Dzisiaj znów czuję ten ciężar na sercu. Słowa mojej wnuczki wciąż dźwięczą mi w uszach, choć minęły już tygodnie.
Babcia Jadwiga Stępień szła ulicami małego miasteczka pod Krakowem, by odebrać Zosię ze szkoły. Jej twarz promieniała radością, a obcasy dźwięcznie stukały po kostce brukowej, jak za dawnych lat, gdy życie wydawało się niekończącą się melodią. Dziś był wyjątkowy dzień w końcu stała się właścicielką własnego mieszkania. Przestronne kawalerki w nowym bloku, o której marzyła przez lata. Prawie dwa lata oszczędzała, odkładając każdy grosz. Sprzedaż starego domku na wsi dała tylko połowę potrzebnej sumy, resztę dołożyła córka, Ewa, ale Jadwiga przysięgła, iż odda każdy złoty. Siedemdziesięcioletniej wdowie wystarczała połowa emerytury, a młodym córce i zięciowi pieniądze były bardziej potrzebne. W końcu oni mieli całe życie przed sobą.
W szkolnej szatni czekała już Zosia, drugoklasistka z warkoczykami. Dziewczynka rzuciła się babci w ramiona, a one razem wróciły do domu, rozmawiając o drobiazgach. Ośmioletnia Zosia była światłem w życiu Jadwigi, jej największym skarbem. Ewa urodziła ją późno, prawie w czterdziestce, i wtedy poprosiła matkę o pomoc. Jadwiga nie chciała opuszczać rodzinnego domu na wsi, gdzie każdy kąt przypominał przeszłość, ale dla córki i wnuczki poświęciła wszystko. Przeprowadziła się bliżej, zajęła się Zosią odbierała ze szkoły, pilnowała do wieczora, aż rodzice wrócą z pracy, a potem szła do swojej maleńkiej, przytulnej kawalerki. Mieszkanie zapisano na Ewę tak, na wszelki wypadek, bo przecież starszych łatwo oszukać, a życie bywa nieprzewidywalne. Jadwiga się nie sprzeciwiała: myślała, iż to tylko formalność.
Babciu przerwała jej nagle Zosia, patrząc dużymi oczami mama powiedziała, iż trzeba cię oddać do domu spokojnej starości.
Jadwiga zastygła, jakby oblał ją lodowaty wrzątek.
Do jakiego domu, kochanie? powtórzyła, czując, jak zimno przeszywa ją do szpiku kości.
No tam, gdzie mieszkają starzy ludzie. Mama mówiła tacie, iż będzie ci tam dobrze, nie będziesz się nudzić Zosia mówiła cicho, ale każde słowo uderzało jak młot.
Ja tam nie chcę! Wolę pojechać do sanatorium, odpocząć odpowiedziała Jadwiga, a głos jej zadrżał. W głowie wirował chaos. Nie mogła uwierzyć, iż słyszy to od dziecka.
Babciu, tylko nie mów mamie, iż ci powiedziałam szepnęła Zosia, tuląc się do niej. Podsłuchałam, jak rozmawiali w nocy. Mama mówiła, iż już dogadała się z jakąś panią, ale zabiorą cię nie teraz, tylko jak trochę podrosnę.
Nie powiem, moja kochana obiecała Jadwiga, otwierając drzwi mieszkania. Głos jej drżał, a nogi się uginały. Coś mi niedobrze, kręci mi się w głowie. Poleżę chwilę, a ty się przebierz, dobrze?
Runęła na kanapę, czując, jak serce wali w piersi, a przed oczami wszystko się rozmazuje. Te słowa, wypowiedziane dziecięcym głosem, rozerwały jej świat na strzępy. To była prawda okrutna, bezwzględna prawda, której dziecko nie mogło wymyślić.
Trzy miesiące później Jadwiga spakowała rzeczy i wróciła na wieś. Teraz wynajmuje tam pokój, oszczędza na mały domek, by mieć choć odrobinę stabilności. Pomagają jej stare przyjaciółki i dalsi krewni, ale w sercu zostaje pustka i ból.
Niektórzy ją potępiają, szepczą za plecami: Sama sobie winna, trzeba było porozmawiać z córką, wyjaśnić sprawę. Ale Jadwiga wie swoje.
Dziecko by tego nie wymyśliło mówi stanowczo, wpatrując się w przestrzeń. Zachowanie Ewy mówi samo za siebie. choćby nie zadzwoniła, nie spytała, dlaczego wyjechałam.
Widać córka wszystko zrozumiała, ale milczy. A Jadwiga czeka. Czeka na telefon, na wyjaśnienia, na choć jedno słowo, ale sama nie wykręca numeru duma i uraza skuły ją jak łańcuchy. Nie czuje się winna, ale serce pęka od tej ciszy, od zdrady najbliższych. I każdego dnia pyta siebie: czy to naprawdę wszystko, co zostało z jej miłości i poświęcenia? Czy jej starość musi być skazana na samotność i zapomnienie?









