«Babciu, proszę do innego działu», – uśmiechnęli się młodzi pracownicy, patrząc na nową współpracownicę. Nie wiedzieli jeszcze, iż kupiłam ich firmę.

newsempire24.com 1 tydzień temu

— Pani, proszę do innego działu — uśmiechnęli się dwaj młodzi pracownicy, spoglądając na nową współpracownicę. Nie mieli pojęcia, iż właśnie przejęłam ich firmę.
— Do kogo to mam? — rzucił chłopak przy ladzie, nie odrywając wzroku od telefona.

Jego modna fryzura i bluzka z logo krzyczały o własnej wadze i całkowitej obojętności wobec otoczenia.

Grażyna Kowalska poprawiła prostą, ale solidną torbę na ramieniu. Ubierała się celowo, by nie przyciągać uwagi: skromna bluzka, spódnica nieco poniżej kolana, wygodne płaskie buty.

Poprzedni dyrektor, Tomasz — siwy, zmęczony intrygami mężczyzna, z którym sfinalizowałam zakup — uśmiechnął się, gdy przedstawiłam mu mój‑nie plan.

— Koński podstęp, Grażyno — powiedział z szacunkiem. — Złapią przynętę, nie zauważając haczyka. Nie rozgryzą cię, dopóki nie będzie za późno.

— Jestem nową pracownicą. Do działu dokumentacji — jej głos był spokojny i cichy, świadomie pozbawiony tonów autorytetu.

Młody mężczyzna w końcu podniósł na nią wzrok. Przejrzał ją od stóp do głów — od zużytych pantofli po starannie ułożone siwe włosy — i w jego oczach przebłysł otwarty, nieprzydymany uśmiech. Nie próbował go ukrywać.

— Ach tak. Mówili, iż nastąpi wzmocnienie. Dostali przepustkę od ochrony?
— Tak, proszę.

Palcem leniwie wskazał w stronę czytnika, jakby prowadził zagubioną kompasem.

— Wasze miejsce pracy jest tam, na końcu sali. Odbiecie się.

Grażyna skinęła głową. „Odejdę” — pomyślała, kierując się w stronę hałaśliwego, jak ul, open space.

Rozgrywała już czterdzieści lat swojego życia. Rozwiązywała niemal bankrutujący biznes męża po jego nagłej śmierci, przekształcając go w dochodowe przedsiębiorstwo.

Rozkładała skomplikowane inwestycje, które później pomnożyły jej kapitał. Rozkładała też samotność w pustym, wielkim domu po sześćdziesiąt pięciu latach życia.

Zakup tej prosperującej, choć w jej odczuciu zepsutej od środka firmy IT, był najciekawszym „rozbiórkiem” ostatnich miesięcy.

Jej biurko stało na samym końcu, przy drzwiach do archiwum. Stare, podrapane i z skrzypiącym krzesłem, przypominało wyspę przeszłości w oceanie błyszczących technologii.

— Rozumiesz? — zabrzmiał słodki głos nad uchem. Przed nią stała Ola, szefowa działu marketingu, w idealnie wyprasowanym kostiumie w kolorze kości słoniowej.

Od niej unosił się zapach drogich perfum i sukcesu.

— Staram się — uśmiechnęła się delikatnie Grażyna.

— Musisz przejrzeć umowy z projektu „Altar” za ubiegły rok. Są w archiwum. Nie sądzę, by to było trudne — w jej tonie brzmiała lekka pogarda, jakby delegowała zadanie osobie o ograniczonych możliwościach.

Ola spojrzała na nią jak na niezwykłe znalezisko archeologiczne. Gdy odeszła, stukając wysokimi obcasami, Grażyna usłyszała za plecami cichy chichot:

— Nasz HR chyba ma problem. Niedługo dinozaury zaczną tu pracować.

Grażyna udawała, iż nie słyszy. Musiała się rozejrzeć.

Ruszyła do działu rozwoju, zatrzymując się przy szklanej sali konferencyjnej, gdzie kilku młodych mężczyzn gorąco dyskutowało.

— Pani, czego szuka? — zwrócił się do niej wysoki chłopak, wychodząc ze stołu.

