Awantura o obraz Piłsudskiego z Kasztanką. "Artysta wiedział, co robi"

natemat.pl 50 minut temu
W Muzeum Sztuki Współczesnej w Krakowie (MOCAK) można zobaczyć kontrowersyjny obraz przedstawiający nagiego Józefa Piłsudskiego obok jego słynnej Kasztanki. – jeżeli twórca podejmuje taki temat, musi zdawać sobie sprawę, iż choćby jeżeli jego zamysł jest głęboki i metaforyczny, część publiczności nie sięgnie do drugiej warstwy i zatrzyma się na pierwszej, skandalizującej. Musi wziąć za to odpowiedzialność – komentuje Agnieszka Kijas, krytyk sztuki, autorka licznych biografii artystów.


Aleksandra Tchórzewska: Nagi marszałek Piłsudski z Kasztanką. Dziennikarze Kanału Zero pokazali ten obraz w mediach społecznościowych. Internauci nie pozostawili suchej nitki na obrazie i poczuli się urażeni. Ale przecież sztuka to wolność, prawda?

Agnieszka Kijas, krytyk sztuki: Artysta, który tworzy, rzeczywiście czuje wolność. Ale bardzo gwałtownie zderza się z rzeczywistością w momencie, gdy jego praca zostaje pokazana. Mówię "praca", bo wcale nie musi to być dzieło, może to być choćby bohomaz. Gdy jednak zostanie zaprezentowana, przestaje być wyłącznie jego własnością. Podpisując się pod nią, musi przyjąć wszystkie opinie, które się na jej temat pojawią.

Praca staje się własnością publiczności i krytyków, w tym dziennikarzy, którzy w pewnym sensie kształtują gusta. Było tak choćby w Paryżu, w czasach, gdy Édouard Manet tworzył słynne, skandalizujące Śniadanie na trawie. Obraz, który dziś w ogóle nas nie porusza ani nie oburza.

Wręcz zastanawiamy się, o co była cała ta awantura: widzimy nagą kobietę siedzącą w towarzystwie dwóch, jak na tamte czasy, współcześnie ubranych mężczyzn; jest trawa, piknik, gdzieś w tle inna kobieta brodzi w wodzie.



Wtedy było inaczej?


Ówczesna publiczność i krytycy odebrali obraz jako policzek, skandal i prowokację, ponieważ Manet odważył się pokazać kobietę z krwi i kości, a nie wyidealizowaną piękność. W tamtym czasie w malarstwie królowały słodkie, cukierkowe boginie takie jak Wenus romantycznie rodząca się z piany, ze sterczącymi sutkami. Powabna i piękna, bez choćby grama cellulitu na ciele.

Tymczasem Manet pokazał kobietę zmęczoną, której być może przydałaby się wizyta u fryzjera i kilka drobnych zabiegów. To właśnie wywołało poruszenie i szok, zwłaszcza iż modelka spogląda prosto w oczy widza.

Tutaj mamy marszałka z pen*sem na wierzchu.

I na wszelki wypadek go cenzurujemy.

A ja powiem tak: w Muzeum Orsay wisi przepiękny obraz Gustave’a Courbeta Pochodzenie świata. Przedstawia kobiece łono w całej okazałości. W dodatku jest ono tak otarte, iż widać, iż akt tworzenia najpewniej właśnie się dokonywał.

I to mogą oglądać wycieczki szkolne, mogą to oglądać dzieci, które codziennie zwiedzają muzeum. I nikt tego nie cenzuruje. A u nas, w Polsce, tej anonimowej bohaterce na pewno nałożylibyśmy majtki.

Majtkarze byli zresztą także w Kaplicy Sykstyńskiej. Istniał malarz, który przeszedł do historii pod niechlubnym pseudonimem "Majtkarz", bo po Soborze zdecydowano, iż pełnych nagich postaci nie wypada eksponować w kościele. Zatrudniono więc artystę, który domalował majtki wszystkim nagim postaciom na arcydziełach Michała Anioła.

Obecnie na fresku większości tych domalowanych przepasek już nie ma – udało się je usunąć i dzieło Michała Anioła znów wygląda tak, jak artysta chciał je widzieć.

Pytanie o to, co w sztuce wypada, a czego nie, o granice wolności, nie zaczyna się od gołego Piłsudskiego. To w sztuce było, jest i będzie. Rozumiem, iż przedstawienie politycznej ikony, postaci historycznej, w takiej formie może być trudne do przyjęcia dla nas, Polaków, z naszą narodową dumą. Ale zamiast zastanawiać się, co wypada w sztuce, a co nie, powinniśmy skupić się na jego znaczeniu. Nadając mu kontekst skandalu, jedynie przyczyniamy się do jego rozgłosu.

Wszyscy dziś o tym mówią. Przecież to ojciec narodu, tak ważna postać. Czy w ogóle można ją tak przedstawiać? Czy to nie brak szacunku wobec takiej figury?

Michał Anioł w Kaplicy Sykstyńskiej namalował cztery litery samego Pana Boga. W tym zestawieniu to właśnie Michał Anioł posunął się dalej – z tą różnicą, iż to, co stworzył, jest piękne i wspaniałe.

