BABCIA – SWOJA, INNA, ALE BLISKA

polregion.pl 21 godzin temu

— Babciu, a możesz być jeszcze raz babcią?

— Co ty wygadujesz, Weroniko? Nie łapię.

— No bo, babciu, wszyscy z podwórka mają babcie. Ktoś jedną, ktoś dwie, a ja mam aż cztery. Dwie moje rodzime i po jednej od mamy i taty. A u Kuby — żadnej. I tak mi go szkoda.

— To chcesz, żebym ja była jego babcią?

— Oj, babciu, no przecież. Nie oddawać cię, tylko podzielić się. Żebyś i jemu placki smażyła i szalik na zimę zrobiła.

— Ach ty, moja cebulowa zgryzoto… Miał Kuba babcię Halinkę. Przyjaźniłyśmy się od małego. Szkolne kumpele, nierozłączne jak przylepki. Tylko iż zginęła… W tej strasznej kraksie. Akurat kiedy Kuba się urodził.

— Babciu, czemu płaczesz?

— Ciężko, skarbie. Pojechali z dziadkiem odebrać młodą mamę ze szpitala. Wyjechali rano. A na przeciwko — tir, wielka ciężarówka. Kierowca zasnął za kółkiem… Zderzenie czołowe. Nie przeżyli. Och, jak to boli…

— Babciu… Nie płacz. Kubę i tak będę zapraszać. Uwielbia twoje placki. I zrób mu skarpety na święta, dobrze?

— Jasne, iż zrobię. Tylko, Weroniko, nie mów mu nic. Skoro mama nie powiedziała — to widocznie tak trzeba. Umiesz dochować tajemnicy?

— Umiem, babciu. Obiecuję.

— No to mądra dziewczynka. A teraz leć do dzieciaków — zaraz obiad.

Wypadłam na podwórko i zaczepiłam się w skakanie przez gumę. Chłopaki pod domem Szymka ścigali się, kto dalej splunie. Wygrał Szymek — po minach było widać: on się śmiał, a Kuba z Nikodemem byli naburmuszeni.

— O ludzie! Ktoś się wprowadza do pustego domu! Chodźcie patrzeć!

— Kto ostatni, ten jest gapa!

Ruszyliśmy hurmem na sąsiednią ulicę. Dom stał pusty już drugie lato. Ale tego dnia podjechała ciężarówka, panowie nosili meble. Podbiegliśmy. Jeden grubszy wujek zdjął czapkę, przetarł spocone czoło:

— Dzieci, gdzie tu można się napić wody?

— Mogę przynieść z domu!

— Albo z hydrantu!

— Pokażecie?

— Chodźcie, pokażemy. A kogo przywieźliście?

— Starszą panią. Babcię. Bądźcie dla niej mili, dobrze? Nikogo już nie ma. To wszystko, co wiem.

— My zawsze mili! A można jutro przyjść się poznać?

— Oczywiście, przychodźcie.

Rozbiegliśmy się, a Kuba został. Marzył o zawodzie kierowcy. choćby zapach benzyny mu się podobał. Wdrapał się na jabłoń przed domem i cicho obserwował.

Nagle pod drzewem rozległ się głos:

— Przepraszam, chłopczyku. Nie chcę przeszkadzać, ale nie mam gdzie spać. Zgubiłam klucze. Pomógłbyś wejść przez okno i otworzyć drzwi?

Kuba zamarł, potem kiwnął głową.

— Ja jestem Kuba. Pomogę. Tylko trzeba, żeby panowie mnie podnieśli.

Zeskoczył z drzewa i stanął obok maleńkiej babci o ciepłych oczach.

— A pierogi z czym lubisz, Kubusiu?

— Z powidłami. I jeszcze z kapustą i grzybami!

— Zapamiętam. Za parę dni zwołaj przyjaciół — na pierogi.

Wlazł przez okno, otworzył drzwi. Dom był zakurzony i pusty. Gdzieś podarł koszulkę — zmartwił się. Mama przecież będzie krzyczeć. Ale babcia powiedziała, iż zaszyje. I zaszyła — do rana nie było widać różnicy.

Od tamtej pory Kuba miał babcię. Obcą, ale swoją. Robiła mu rękawiczki, czytała bajki, zapraszała na herbatę. choćby mama Kuby czasem przychodziła. Aż pewnego dnia babcia Zosia zachorowała.

Z Kubą sami gotowaliśmy jej zupę. Ja zapalałam gaz, Kuba obierał ziemniaki. Nikodem choćby napalił w piecu, jak zrobiło się zimno. Dorośli pomagali, ale Kuba troszczył się o babcię najbardziej. To w końcu jego babcia.

Teraz ma ją, jak wszyscy. Swoją. Choć obcą. Ale prawdziwie bliską.

Idź do oryginalnego materiału