„Babciu, powinnaś przejść do innej klasy” – zaśmiewali się młodsi pracownicy, widząc nową koleżankę. Nie mieli pojęcia, iż to ja kupiłam ich firmę.

newsempire24.com 2 tygodni temu

— „Babciu, chyba powinna Pani przejść do innego działu” — drwiły młode koleżanki, patrząc na nową pracownicę. Nie miały pojęcia, iż to właśnie ja wykupiłam ich firmę.
— Do kogo przychodzisz? — rzucił zza lady chłopak, nie odrywając oczu od telefonu.

Jej modna fryzura i markowy sweter wyraźnie podkreślały, iż nie interesuje się światem zewnętrznym.

Zofia Nowak ustawiła na ramieniu prostą, ale solidną torbę. Ubrała się tak, by nie rzucać się w oczy: skromna bluzka, spódnica sięgająca kolan, wygodne płaskie buty.

Były dyrektor, zmęczony, siwy Grzegorz Kowalski, z którym prowadzić miałam transakcję przejęcia, uśmiechnął się, gdy usłyszał mój plan.

— Trojański koń, Zofio — przyznał z uznaniem. — Złapie hak, a nikt nie zauważy przynęty. Dopóki nie przyjdzie pora, nie dowiedzą się, kim naprawdę jest.

— Jestem nową pracownicą. Przyszłam do działu dokumentacji — odpowiedziała spokojnym, cichym głosem, celowo unikając rozkazowego tonu.

W końcu chłopak spojrzał na nią. Przeskanował ją od stóp do głów: od podniszczonych butów po starannie uczesane siwe włosy, a w jego oczach błysnęła otwarta, nieukryta kpina. Nie próbował jej ukrywać.

— Ach, tak. Mówili, iż przychodzi ktoś nowy. Odbrałeś kartę dostępu w recepcji? — zapytał.

— Tak, proszę. — podała.

Z impetem ruszyła w stronę wirującej bramki, jakby wskazywała zagubionemu owadowi drogę.

— Gdzieś z tyłu będzie moje stanowisko. Potem się rozorientuję.

Zofia skinęła głową. „Rozorientuję się” — powtórzyła w myślach, wchodząc do otwartego biura, które brzęczało jak ul.

W życiu już czterdzieści lat błądziła po labiryntach. Po nagłej śmierci męża uratowała firmę, którą prawie doprowadziła do bankructwa. Zawiłe inwestycje pomnażały jej majątek, a w sześćdziesiąt pięć lat nauczyła się nie popadać w szaleństwo pustego, zimnego domu.

Ta kwitnąca, ale od środka zgniła firma IT — przynajmniej tak ją odczuwała — była jej najnowszym wyzwaniem.

Stół stał w najodleglejszym kącie, tuż przy drzwiach archiwum. Był stary, zarysowany, z krzyknącym krzesłem — jakby mała wyspa z przeszłości w oceanie nowoczesnych technologii.

— Już się wdrażasz? — odezwał się zza jej pleców słodki, niemal kusicielski głos. Przed nią stanęła Olga, szefowa marketingu, w eleganckim kostiumie w kolorze kości słoniowej, pachnąca drogim perfumem i zapachem sukcesu.

— Próbuję — uśmiechnęła się delikatnie Zofia.

— Musisz przejrzeć umowy z zeszłego roku dotyczące projektu „Altair”. Są w archiwum. — dodała Olga, w tonie lekko wyniosłym, jakby prosta czynność była wyzwaniem dla kogoś nieprzygotowanego.

Olga spojrzała na Zofię, jak na ciekawy, nieopatrny skamień. Gdy odeszła, Zofia usłyszała w tle szepczący żart: — W HR totalna chaos, zaraz wprowadzają dinozaury.

Zofia udawała, iż nie słyszy i ruszyła w stronę działu programistów. Zatrzymała się przed szklanym pokojem konferencyjnym, gdzie kilku młodych intensywnie dyskutowało.

