Angielski na urlopie – jak sobie radzimy?

tygodnikprzeglad.pl 1 rok temu

Jeszcze 25 lat temu, czyli jedno pokolenie wstecz, Polacy wyjeżdżający za granicę czuli się bardzo niepewnie. Znajomość angielskiego choćby na prostym poziomie była u nas marginalna. Prosta komunikacja w restauracji czy sklepie była na tyle stresująca, iż jedynie osoby bardzo pewne siebie i bez tak zwanych kompleksów decydowały się na zagraniczne wyjazdy na własną rękę.

Turystyka bez znajomości języka, chociaż nie masowa, jednak istniała. Rodzice pokolenia będącego teraz w wieku średnim z nostalgią wspominają bazarowy barter w Turcji, Bułgarii czy choćby odległej Tajlandii. Tam na potęgę sprzedawano przywożone z Polski kryształowe wazony czy lekarstwa i kupowano jeansy, T-shirty, złoto itp., uzyskując krociową przebitkę po powrocie do kraju. To wszystko bez znajomości angielskiego. Dopiero rozwój masowej turystyki i porównywanie się z innymi, bardziej komunikatywnymi nacjami sprawił, iż na urlopie osoby nieznające języka obcego (tj. angielskiego) zaczęły czuć się coraz mniej komfortowo. I zaczęliśmy się zmieniać.

Powszechna turystyka zagraniczna, napływ zachodnich inwestycji, a tym samym nowe miejsca pracy oraz globalny Internet wymusiły zmiany językowe w naszym kraju. Oczywistym faktem jest powszechna znajomość angielskiego wśród osób poniżej 30. roku życia. Jest to pokolenie będące naturalną częścią globalizacji XXI w. Pokolenie, które ma mniej lub bardziej zorganizowany kontakt z językiem angielskim praktycznie od urodzenia. Młodych zaczęli naśladować starsi, którzy chcąc nadążyć za swoimi dziećmi lub choćby w związku z rynkiem pracy sami zaczęli się uczyć języka angielskiego. Dodatkowo fale emigracji, drenujące nasz rodzimy rynek z fachowców praktycznie w każdym wieku, wspierają znajomość angielskiego wśród tych, którzy jeszcze niedawno z dumą obnosili się ze swoją językową ignorancją twierdząc, iż Polacy nie gęsi…

I tak dogoniliśmy tak zwany Zachód. A nierzadko jesteśmy lepsi, bez kompleksów, naturalnie otwarci na świat.

Na jakim poziomie jest nasz angielski

Chociaż nie odstajemy od przeciętnego turysty z Niemiec czy państw postsowieckich, to nasze kompetencje językowe plasują nas daleko w tyle za mieszkańcami Norwegii, Szwecji, Danii czy Holandii. Bez problemów radzimy sobie w hotelu, restauracji czy na dodatkowych wycieczkach podczas zagranicznych wojaży, ale wizyta u prawnika, lekarza czy najprostsze tłumaczenia medyczne to już wyzwania dla nielicznych. Nasza znajomość jest wystarczająca na poziomie ogólnym, w sytuacjach przewidywalnych. Przeciętny turysta z naszego kraju w dalszym ciągu nie przeczyta artykułu w zagranicznej prasie ani nie obejrzy wiadomości CNN. Często popełniamy błędy gramatyczne, których choćby nie dostrzegamy. Nierzadko kluczową rolę w zrozumieniu rozmówcy odgrywa nasza intuicja. Często słyszymy nie to, co ktoś mówi, ale to, co myślimy, iż mówi.

Nie popadajmy jednak w pesymizm. Nasz poziom angielskiego zależy przecież wyłącznie od skali porównawczej. Patrząc na kraje skandynawskie, mamy dużo do nadrobienia. Porównując się z krajami południa Europy nie powinniśmy mieć kompleksów. Biorąc pod uwagę językową drogę, jaką przeszliśmy zaledwie w trzydzieści lat – od kraju z powszechną znajomością jedynie rosyjskiego do kraju z liczącą się globalnie skalą turystyki zagranicznej – możemy być tylko dumni.

Idź do oryginalnego materiału