Artystka na życiowej scenie

polregion.pl 3 dni temu

**Artystka**

Wsiadłam do wagonu metra i rozsiadłam się na siedzeniu. Po co adekwatnie włożyłam te buty na obcasach? Bo w każdym wieku kobieta powinna wyglądać jak kobieta.

Spojrzałam na swoje odbicie w ciemnej szybie naprzeciwko. Nieźle, naprawdę nieźle. „Zwłaszcza gdy się wyśpisz, nałożysz tonę makijażu i spojrzysz nie w lustro, a w ciemną szybę” – mruknął wewnętrzny głos.

„Tak, oczy smutne. Pewnie od zmęczenia”. Odwróciłam wzrok. „Trzeba się ubierać stosownie do wieku, przynajmniej zrezygnować z obcasów – postanowiłam. – O, żeby tylko dojść do domu, zdjąć te przeklęte buty, zrzucić ciężkie futro. Po co się tak wystroiłam?”

Dawno już o niej zapomniano, nikt nie rozpoznawał jej na ulicy, ale nawyk wychodzenia do ludzi z „twarzą” pozostał. Nie żeby Danuta była sławna. Ale po kilku filmach zaczęto ją rozpoznawać. A ci mężczyźni, którzy za nią łazili! Nie było dnia, żeby po spektaklu ktoś nie czekał pod teatrem z bukietem.

Wtedy nie nazywała się Danuta Kowalska, tylko Lilia Dąbrowska. Brzmi! Dumna była, gdy widziała swoje nazwisko w napisach, choćby tylko w dwóch filmach.

Jakże tu duszno. Rozpięłam górny guzik futra. Zdjęłam chustę z szyi, potrząsnęłam głową, by odegnać zmęczenie. Włosy przerzedzone, ale dobre cięcie i farbowanie dawały iluzję gęstości. Znów spojrzałam przed siebie. Zamiast swojego odbicia zobaczyłam młodego mężczyznę, który patrzył prosto na mnie i uśmiechał się.

Lilia zareagowała tak, jak zawsze na męską uwagę. Uniosła lekko podbródek, uśmiechnęła się i natychmiast spojrzała w bok. Jakby mówiła: zauważyłam, doceniam, wystarczy.

„Trzeba było wziąć taksówkę. Drogo, ale szybko. I nie byłabym taka zmęczona” – burknęłam pod nosem. Trzeci mąż proponował, by zrobiła prawo jazdy. Ale się nie odważyła. Bała się.

Edward, trzeci mąż Lilii, był najlepszy ze wszystkich jej oficjalnych małżonków. Szkoda, iż tak wcześnie odszedł. Po nim postanowiła nie wychodzić już za mąż. Zresztą nikt nie proponował.

A jaka była piękna w młodości, Boże! Szlachetny nosek, purpurowe usta, gęste rzęsy. A te oczy! Żywe, pełne blasku. Figura choćby teraz niczego sobie. Nie każda w jej wieku może się tym pochwalić. „Dbała o siebie, nie rodziła. I żyje teraz sama, zapomniana” – warknął wewnętrzny głos.

„Daj spokój” – odparłam leniwie, ale zaraz rozejrzałam się. Ostatnio często mówiła do siebie. Nikt nie zwracał na nią uwagi. W wagonie było pusto. Ktoś drzemał, ktoś patrzył w przestrzeń. Tylko tamten mężczyzna wciąż na nią spoglądał. Odwróciłam wzrok i wróciłam do wspomnień.

Szkoda, iż urodziła się za późno. Była tak urodziwa, iż mogłaby zagrać w „Zakochanych” niczym Cybulski. Głos miała cienki, piskliwy. Ale to nie problem – zaśpiewałby ktoś inny, choćby Cybulski. Za to tańczyła znakomicie.

Na planie pierwszego filmu, gdzie właśnie tańczyła, poznała pierwszego męża, przystojnego i czarującego aktora. Romans był burzliwy. Wyszła za niego bez namysłu. Ale małżeństwo przetrwało ledwo rok.

Grał nie tylko na scenie. Zorientowała się, gdy z domu zaczęły znikać pieniądze i biżuteria. Przegrywał dużo, długi rosły. Ani łzy, ani awantury nie pomagały. Gdy ją uderzył, spakowała rzeczy i wyszła.

Niedługo po rozwodzie wyszła za Wiktora. Był starszy o dziesięć lat. Lilia go nie kochała, ale miał pieniądze, dobrą posadę. Miłości pierwszego męża miała już dość. Wiktor dla niej zostawił żonę i syna. Była często dzwoniła, prosiła, by wpadł, bo dziecko tęskni. Wracał do Lilii zamyślony i milczący.

W końcu dostał zawału od wszytkich tych stresów i zmarł. Na pogrzebie Lilia nie rzewała się jak pierwsza żona. Tamta obejmowała trumnę i krzyczała: „Na kogoś nas zostawił?! Połóżcie mnie obok niego. Ta twoja aktorica do grobu cię doprowadziła…” Lilia wyszła.

Romansów miała kilka, ale za mąż się nie śpieszyła. Aż w końcu, pięć lat później, wyszła za Edwarda, emerytowanego pułkownika. Jak on o nią dbał! Kwiaty, futra, diamenty. Jak za takiego nie wyjść?

Żyli razem dwanaście lat. Prosił o dziecko. Ale nie wyszło, a Lilia i tak nie paliła się do macierzyństwa. Zmarł na udar. Przy jego grobie płakała szczerze. Kochała go jak ojca, jak przyjaciela. Krewni patrzyli na nią z dezaprobatą. Jednym słowem – aktorica.

Tydzień po pogrzebie nie wychodziła z domu. Przyszła wierna przyjaciółka Kasia i przeraziła się jej stanem. Nalała solidną porcję koniaku, położyła spać. Gdy Lilia się obudziła, czekał bulion i fryzjer, który ułożył włosy, zrobił makijaż. Spojrzała w lustro i znów zapragnęła żyć.

Wróciła do teatru. Ale coś w niej zgasło, a i wiek nie ten. Wielbicieli ubyło. Dostawała role „dojrzałe”. Do zespołu przyszły młode aktorki – Lilia nie mogła z nimi konkurować. W filmach też już nie grywała. Obrażona, odeszła z teatru.

Ale żyć trzeba było. Zatrudniła się w domu kultury, prowadziła amatorski teatr. Płacili grosze, ale trzeci mąż zapewnił jej wygodne życie. Sprzedawała futra, klejnoty. W końcu przeszła na emeryturę. WPewnego dnia spotkała dawną koleżankę z teatru, która zaproponowała jej rolę w nowej sztuce, a Lilia, choć z początku niepewna, zrozumiała, iż scena zawsze będzie jej prawdziwym domem.

Idź do oryginalnego materiału