Z jednej strony mamy malarza polskiej chwały, z drugiej współczesnego twórcę, który – nie oszukujmy się – buduje swoją pracę na skandalu. I właśnie nad tym chciałabym się zatrzymać.

Patrząc na obraz, trzeba się zastanowić: jakie emocje budzi? Czy to jest dobre? Czemu to służy? Co ma wywołać? Jak ocenić ten obraz?

Właśnie: jak?


Uważam, iż to nie jest dzieło, które przejdzie do historii sztuki. Naprawdę. I o co tyle hałasu w związku z tym? Obraz na chwilę pojawiłby się na wystawie i potem zniknął. A my robimy mu reklamę, tworzymy szum. Komentujemy. Generujemy zasięg.

Czasem warto zastanowić się, czy chcemy, żeby coś było klikalne, czy po prostu ma się podobać? Czy ma to być sztuka popularna?

Obrazy, które powstają wyłącznie po to, by szokować i niosą jedynie pierwiastek prowokacji, są dziś na świecie bardzo liczne.

Tutaj celem też była prowokacja? A może zaproszenie do rozmów o historii, pamięci, symbolach narodowych?

Nie sądzę, żeby artysta nie wiedział, co wywoła. Piłsudskiego nie da się obedrzeć z kontekstu historycznego. To ważna postać, wyrazista.

Jeżeli weźmiemy Jezusa – jak na przykład Dürer w swoim autoportrecie nadał sobie rysy Chrystusa, tworząc twarz męczennika sztuki – widać, jak wielką moc ma symbol. Gdyby zamiast tego były to słoneczniki van Gogha, efekt nie byłby tak silny. Ale artysta, wybierając Piłsudskiego, doskonale wiedział, jakie reakcje może wywołać, i świadomie podjął to ryzyko.

Pytanie brzmi: po co? Bo trudno przebić się przez pierwszą warstwę szoku i skandalu, by dostrzec głębszy sens.

A pani dostrzega?


Możemy to odczytać jako rozebranie naszej dumy narodowej. Metaforycznie jednak możemy wejść głębiej: pokazanie nagiego Polaka, pokazanie nas jako narodu – to trochę tak, jakby "król był nagi".

Nie twierdzę, iż jest pozbawiony warstwy metaforycznej ani iż należy go od razu odrzucać. Ta głębia przekazu jak najbardziej może istnieć.

Jednak, jeżeli twórca podejmuje taki temat, musi zdawać sobie sprawę, iż choćby jeżeli jego zamysł jest głęboki i metaforyczny, część publiczności nie sięgnie do drugiej warstwy i zatrzyma się na pierwszej, skandalizującej. Artysta musi wziąć za to odpowiedzialność. Nie ma wyboru. Nie może powiedzieć: "Ups, nie wiedziałem".

Czy taki sam efekt artystyczny – nie szok czy skandal, ale prawdziwą siłę dzieła – dałoby się osiągnąć bez gołego Piłsudskiego? jeżeli tak, po co go rozbierać? W teatrze mówi się, iż "każda k*rwa na scenie musi mieć uzasadnienie": jeżeli emocje można wywołać inaczej, słowo jest zbędne; jeżeli nie – stosuje się je. Podobnie jest z gołym Piłsudskim: jeżeli nie da się osiągnąć efektu inaczej, artysta go używa.

Czy artysta naprawdę potrzebował gołego Piłsudskiego? I czy my, jako odbiorcy, go potrzebujemy?


Czujemy się oburzeni i to nie tylko samym obrazem, ale tym, iż wisi w muzeum.

Muzeum jeszcze nie skomentowało sprawy.

Moim zdaniem, dobrze robi, iż nie komentuje. Cisza jest w tym wypadku najwyższym wyrazem kultury. Każde słowo wypowiedziane w tym momencie – niezależnie czy przeprosiny, tłumaczenia czy poparcie – wywoła kolejną burzę wokół obrazu.

A choć dziś jest nośny, za miesiąc lub kilka lat może takim nie być.

Czy muzeum ma prawo eksponować dzieło, które może godzić w czyjeś uczucia? Czy powinniśmy wszystko cenzurować? Czy galerie narodowe mają stać na straży absolutnej kontroli? Czy zakazać osobom odpowiedzialnym za weryfikację – tym, którzy doskonale wiedzą, co eksponują i jakie emocje to wywoła – pokazywania gołego Piłsudskiego?

To wszystko wymaga odpowiedzialności. W tym wypadku jednak mamy burzę w szklance wody. Nie taki golas straszny jak go malują.

Co zatem pani radzi?


Bawmy się sztuką bardziej. jeżeli goły Piłsudski nam przeszkadza, po prostu na niego nie patrzmy. Zwyczajnie go zlekceważymy. Mamy do tego pełne prawo. A jeżeli nam się podoba, jeżeli coś w nas wywołuje, do czegoś nas zmusza, to cieszmy się tym.

Pozdrawiam artystę, muzeum. I wszystkich Polaków! Eviva l’arte!


Idź do oryginalnego materiału