Wielo lat temu, w małym miasteczku pod Poznaniem, babcia Jadwiga Kowalska szła ulicami, by odebrać wnuczkę ze szkoły. Jej twarz rozpromieniała się radością, a obcasy stukały po bruku, jak za dawnych lat młodości, gdy życie wydawało się niekończącą się melodią. Tego dnia był szczególny moment wreszcie stała się właścicielką własnego mieszkania. Było to przestronne, jasne M2 w nowym budynku, o którym marzyła przez długie lata. Prawie dwa lata oszczędzała, odkładając każdy grosz. Sprzedaż starego domu na wsi dała tylko połowę potrzebnej sumy, resztę dołożyła córka, Danuta, ale Jadwiga przysięgła sobie, iż odda jej każdą złotówkę. Siedemdziesięcioletniej wdowie wystarczała połowa emerytury, a młodym córce i zięciowi pieniądze były potrzebniejsze, bo życie przed nimi stało otworem.
W szkolnej szatni czekała już wnuczka, Zosia, uczennica drugiej klasy z warkoczykami. Dziewczynka rzuciła się babci w ramiona i razem ruszyły do domu, gawędząc o drobiazgach. Ośmioletnia Zosia była światłem w życiu Jadwigi, jej największym skarbem. Danuta urodziła ją późno, prawie w czterdziestce, i wtedy poprosiła matkę o pomoc. Jadwiga nie chciała opuszczać rodzinnego domu na wsi, gdzie każdy kąt tchnął wspomnieniami, ale dla córki i wnuczki poświęciła wszystko. Przeprowadziła się bliżej, zajęła się Zosią odbierała ją ze szkoły, pilnowała do wieczora, aż rodzice wrócą z pracy, a potem szła do swojego małego, przytulnego mieszkanka. Mieszkanie zapisano na Danutę tak, na wszelki wypadek, bo starszych łatwo oszukać, a życie bywa przewrotne. Jadwiga nie protestowała: myślała, iż to tylko formalność.
Babciu nagle przerwała jej myśli Zosia, patrząc wielkimi oczami mama powiedziała, iż trzeba cię oddać do domu starców.
Jadwiga zastygła, jakby oblano ją lodowatą wodą.
Do jakiego domu, kochanie? spytała, czując, jak zimno przeszywa ją do szpiku kości.
No, tam, gdzie mieszkają starzy ludzie. Mama mówiła tacie, iż tam będzie ci lepiej, nie będziesz się nudzić Zosia mówiła cicho, ale każde słowo uderzało jak młot.
Ale ja tam nie chcę! Wolałabym do sanatorium pojechać, odpocząć odparła Jadwiga, a głos jej zadrżał, w głowie zawrócił się wir. Nie mogła uwierzyć, iż słyszy to z ust dziecka.
Babciu, tylko nie mów mamie, iż ci powiedziałam szepnęła Zosia, tuląc się do niej. Podsłuchałam, jak rozmawiali w nocy. Mama mówiła, iż już się z jakąś panią umówiła, ale zabiorą cię nie teraz, tylko jak trochę podrosnę.
Nie powiem, skarbie obiecała Jadwiga, otwierając drzwi mieszkania. Głos jej drżał, nogi się uginały. Coś mi niedobrze, kręci mi się w głowie. Poleżę chwilę, a ty się przebierz, dobrze?
Oparła się o kanapę, czując, jak serce wali jak młot, a przed oczami wszystko się rozpływa. Te słowa, wypowiedziane dziecięcym głosem, rozdarły jej świat na strzępy. To była prawda okrutna, nieubłagana prawda, której dziecko nie mogło wymyślić. Trzy miesiące później Jadwiga spakowała rzeczy i wróciła na wieś. Teraz wynajmuje tam pokój, zbiera na nowy dom, by mieć choć namiastkę bezpieczeństwa. Wspierają ją stare przyjaciółki i dalsi krewni, ale w sercu pozostała pustka i ból.
Niektórzy ją potępiają, szeptają za plecami: Sama sobie winna, trzeba było pogadać z córką, wyjaśnić sprawę. ale Jadwiga wie swoje.
Dziecko by tego nie wymyśliło mówi twardo, wpatrując się w pustkę. Zachowanie Danusi mówi samo za siebie. choćby nie zadzwoniła, nie spytała, dlaczego wyjechałam.
Widocznie córka wszystko zrozumiała, ale milczy. A Jadwiga czeka. Czeka na telefon, wyjaśnienie, choćby jedno słowo, ale sama nie wybiera numeru duma i uraza związują ją jak łańcuchy. Nie czuje się winna, ale serce pęka od tej ciszy, od zdrady, która przyszła od najbliższych. I każdego dnia pyta siebie: czy to już wszystko, co pozostało z jej miłości i poświęcenia? Czy jej starość skazana jest na samotność i zapomnienie?








