Dziennik Alicji
Weszłam do wagonu metra i opadłam na siedzenie. Po co adekwatnie założyłam te buty na obcasie? Pewnie dlatego, iż w każdym wieku kobieta powinna wyglądać jak kobieta.
Spojrzałam na swoje odbicie w ciemnej szybie naprzeciwko. No cóż, całkiem nieźle. „Zwłaszcza gdy się wyśpisz, nałożysz tonę makijażu i spojrzysz nie w lustro, a w ciemne okno” – mruknął wewnętrzny głos.
„Tylko oczy smutne. Pewnie od zmęczenia”. Oderwałam wzrok od odbicia. „Trzeba jednak ubierać się odpowiednio do wieku, chociaż zrezygnować z obcasów – zdecydowałam. – Och, żeby już dotrzeć do domu, zdjąć te przeklęte buty, zrzucić ciężkie futro. Po co ja się tak wystroiłam?”
Dawno już o mnie zapomniano, nikt nie rozpoznawał mnie na ulicy, ale nawyk wychodzenia na ludzi z „twarzą” pozostał. Nie żebym była sławna. Ale po kilku filmach zaczęto mnie zauważać. A jacy mężczyźni za mną chodzili! Nie było dnia, żeby po spektaklu ktoś nie czekał pod teatrem z bukietem kwiatów.
Wtedy nie nazywano mnie Alicja Kowalska, tylko Lila Morena. Brzmi, prawda? Dumna byłam, gdy widziałam swoje nazwisko w napisach, choćby tylko w dwóch filmach.
Jak tu duszno. Rozpięłam górny guzik futra. Zdjęłam chustę z szyi, potrząsnęłam głową, żeby odpędzić zmęczenie. Włosy przerzedziły się, ale odpowiednia fryzura i farba dawały iluzję gęstości. Znów spojrzałam przed siebie. Zamiast własnego odbicia zobaczyłam młodego mężczyznę, który patrzył prosto na mnie i się uśmiechał.
Lila zareagowała natychmiast, jak zawsze na męską uwagę. Lekko uniosła podbródek, uśmiechnęła się i gwałtownie odwróciła wzrok. Jakby mówiła: „Zauważyłam, doceniam uwagę, wystarczy”.
„Powinnam wziąć taksówkę. Drogo, ale gwałtownie i bez zmęczenia” – burknęłam pod nosem. Trzeci mąż namawiał mnie, żebym zrobiła prawo jazdy. Ale nigdy się nie odważyłam. Bałam się.
Edward, trzeci mąż Lili, był najlepszym z jej oficjalnych małżonków. Szkoda, iż tak wcześnie odszedł. Po nim postanowiła już nie wychodzić za mąż. Zresztą nikt już nie proponował.
A jaka była piękna w młodości, Boże! Szlachetny nosek, purpurowe usta, gęste rzęsy. A oczy! Pełne życia, iskrzące się radością. Figura choćby teraz niczego sobie. kilka kobiet w jej wieku może się tym pochwalić. „Oszczędzałaś się, nie rodziłaś. I teraz żyjesz sama, zapomniana i porzucona” – zjadliwie zauważył wewnętrzny głos.
„Odejdź” – leniwie odparłam, ale zaraz rozejrzałam się. Ostatnio często rozmawiałam sama ze sobą. Nikt nie zwracał na mnie uwagi. W wagonie było mało ludzi. Ktoś drzemał, ktoś siedział z obojętną twarzą. Tylko ten mężczyzna naprzeciw wciąż na mnie patrzył. Oderwałam wzrok i wróciłam do wspomnień.
Szkoda, iż urodziłam się za późno. Byłam tak urodziwa, iż mogłabym zagrać w „Zimowym wieczorze” nie gorzej niż Szczepkowska. Głos miałam wprawdzie cienki, piskliwy. Ale to nie problem, ktoś inny mógłby za mnie zaśpiewać, na przykład sama Szczepkowska. A tańczyć potrafiłam.
Na planie pierwszego filmu, gdzie właśnie tańczyłam, poznałam pierwszego męża, przystojnego i czarującego aktora. Między nami wybuchł burzliwy romans. Wyszłam za niego bez wahania. Ale razem przeżyliśmy kilka ponad rok.
Grał nie tylko na scenie. Zrozumiałam to, gdy z domu zaczęły znikać pieniądze i moja biżuteria. Przegrywał dużo, długi rosły. Ani łzy, ani awantury nie pomagały. Gdy mnie uderzył, spakowałam rzeczy i wyszłam.
Niedługo po rozwodzie wyszłam za Wiktora. Był starszy o dziesięć lat. Lila go nie kochała, ale miał pieniądze, dobrą posadę. Dość już miałam miłości pierwszego męża. Wiktor dla mnie zostawił żonę i syna. Była żona często dzwoniła, prosiła, by wpadł, bo syn tęskni. Wracał do Lili zamyślony i milczący.
W końcu dostał zawału i zmarł. Na pogrzebie Lila nie szlochała jak pierwsza żona. Tamta obejmowała trumnę i krzyczała: „Na kogoś nas zostawił?! Połóżcie mnie obok niego. Ta aktorka doprowadziła cię do grobu…” Lila wyszła z cmentarza.
Romansów miała wiele, ale za mąż się już nie spieszyła. Dopiero po pięciu latach wyszła za Edwarda, emerytowanego pułkownika. Jak on o nią dbał! Kwiaty, futra, diamenty. Jak za takiego nie wyjść?
Żyli razem dwanaście lat. Prosił o dziecko. Ale się nie udało, a Lila nie paliła się do macierzyństwa. Zmarł na udar. Tym razem płakała szczerze. Kochała go jak ojca, jak wiernego przyjaciela. Krewni męża patrzyli na nią z dezaprobatą. Jednym słowem – aktorka.
Tydzień po pogrzebie nie wychodziła z domu. Przyszła wierna przyjaciółka Kasia i przestraszyła się, widząc Lilę-Alicję. Dała jej kieliszek koniaku, położyła spać. Gdy Lila się obudziła, czekał na nią rosół i fryzjer, który ułożył włosy, zrobił makijaż. Lila spojrzała w lustro i znów zapragnęła żyć.
Wróciła do teatru. Ale coś w niej zgasło, a i wiek już nie ten. Wielbicieli ubyło. Dostawała role dojrzałe. Do zespołu przyszły młode aktorki – Lila nie mogła z nimi konkurować. W filmach też nie grywała. Urażona, odeszła z teatru.
Ale trzeba było z czegoś żyć. Alicja zatrudniła się w domu kultury, reżyserowała amatorskie przedstawienia. Płacili mało, ale trzeci mąż zapewnił jej wygodne życie. Sprzedawała futra, biżuterię. W końcu przeszła na emeryturę. Miała dość uczenia grać amatorów.
Tak zagłębiłam się we wspomnienia, iż nie zauważyłam, jak młody mężczyzna usiadł obok.
„Od razu pana poznałam. Pan jest Lila Morena. Moja mama bardzo pana lubiła. Oglądała filmy z pana udziałem, chodziła na spektakle”.
Alicja uniosła zdziwioną brew.
„Prawie się pani nie zmieniła” – uśmiechnął się wielb„Dziękuję, to miłe słyszeć” – odpowiedziała z niespodziewaną czułością, a w jej oczach pojawił się dawno niewidziany błysk, jakby przez chwilę znów stała na scenie, oświetlona rampą.