REKLAMA
Można wyrwać dzieci na tańsze wczasyDrugi semestr - a już na pewno cały maj - to luz. Odkąd mam dzieci w szkole, czyli od siedmiu lat, co roku słyszę, iż tak od majówki, to już nauki w szkołach nie ma. Są za to zielone szkoły, szkolne zawody sportowe, pokazy talentów, warsztaty, dni patrona/patronki szkoły, wyjścia do kina i wolne, bo starsi uczniowie i uczennice piszą państwowe egzaminy.Dla wielu rodzin maj to miesiąc, kiedy można wyrwać dzieci ze szkoły i pojechać na tańsze wakacje. I to bez wyrzutów sumienia. Bo przecież dzieci nic nie tracą, nie mają z czego narobić sobie zaległości.Maj to takie nie wiadomo co. Ani nauka, ani wakacje. Można się zerwać i wrócić do szkoły na pierwsze dwa tygodnie czerwca, żeby przed radą pedagogiczną jeszcze powyciągać oceny. Zrobić plakaty, poprawić sprawdzian, dobić średnią do paska. I luz.Tygodnie projektowe w szkołach świecą pustkamiNauczyciele i nauczycielki w maju z desperacji piszą do rodziców maile z prośbą, aby dzieci pojawiały się jednak w szkole np. na tygodniach projektowych. Garstka się wstawia. Reszta wychodzi z założenia, iż skoro nie ma tradycyjnych lekcji: tablica, temat, odpytywanie, kartkówka, ocena, to nie ma po co szkołą w maju zawracać sobie głowy.
W maju jest w szkołach jest więcej wycieczek niż nauki Fot. Piotr Deska / Agencja Wyborcza.pl
Czytam w sieci komentarze o tym, iż w maju dzieci się rozleniwiają, wypadają z kieratu, iż to jest dla nich złe, bo niczego się już nie uczą. Jakby największą zbrodnią przeciwko edukacji były zielone szkoły, lekcje w plenerze, czas wolny na boisku, zajęcia w świetlicy.Czytam na serwisach społecznościowych różne wypowiedzi rodziców o tym, iż ich dzieciom w maju szkoła "wisi". Nie chodzą do placówek, bo przecież i tak nic ważnego nie tracą.Nie uważam tak. A choćby jestem przekonana, iż to właśnie w maju dzieci uczą się najwięcej. Może nie z podręczników, ale czegoś wreszcie o sobie.Samo zakucie i zaliczenie na piątkę na kilka się dzieciom przydaLubię szkołę w maju. Moje dzieci też. To czas, kiedy można chodzić do szkoły, ale nie tylko po to, aby wpadła ocena. To czas, kiedy - i dzieci i rodzice - mogą uwolnić się od dziennika - i wciąż uczestniczyć w szkolnych sprawach i w szkolnej społeczności.Od wielu lat śledzę raporty o kompetencjach przyszłości. Pewnie jak większość rodziców dorastających dzieci, którym zależy na tym, aby wypuścić z domu przygotowanych do życia młodych dorosłych.
Jasno widać, iż samo zakucie i zaliczenie na piątkę partii materiału na kilka się dzieciom przyda. jeżeli nie będą umieć odnaleźć się w różnych, życiowych sytuacjach, krytycznie myśleć, nie bać się zmian, będą miały trudny start.Kompetencji interpersonalnych tzw. miękkich ciężko jest nauczyć się podczas pisania testów A, B, C, czy podczas przepisywania definicji z tablicy. A to właśnie kompetencje miękkie - obok tych konkretnych, związanych z wykonywanym zawodem np. inżyniera, biotechnolożki czy stolarza - sprawią, iż młodzi dorośli nie będą bali się samodzielności.Te miękkie to np. lekkość w komunikowaniu się z innymi ludźmi, pomysł na to, jak gospodarować swoim czasem, kiedy nie ma się z góry narzuconego planu na każde 10 minut dnia. To też dar słuchania innych i zgoda na to, iż nie wszyscy musimy się zawsze ze sobą zgadzać. I oczywiście umiejętność rozwiązywania konfliktów, pracy w zespole, rozumienie swoich emocji, panowanie nad nerwami i stresem.