— Proszę pani, czego szuka? — zapytał wysoki młodzieniec, wychodząc ze swojego biurka. Był to Szymon, lider zespołu deweloperskiego, gwiazda firmy według własnego podania.

— Tak, proszę, szukam archiwum — odpowiedziała.

Szymon uśmiechnął się, po czym odwrócił się do kolegów, którzy przyglądali się scenie jakby oglądali darmowy cyrk.

— Babciu, chyba zgubiła się pani w niewłaściwym dziale. Archiwum jest tam — wskazał niepewnie w stronę stołu.

— Tutaj robimy prawdziwą pracę, o której nie śni się zwykłym ludziom — rzucił ktoś z tłumu, po czym wybuchło ciche chichotliwienie.

Zofia poczuła nagły przypływ zimnego gniewu. Spojrzała na samozadowolone twarze, na drogi zegarek na ręce Szymona, który został zakupiony jej pieniędzmi.

— Dziękuję — odpowiedziała równym tonem. — Teraz dokładnie wiem, dokąd mam iść.

Archiwum okazało się małym, bezokiennym pomieszczeniem pełnym papierów. gwałtownie wyciągnęła teczkę „Altair”. Przeglądając dokumenty, zauważyła liczne nieścisłości: w umowach z podwykonawcą „Cyber‑Systemy” kwoty były zaokrąglone do pełnych tysięcy złotych, a opis wykonanych prac był nijaki — „usługi doradcze”, „wsparcie analityczne”, „optimizacja procesów”. To klasyczne techniki ukrywania pieniędzy, które znała z lat dziewięćdziesiątych.

Drzwi otworzyły się i do środka weszła młoda dziewczyna oparzona, ubrana w proste szare ubranie.

— Dzień dobry, nazywam się Lena, zajmuję się księgowością. Olga powiedziała, iż tu jest… Może brak dostępu elektronicznego utrudnia pracę? Chętnie pomogę. — jej głos nie zawierał ani nutki pogardy.

— Dziękuję, Leno, byłoby miło. — odpowiedziała Zofia.

Lena wyjaśniła system, a Zofia pomyślała, iż choćby w najbłotliwszym bagnie można znaleźć krystalicznie czyste źródło. Gdy Lena odeszła, w drzwi wkroczył Szymon.

— Potrzebuję natychmiast kopię umowy „Cyber‑Systemy».

— Dzień dobry — odparła spokojnie Zofia. — Właśnie przeglądam te dokumenty. Dajcie mi chwilę.

— Chwila? Nie mam czasu. Za pięć minut mam spotkanie. Dlaczego to jeszcze nie jest zdigitalizowane? Co tutaj w ogóle robicie? — wybuchł.

Jego arogancja była jego słabym punktem. Był przekonany, iż nikt, a zwłaszcza staruszka, nie odważy się go sprawdzić.

— To mój pierwszy dzień w pracy — odparła z równym spokojem. — I staram się naprawić to, czego inni nie zrobili.

— Nieważne! — przerwał, podchodząc i chwytając teczkę. — Wy, starzy, zawsze macie kłopoty!

Wściekły, zepchnął drzwi za sobą. Zofia nie spojrzała wstecz. Wiedziała, co musi zrobić.

Zadzwoniła po swojego prawnika:

— Panie Kwiatkowski, proszę sprawdzić firmę „Cyber‑Systemy”. Wydaje się mieć podejrzanego właściciela.

Następnego ranka zadzwonił jej prawnik.

— Zofia, miałeś rację. „Cyber‑Systemy” to jedynie puste widowisko, zarejestrowane na nazwisko pewnego Piotra Nowaka. Szymon, ich lider, jest jego kuzynem. To klasyczny podstęp.

Po obiedzie zwołano całą firmę na spotkanie. Olga pchnęła się do mikrofonu, promieniując sukcesem.