Stas, wiodący programista, przyszła gwiazda firmy — tak napisano w jego „charakterystyce”, którą sam sobie najprawdopodobniej napisał.

— Tak, proszę, szukam archiwum.

Stas uśmiechnął się i odwrócił do kolegów, obserwujących scenę jak darmowy spektakl.

— Babciu, wydaje się, iż naprawdę powinna Pani trafić do innego działu. Archiwum jest tam — machnął niejasno w stronę jej biurka. — My zajmujemy się prawdziwą robotą, której Pani nie śniła.

Tłum za nim cicho podskoczył. Grażyna poczuła w piersiach zimny, spokojny gniew.

Patrzyła na oparcie, na drogi zegarek Stasia. Wszystko to kupowane było jej pieniędzmi.

— Dziękuję — odpowiedziała chłodno. — Teraz wiem dokładnie, dokąd iść.

Archiwum okazało się małym, dusznym pomieszczeniem bez okien. Grażyna zabrała się do pracy. Folder „Altar” znalazła szybko.

Metodycznie przeglądała papiery: umowy, aneksy, protokoły. Na pierwszy rzut oka wszystko wyglądało perfekcyjnie, ale jej doświadczone oko wyłapywało drobne nieścisłości. Kwoty w protokołach dla podwykonawcy „CyberSystemy” były zaokrąglone do pełnych tysięcy — oznaka lenistwa albo próby ukrycia rzeczywistych rozliczeń.

Opisy wykonanych prac były rozmyte: „usługi konsultingowe”, „wsparcie analityczne”, „optymalizacja procesów”. To klasyczne schematy wypłacania pieniędzy, znane jej już z lat dziewięćdziesiątych, kiedy pracowała w bankowości.

Po kilku godzinach drzwi skrzypnęły. W korytarzu pojawiła się dziewczyna z przerażonymi oczami.

— Dzień dobry. Jestem Łucja z księgowości. Ola powiedziała, iż tu Pani… Pewnie trudno bez dostępu do bazy elektronicznej? Mogę pomóc.

W jej głosie nie było ani kropli wyniosłości.

— Dziękuję, Łucjo. Byłoby to bardzo miłe z Twojej strony.

— Nie ma sprawy, po prostu… nie wszyscy od razu rozumieją, iż nie wszyscy urodzili się z tabletem w ręku — zaśmiała się Łucja, rumieniąc się.

Gdy Łucja tłumaczyła interfejs programu, Grażyna myślała, iż choćby w bagnie znajdzie się czyste źródło.

Zanim Łucja zdążyła odejść, drzwi otworzył Stas.

— Potrzebuję umowy z „CyberSystemy”. Pilnie, natychmiast.

Mówił, jakby wydawał rozkaz podwładnym.

— Dzień dobry — odpowiedziała spokojnie Grażyna. — Przeglądam właśnie te dokumenty. Dajcie mi chwilę.

— Chwilę? Nie mam chwili. Mam telefon za pięć minut. Dlaczego to wciąż nie jest zdigitalizowane? Czym tu w ogóle się zajmujecie?

Jego zarozumiałość była jego słabością. Był przekonany, iż nikt, a zwłaszcza ta staruszka, nie odważy się sprawdzić jego pracy.

— Pracuję tutaj pierwszy dzień — odparła. — I staram się naprawić to, co nie zostało zrobione przed moim przyjściem.

— Mam to gdzieś! — podszedł do biurka i bezceremonialnie wyciągnął potrzebny folder. — Zawsze od was, starych, same problemy.

Wyszedł, trzaskając drzwiami. Grażyna nie patrzyła za nim. Wystarczyło jej już nieco więcej.

Wyjęła telefon i zadzwoniła do swojego prywatnego prawnika.

— Arkadiuszu, dzień dobry. Sprawdź proszę jedną firmę — „CyberSystemy». Mam wrażenie, iż tam kryją się ciekawi właściciele.

Następnego ranka telefon zadzwonił.

— Grażyno, miałeś rację. „CyberSystemy” to fikcyjna struktura, zarejestrowana na obywatela o nazwisku Piotr. To, co ciekawe, jest to brat kuzyn mojego głównego programisty, Stanisława. Typowy schemat.

