam strasznie i czy nie można by tu coś niedrogo wynająć na noc. Kobieta myślała przez chwilę, po czym zaczęła szukać klucza do jednego z domków. Podała cenę. Naprawę niewysoką, ale my i tak utargowałyśmy jeszcze po piątce w dół od głowy, rezygnując z pościeli, gdyż w kieszeniach u nas były same drobniaki. Nie były to bowiem czasy, kiedy w podróż zabierało się hajsy, bo ich zwyczajnie nie miałyśmy dużo w domowym budżecie. Dostałyśmy kluczyk i poszłyśmy w te egipskie ciemności, w poszukiwaniu domku o określonym numerze.
Buty nasze mokre były od rosy, więc pod niebiosa wychwalałyśmy własnego farta, który właśnie uchronił nas od nocowania w namiocie. Domek był cudowny. Zimno tam było, bo wszędzie szpary w deskach, ale piękny był jak milion dolarów, ponieważ tak bardzo go wtedy potrzebowałyśmy. Miał dach i zamek w drzwiach, a w środku znajdowały się łóżka. To czyniło go dla nas luksusowym. Natychmiast, gdy się do niego wprowadziłyśmy, zrobiłyśmy tam bałagan :)
Do natrysków stamtąd droga była daleka. Trzeba było iść przez spory kawał łąki i w całkowitej ciemności. Miejsce do kąpieli nie miało zamknięcia z powodu uszkodzenia zamka, ale wodę miałyśmy ciepłą. Po trudach podróży gorący prysznic to komfort.
I ze wszystkiego tamtej nocy radowałam się tak, jakbym była na Karaibach w pięciogwiazdkowym hotelu. Cieszyliśmy się jak dzieci z ogromu naszego szczęścia, bo oto właśnie nie musiałyśmy nocować na dziko w lesie z niedźwiedziami, a dużo nie brakowało!
Babiogórski Park Narodowy
Beskidy Zachodnie. Babia Góra. Klimat tam kapryśny. Niekiedy zachwyca łagodnością, a czasem przeraża w swej surowości. Przyroda obojętna jest na słabości człowieka, więc należy z rozwagą podchodzić do górskich wypraw. To 3390,54 ha dzikiej przyrody z lekka jedynie poprzecinanej szlakami dla turystów. Roślinność, która zmienia się tu w zależności od wysokości, przenosi wędrowca w świat baśni.
Z tarasów widokowych jawią się obrazy i brakuje słów do ich opisania. Czasem idzie się z głową w chmurach i to wcale nie w przenośni, bo to po Tatrach najbardziej wypiętrzony obszar w naszym kraju. Mnóstwo tu ptaków wszelakiego gatunku i innych dzikich zwierząt. Pan zielonych dolin – jego wysokość Niedźwiedź Brunatny ze swoją świtą, wilcze watahy, borsuki i lisy. Ogromne koty zwane Rysiami i kuny oraz cała masa mniejszych mieszkańców Parku.
W lesie pachnie grzybnią, na polanach wiatr plącze włosy, nad potokiem słychać pluski pełne muzyki. Woda wygładza kamyki, które lśnią w promieniach słońca, a dźwięki unoszą się ku górze i tam, w koronach drzew łączą z ptasimi trelami. Czasem w jednej chwili zapada cisza i wszystko, co żyje, zaczyna nasłuchiwać. Być może to niedźwiedź, a może wilk skupił na sobie uwagę całego otoczenia? Trzeba mieć czysty umysł, żeby to usłyszeć, a dusza turysty często pełna jest miejskiego stresu. Tak jak moja…
Babia Góra
Daliście zaprosić się mi do krainy jak z baśni i zostaliście ze mną do końca tej opowieści, mam nadzieję, iż nie żałujecie, ponieważ to jeden z piękniejszych szlaków górskich w Polsce. Gdy zaraz po śniadaniu opuszczałyśmy noclegownię, nasza gospodyni zaproponowała nam, iż zawiezie nas swoim autem na szlak na Babią. Dobra z niej kobieta.
Z Zubrzycy cofnęłyśmy się trochę w kierunku Zawoi. Samochodem trwało to kilka minut. Nasza dobrodziejka zostawiła nas przy samym wejściu na szlak, a ponieważ zostawiłyśmy w noclegowni nasze plecaki, miałyśmy nadzieję jeszcze się spotkać tego samego dnia. Potem pożegnałyśmy się i podziękowałyśmy. Następnie ruszyłyśmy w góry.
Do Babiogórskiego Parku Narodowego trzeba kupić bilet wstępu, co uczyniłyśmy i dostaliśmy przy kasie w prezencie widokówkę z Diablakiem w roli głównej. Do dziś wisi ona u mnie na makatce z pamiątkami z podróży.
Nastroje nasze miały się dobrze. Na szlaku tylko cisza oraz krótkie postoje na posiłek i fotografie.
Babia Góra. Szczyt
Zawarłyśmy w drodze tej kilka miłych znajomości, poza tym upajałyśmy się widokami. W tym zmęczeniu i kilkugodzinnym wysiłku było bardzo dużo radości.
Babia Góra, Szczyt.
Góry, szczególnie tak potężne potrafią dać porządnie w kość. Uczą przy tym pokory, ale również nagradzają, zwłaszcza tych najwytrwalszych.
Na szlaku na szczyt Diablaka
Dostałam konkretnej zadyszki i zdążyłam mocno się spocić, zanim dotarłam na szczyt, bo królowa Beskidów — Babia Góra — postawna jest, majestatyczna i słusznych rozmiarów, dlatego każdemu, kto próbuje ją zdobywać, daje poznać, iż to niełatwa rzecz.
Babia Góra. Wyżej już tam się nie da :)
Veni, vidi, vici