Stare lustro, czyli jak pogodzili się zięć z teściową
Jadwiga wróciła do domu późnym wieczorem. W mieszkaniu panowała dziwna cisza. Ani głosu męża, ani zwyczajnego mamrotania matki.
— Mamo? Bartku? — zawołała, zaglądając do pokoi. Pusto.
„Pewnie mąż jest w warsztacie w garażu — pomyślała. — A mama?… Czyżby się obraziła i wyjechała?”
Narzuciła płaszcz i wyszła na podwórko. Z uchylonych drzwi garażu sączyło się żółte światło, słychać było rozmowę. Weszła do środka i zastygła w bezruchu.
Bartek i jej matka, Helena Wojciechowska, z zapałem pracowali nad starą lustrzaną ramą. Mąż malował drewno, a teściowa, zawiązawszy chustkę i wciągnąwszy stary fartuch, żywo coś tłumaczyła.
— Tylko spojrzyj, jak teraz gra to drewno! — zachwycała się Helena. — Twoja robota to prawdziwe rzemiosło, Bartku!
— Nie przesadzajcie, pani Heleno… To tylko takie moje majsterkowanie.
— Majsterkowanie! — prychnęła teściowa. — To arcydzieło!
Jadwiga osunęła się na stołek, nie wierząc własnym oczy. Jeszcze rano byli o krok od wielkiej kłótni…
Wszystko zaczęło się, gdy Helena zamieszkała u nich „tymczasowo” po zamknięciu sanatorium, w którym mieszkała od dwóch lat.
— Mamo, to tylko na kilka tygodni — zapewniała Jadwiga męża. — Dopóki nie znajdzie nowego miejsca.
— Kilka tygodni — burknął Bartek. — A żyć z nią to ja mam.
Chodził po kuchni, zaciskając pięści, aż w końcu westchnął:
— Może wynajmiemy jej pokój? Właśnie miałem dostać premię…
— Oszalałeś? — oburzyła się Jadwiga. — Żebym potem całe życie słyszała, jak to córka wyrzuciła własną matkę?
Dzwonek do drzwi przerwał ciszę. Helena, jak zwykle, przyjechała godzinę wcześniej, „żeby ocenić sytuację”.
Od progu zaczęła inspekcję:
— Jadziu, kochanie, tapety wam już wyblakły… A ta półka? Bartek, choćbyś śruby dokręcił!
Bartek wyszedł do łazienki bez słowa.
W pierwszym tygodniu teściowa przemeblowała mieszkanie, wyszorowała kuchnię na błysk, przejrzała całą zastawę i… dotarła do dokumentów Bartka.
— Pani Heleno! — podniósł głos, gdy nie znalazł ważnej teczki. — Gdzie moje papiery?
— Wyrzuciłam — odparła spokojnie teściowa. — Pomięte były. Wszystko posegregowałam i włożyłam do nowych koszulek. Alfabetycznie!
Bartek wyszedł w milczeniu, zatrzaskując drzwi.
Jadwiga próbowała skupić się na pracy, ale myśli wracały do domu. Matka — uparta, mąż — zawzięty… A między nimi — ona.
Po pracy od razu wróciła. Mieszkanie było puste. Najpierw się przestraszyła. ale potem usłyszała głosy w garażu.
I teraz siedziała, nie wierząc własnym oczom: ci dwoje, których z rana musiała rozdzielać, teraz dyskutowali o kolorach lakierów, śmiali się jak starzy kompani.
— Mamo? — odezwała się niepewnie.
— A, przyszłaś! — Helena promieniała. — Patrz, jakie Bartek ma złote ręce! A ja tylko narzekałam, stara głupia…
Zdjęła z warsztatu talerz z racuchami:
— Proszę, na gwałtownie usmażyłam. Szłam się pogodzić, a tu… niespodzianka!
— Nie uwierzysz! — poderwał się Bartek. — Twoja mama zna się na starych meblach! Ja się głowiłem, czym polakierować ramę, a ona: „dodaj oleju lnianego” — i nagle wszystko ożyło!
— Mamo? — Jadwiga patrzyła z niedowierzaniem. — Ale ty całe życie pracowałaś w księgowości…
— Tak, hobby — machnęła ręką Helena.
— Co ty! — Bartek sięgnął po malowaną szkatułkę. — Zobacz tylko, jak odnowiła te kolory! Ja bym w tydzień tego nie wymyślił.
— A dużo w waszej wsi takich rzeczy stoi? — ożywił się nagle.
— Stodoła zapchana! Komody, lustra, półki… Przyjedźcie, sami zobaczycie!
— I przyjedziemy! — zwrócił się do żony. — Jadwiga, pojedźmy latem do mamy! Wyobraź sobie, ile można tam zrobić!
Helena klasnęła w dłonie:
— Naprawdę? Przyjedziecie?
— Koniecznie!
Usiedli przy prowizorycznym stole nakrytym ceratą. Stały na nim racuchy, imbryk z herbatą i słoik konfitur.
— Zjemy, to pokażę wam jeszcze jeden sekret — mrugnęła teściowa. — Mam pomysł, jak udekorować tę ramę.
Jadwiga patrzyła na nich, tak różnych, a tak bliskich. Serce ściskało jej się w piersi: no tak, zdarza się… Czasem szczęście kryje się w najdziwniejszych miejscach — na przykład w starym garażu, gdzie pachnie farbą i wiórami, a teściowa z zięciem znaleźli wspólny język.