— Dziękuję, Arkadiuszu. Nie chciałam wiedzieć więcej.

Kulminacja nadeszła po obiedzie. Wszystkich pracowników zebrano na cotygodniowe zebranie. Ola lśniła, opowiadając o kolejnych sukcesach.

— Ojej, chyba zapomniałam wydrukować raport konwersji. Grażyno — jej głos, wzmocniony mikrofonem, brzmiał z zimną drwiną — proszę przynieść folder Q4 z archiwum. Tylko nie zgubcie się tam.

Sala wypełniła się przytłumionym śmiechem. Grażyna wstała spokojnie. Punkt zwrotny już minął. Po kilku minutach wróciła. Stas stał przy Oli, szepcząc coś żywo.

— A oto nasza zbawczyni! — oznajmił Stas z udawaną ciepłotą. — Trzeba pracować szybciej. Czas to pieniądz. Zwłaszcza nasz pieniądz.

Słowo „nasz” stało się ostatnią kroplą.

Grażyna wyprostowała się. Zgarbienie zniknęło. Spojrzenie stało się lodowate i nieugięte.

— Masz rację, Stanisławie. Czas naprawdę jest pieniędzmi. Zwłaszcza tymi, które wypłynęły przez „CyberSystemy”. Nie wydaje Ci się, iż ten projekt jest bardziej korzystny dla Ciebie niż dla firmy?

Twarz Stasia zmarszczyła się, uśmiech zniknął.

— Nie… nie rozumiem, o co chodzi…

— Naprawdę? W takim razie, może wyjaśnisz wszystkim, kim jest ten obywatel Piotr?

W sali zapadła przytłaczająca cisza. Ola próbowała się wtrącić.

— Przepraszam, ale jakie ma to znaczenie dla finansów firmy?

Grażyna nie spojrzała na nią. Powoli obeszła stół i stanęła na czele zebrania.

— Mam bezpośredni związek. Nazywam się Grażyna Kowalska, nowa właścicielka tej firmy.

Gdyby w pokoju wybuchła granat, efekt byłby mniej spektakularny.

— Stanisławie — kontynuowała lodowatym tonem — jesteś zwolniony. Moi prawnicy skontaktują się z Tobą i Twoim krewnym. Radzę Ci nie opuszczać miasta.

Stas usiadł jakby wypuszczono z niego powietrze.

— Ty, Olu, także jesteś zwolniona. Za niekompetencję i tworzenie toksycznej atmosfery.

Ola wybuchła.

— Jak śmiesz!

— Mam pełne prawo — odparła Grażyna krótko. — Masz godzinę na zebranie rzeczy. Ochrona Cię odprowadzi.

To samo dotyczy wszystkich, którzy uważają, iż wiek to pretekst do lekceważenia. Recepcjonista i dwóch programistów zostali wyproszeni na zewnątrz.

W pomieszczeniu zapadł prawdziwy szok.

— W najbliższych dniach firma przejdzie pełny audyt.

Jej wzrok spoczął na twarzy Łucji, stojącej na końcu sali.

— Łucjo, proszę podejść.

Dziewczyna, drżąc, podeszła do stołu.

— W ciągu dwóch dni pracy stałaś się jedyną, która wykazała nie tylko profesjonalizm, ale i ludzką empatię.

Tworzę nowy dział kontroli wewnętrznej i chcę, abyś dołączyła do mojego zespołu. Jutro omówimy Twoje nowe stanowisko i szkolenie.

Łucja otworzyła usta, nie mogąc wymówić słowa.

— Poradzisz sobie — powiedziała pewnie Grażyna. — A teraz wszyscy, oprócz zwolnionych, do pracy. Dzień roboczy trwa.

Odwróciła się i wyszła, zostawiając za sobą zrujnowany blask wyższości.

Nie czuła triumfu, jedynie zimne zadowolenie, jak po dobrze wykonanej roboty. Bo aby zburzyć mocny dom, najpierw trzeba oczyścić plac budowy z gnicia.

I właśnie od tego właśnie dopiero zaczęła swoją ogólną rewizję.

Idź do oryginalnego materiału