Maj i czerwiec w szkołach jest właśnie po to, aby dzieci poznały lepiej siebie fot. Michał Bedner / Agencja Wyborcza.pl
Nie pokłócić się, nikomu nie zrobić przykrościSiedząc w szkolnej ławce i odliczając czas do dzwonka, trudno jest nauczyć się empatii i bycia z ludźmi. Już prędzej w autokarze w drodze na wycieczkę, w kolejce z koleżankami i kolegami z klasy do budki z lodami, czy w sytuacji, kiedy trzeba ustalić, kto z kim będzie w pokoju na zielonej szkole. Ustalić, nie pokłócić się i nikomu nie zrobić przykrości.Z mojej, rodzicielskiej perspektywy, maj i czerwiec w szkołach jest właśnie po to, aby dzieci poznały lepiej siebie. Bez stresu odpytywania, zobaczyły, jak razem funkcjonują w grupie.I podczas dnia spędzonego na szkolnym boisku, bez regularnych, głośnych dzwonków co 45 minut, dzieci zobaczyły, czy potrafią ze sobą spędzać czas bez narzuconego z góry planu. Czy w ogóle będą miały pomysł na to, co z tym wolnym czasem w szkole można zrobić?Wpadliśmy chyba w pułapkę, iż dzieciom trzeba od rana do późnych godzin wieczornych organizować życie na sztywno. Zapełniać je obowiązkami i atrakcjami wymyślonymi przez dorosłych. Dryl w szkołach, bo jak nie, to znaczy, iż niczego się nie nauczą, a potem maraton dodatkowych zajęć i korepetycji.Nawet urodziny dzieciom chcemy zaplanować od A do Z. Nie pamiętam imprezy, na której to dzieci decydowały, w co się będą bawić. Obecny dorosły - animator czy animatorka - urządza dzieciom imprezy, najczęściej według opłaconego planu.
W maju dzieci uczą się najwięcej. Może nie z podręczników, ale czegoś wreszcie o sobie Fot. Tomasz Waszczuk / Agencja Wyborcza.pl
Bardziej na luzie, bez pruskiej spinkiI być może dlatego, kiedy przychodzi majowe rozprężenie, bo wolne, bo wycieczka, bo dzień projektowy, to wpadam w sieci na komentarze, iż "słuszne byłoby rozpoczęcie wakacji w połowie lipca, aby dzieci odrobiły zaległości z podstawy programowej, które narobiły sobie w maju".A przecież nauka w szkole nie musi zawsze kojarzyć się ze stresem, zakuwaniem, kartkówkami i ocenami.Chociaż przez jeden/dwa miesiące w roku szkolnym może wyglądać inaczej. Tak bardziej na luzie, bez pruskiej spinki. Za to z większą otwartością na to, aby dzieci zobaczyły, kim w ogóle są.Na wycieczkach można nauczyć się odpowiedzialności, bo trzeba spakować samodzielnie walizkę i nie pogubić swoich skarpet. Podczas dni projektowych nie każdy będzie chciał/a robić to samo, trzeba się komunikować i ustalić wspólnie plan. A kiedy się okaże, iż nie ma regularnych lekcji, tylko dzień na świetlicy, dobrze umieć zakolegować się z dziećmi z innych klas. Może się okazać, iż drugoklasistka dogaduje się z czwartoklasistką i iż nie do wszystkiego w szkole są potrzebni, nadzorujący dorośli.
Poszły do sklepu i zrobiły zakupyKilka dni temu spotkałam trzy dziewczynki, które wracały z zakupami ze spożywczaka. Z siatkami wchodziły do szkoły. To były uczennice Wolnej Szkoły, niewielkiej placówka na ulicy, na której mieszkam.Dla nich samodzielne wyjście ze szkoły i zrobienie zakupów to jedna z lekcji. Ta akurat była o samodzielności i umiejętności gospodarowania pieniędzmi. Lekcja ta nie była efektem majowego rozprężenia. Są nieliczne u nas szkoły, które mają odwagę wyłamać się z myślenia, iż tylko na poszatkowanych dzwonkami lekcjach można czegoś się nauczyć. Bo jak nie, to nie warto do szkoły chodzić.Powinno Cię również zainteresować: Za wszelką cenę pcha się dzieci do liceów. "Ludzie uważają technika za gorsze"