**Babcia na godziny**
Stałem przed lustrem w łazience, trzymając w drżącej dłoni tusz do rzęs. Ostatni raz tak się starannie malowałem siedem lat temu, przed tym pechowym spotkaniem firmowym, gdzie poznałem Marcina. Zostawił nas rok po narodzinach syna, „szlachetnie” zostawiając nam mieszkanie.
Moja ręka sięgnęła po ulubiony błyszczyk, ale nagle złapała szkarłatną szminkę. Leżała nietknięta od czasu, gdy stałem się tylko „tatą Filipa”.
Telefon zawirował na krawędzi umywalki i z hukiem spadł na podłogę. Pędzeł drgnął, zostawiając czarną smugę przy skroni. Kasia dzwoniła już trzeci raz w ciągu godziny.
— W ogóle się wybierasz? — Jej głos brzmiał zirytowany. — Obiecałeś mnie odebrać godzinę temu!
Przygryzłem wargę, patrząc przez uchylone drzwi na Filipa. Syn siedział przed telewizorem, otoczony kręgiem kukurydzianych chrupek. Przełknąłem ślinę.
— Muszę pilnie znaleźć nową nianię.
— Co?! — Kasia westchnęła. — Mówiłeś, iż wszystko załatwiłeś!
— Ta niania się wycofała. W ostatniej chwili.
W słuchawce zapadła grobowa cisza. Wiedziałem, co myśli Kasia: „Znów Tomek sobie nie radzi”. Pięć lat sam z dzieckiem, a wciąż nie przewiduję takich sytuacji.
— Tato! — Filip stanął w drzwiach, zostawiając za sobą ślad chrupek. — Tata dziś przyjdzie?
Zadrżałem. To pytanie pojawiało się w każdy piątek, ale były mąż nie palił się do widzenia z synem. Choć sam też nie naciskałem.
— Nie, słoneczko — poprawiłem mu kołnierzyk. — Ale dziś będzie u ciebie najwspanialsza niania na świecie!
Laptop wyświetlił dziesiątki ogłoszeń: „Niania pilnie”. Baner „Babcia na godziny” z uśmiechniętą starszą panią wyglądał jak kpina. Moja własna matka od trzech lat mieszkała w Sopocie. Nasze relacje były napięte — nie chciałem jej martwić swoimi problemami, a ona zarzucała mi, iż się odsunąłem.
Kliknąłem w baner i wybrałem „Zadzwoń”.
O 19:03 drzwi naszego mieszkania otworzyły się.
Kobieta w progu wyglądała, jakby wyszła ze starego podręcznika do gospodarstwa domowego. Wysoka, wyprostowana, w szarym kostiumie i nieskazitelnie białej bluzce. Jedyny nietypowy szczegół — staroświecka broszka w kształcie sowy na klapie marynarki.
— Zamówił Pan nianię? — Jej głos był stanowczy, z lekką chrypką, jak u kogoś przyzwyczajonego do posłuchu.
Odsunąłem się machinalnie, przepuszczając nieznajomą. Po raz pierwszy poczułem się jak gość we własnym domu.
— Tak, ale… Spodziewałem się…
— Kogo konkretnie? — Obróciła się gwałtownie, a broszka zabłysła w świetle żyrandola. Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. W niczym nie przypominała radosnej babci z reklamy.
Za mną rozległ się tupot bosych stóp. Filip wpatrywał się w jej surowy strój:
— Jesteś prawdziwą „babcią-jagą”? Jak z bajki?
— Filip! — Instynktownie zasłoniłem go sobą.
Kobieta prychnęła. Pochyliła się i niespodziewanie obdarzyła mojego syna ciepłym uśmiechem.
— Spostrzegawczy chłopiec. Ale dziś jestem po prostu pani Wanda. Twoja niania. Na ten wieczór.
Zdjęła marynarkę płynnym ruchem, jak chirurg po operacji, i powiesiła na wieszaku. Obeszła pokój uważnym spojrzeniem.
— Zasady są proste. Wychodzisz. Możesz dzwonić, ale tylko w nagłym przypadku.
Zacisnąłem zęby, gdy przeciągnęła palcem po półce, sprawdzając kurz.
— Ma pani referencje?
Wanda odwróciła się, a w jej oczach dostrzegłem coś dziwnie znajomego:
— Trzydzieści pięć lat w przedszkolu. Wychowałam niejedno pokolenie. Filip będzie bezpieczny.
* * *
Deszcz smagał szyby kawiarni, rozmywając światła miasta. Spóźniłem się dwadzieścia minut — tyle zajęło mi przekonanie siebie, iż Filip jest bezpieczny.
— Tomek, nareszcie! — Kasia machnęła ręką. Jej manicure, jak zawsze, był perfekcyjny. — Zamówiliśmy ci herbatę.
Marek wstał, gdy podszedłem, niepewnie poprawiając okulary. Spotykali się dopiero dwa miesiące. To Kasia proPrzez uchylone okno dobiegł śmiech Filipa, a ja zrozumiałem, iż czas przestać udawać, iż wszystko muszę dźwigać sam.