W kuchni unosił się zapach kotletów, gdy otworzyły się drzwi wejściowe – wróciły córki Julii. Były u babci i powinny być szczęśliwe. Zamiast euforii na ich twarzach malowała się uraza.
— Mamo, babcia nas nie kocha! — powiedziały chórem Ola i Zosia.
Julia wyszła do przedpokoju, wycierając ręce w ręcznik.
— Czemu tak myślicie?
Dziewczynki spojrzały na siebie i jedna zaczęła opowiadać z powściągliwością. Babcia pozwalała Kubie i Asi — dzieciom ciotki — biegać, skakać i jeść, na co mieli ochotę. Im i siostrze — ani hałasu, ani cukierków, ani czekoladek. Tamtych odprowadzała choćby na przystanek, a im po prostu zatrzasnęła drzwi.
Julia zastygła. Wiedziała, iż jej teściowa, Helena Nowak, nie była zbyt czułą kobietą, ale nie myślała, iż sprawy zaszły tak daleko.
Ich relacje zawsze były neutralne: nie bliskie, ale i nie wrogie. Wszystko się zmieniło, gdy siostra męża, Krystyna, urodziła dzieci. Wtedy babcia dosłownie oślepła z miłości. Godzinami opowiadała wszystkim, jakie to mądre i jak bardzo podobne do matki.
Gdy Julia z mężem, Piotrem, urodzili bliźniaczki, Helena tylko wzruszyła ramionami:
— Od razu dwie? No, wy dajecie… Z dwiema sobie nie poradzę.
— I nie prosimy — odciął się Piotr.
— Lepiej by Krystynie pomóc… Ona ma przecież maluchy rok po roku…
— A nasze to nie dzieci? — nie wytrzymała Julia.
— Brat ma obowiązek pomagać siostrze — rzuciła teściowa lodowatym tonem.
Wtedy Julia zrozumiała, iż nie ma co liczyć na wsparcie. Na szczęście jej własna mama była blisko, jeździła przez całe miasto i pomagała, jak mogła.
Helena zaś nie przestawała zachwycać się Kubą i Asią, przy każdej okazji podkreślając: *„Oto wnuki, które dała mi córka!”*
A o dzieciach syna… jeżeli już o nich wspominała, machała ręką: *„Jakoś tam…”*
Z czasem zauważyli to choćby znajomi. Gdy pewnego dnia Helena w przypływie złości powiedziała: *„A kto wie, czy to w ogóle moje wnuczki, choć na syna zapisane…”* — te słowa dotarły do Piotra. Był wściekły. Przyjechał do matki, domagając się wyjaśnień. Ta się tłumaczyła, ale nie na długo starczyło jej determinacji.
Za każdym razem, gdy odwiedzali Helenę, Julia z mężem wracali z ciężkim sercem. Ciągłe pretensje: dziewczynki hałasują, jedzą słodycze bez pytania, babci źle — ciśnienie. I od razu porównanie z „idealnymi” wnukami.
Gdy Kuba i Asia odjeżdżali, babcia odprowadzała ich osobiście, wręczała prezenty, a Olę i Zosię wysłała przez pustkowie, gdzie wałęsały się psy. Sześciolatki. Same. Bez ostrzeżenia. To była ostatnia kropla.
Piotr zadzwonił do matki.
— Mamo, źle się czujesz?
— Z czego to wnioskujesz?
— To po co wysłałaś dzieci same? Tam pustkowie, psy!
— Trzeba uczyć samodzielności od małego.
— Mają po sześć lat! Dzieci Krystyny nie wypuszczasz samych!
— A ty co, oskarżać mnie zamierzasz?! To wszystko przez twoją żonę…
I rzuciła słuchawkę.
Minęły lata. Dziewczynki wyrosły, już w szóstej klasie. Helena zachorowała. Przypomniała sobie o „zapasowych” wnuczkach. Zadzwoniła do syna:
— Niech Ola i Zosia przyjadą, posprzątają. Co to za dzieci — babci nie pomagają.
— A ty przypomnij sobie, dlaczego one do ciebie nie jeżdżą — spokojnie odpowiedział Piotr. — Masz ulubione wnuki — to do nich się zwróć.
Wściekła Helena wykręciła numer Julii:
— Musisz! Jestem ich babcią!
— A pani dawno ich tak nie nazwała. Ma pani córkę i „właściwe” wnuki. Więc na nich niech pani liczy.
Asia odmówiła: *„Dużo lekcji, babciu.”* Kuba oświadczył: *„Ja nie jestem sprzątaczką.”* Helena została sama, w ciszy. Dopiero teraz zrozumiała, iż miłości nie można dzielić. Ale było już za późno.