— Zapomniałam wydrukować raport konwersji. Zosiu — zawołała, a jej głos brzmiał jak cukier w kawie — proszę przynieść archiwum Q4, ale nie zgubi się tym razem.

W sali rozległ się cichy śmiech. Zofia wstała, podeszła do drzwi i wyszła, a za nią już nie było miejsca na wątpliwości.

Kilka minut później wróciła z Szymonem i Olgą, szepcząc między sobą.

— A oto nasz zbawca! — oznajmił Szymon głośno. — Możemy przyspieszyć, czas to pieniądz. Zwłaszcza nasz.

Jedno słowo — „nasz” — było ostatnią kroplą w szklance.

Zofia wyprostowała się, a jej dotychczasowy zmęczony wyraz zniknął.

— Zgadza się, Szymonie. Czas rzeczywiście jest pieniędzmi, zwłaszcza tymi, które kradną przez „Cyber‑Systemy”. Czy nie myślisz, iż ten projekt jest bardziej dochodowy dla ciebie niż dla firmy?

Na twarzy Szymona pojawił się bladą mieszankę konsternacji i zaskoczenia.

— Nie rozumiem, o co chodzi?

— Naprawdę? Może wyjaśnisz obecnym słuchaczom, w jakim stopniu jesteś spokrewniony z Panem Nowakiem?

W sali zapadła napięta cisza. Olga próbowała ratować sytuację.

— Przepraszam, ale na jakiej podstawie nasz pracownik wtrąca się w nasze finanse?

Zofia nie zwróciła się już do nich. Przeszła obok stołu i stanęła przy jego końcu.

— Moje prawo jest najprostszym: nazywam się Zofia Nowak, nowa właścicielka tej firmy.

Jakby w sali wybuchła bomba, ale szok był mniejszy niż oczekiwano.

— Szymonie — dodała lodowatym głosem —, jesteś zwolniony. Moi prawnicy skontaktują się z tobą i twoim bratem. Radzę, byś nie opuszczał miasta.

Szymon opadł na krzesło, przygnieciony.

— Olga, także jesteś zwolniona. Twoja niekompetencja i toksyczna atmosfera nie mają tu miejsca.

Olga zbladła. — Jak śmiesz!

— Zmierzę się — odparła Zofia ostrym tonem. — Masz godzinę, by spakować się. Ochrona wyprowadzi cię.

To dotyczy każdego, kto uważa wiek za wymówkę do drwin. Recepcjonistka i kilku programistów mogło odejść.

W sali zapadł strach.

— W najbliższych dniach rozpoczynamy pełny audyt. — oznajmiła Zofia, spoglądając na przerażoną Lenkę, która stała w rogu.

— Leno, proszę podejść.

Lena, drżąc, podeszła do biurka.

— Przez dwa dni byłaś jedyną, która zachowała profesjonalizm i człowieczeństwo. Tworzę nowy dział kontroli wewnętrznej i chciałabym, abyś dołączyła. Omówimy jutro szczegóły.

Lena otworzyła usta, ale nie zdążyła powiedzieć nic.

— Damy radę — powiedziała Zofia stanowczo. — Teraz wszyscy wracają do pracy, z wyjątkiem zwolnionych. Dzień pracy trwa dalej.

Odwróciła się i wyszła, zostawiając za sobą rozpadający się świat zbudowany na parzydełkach i wyniosłości.

Nie poczuła triumfu, a jedynie cichą, spokojną satysfakcję, jaką ma człowiek po dobrze wykonanej pracy.

Bo aby zbudować dom na solidnych fundamentach, trzeba najpierw usunąć gnijące drewno. I właśnie od tego momentu Zofia rozpoczęła wielkie sprzątanie.

**Lekcja:** prawda i uczciwość przyćmiewają wszelkie pozory władzy; jedynie czyste sumienie pozwala utrzymać firmę, a i życie, na adekwatnych fundamentach.

Idź do oryginalnego materiału