Suknia z Łowicza
Suknia matki z Łowicza
Zosia poczuła, iż coś jest nie tak, gdy tylko przekroczyła próg restauracji. Coś tu było nie w porządku za pusto jak na piątkowy wieczór, światło zbyt przygaszone, a kelner zbyt gorliwie się uśmiechał. Marek, choć zwykle spokojny, mocno ściskał jej dłoń.
Wasz stolik wskazał miejsce kelner, a Zosia weszła do małego pokoiku. Setki świec migotały w półmroku, rzucając dziwne cienie na śnieżnobiały obrus. Na środku stołu stał ogromny bukiet ciemnoczerwonych róż jej ulubionych. Gdzieś w tle cicho grała muzyka.
Marku westchnęła Zosia co się dzieje?
Zamiast odpowiedzi Marek uklęknął na jedno kolano, a w jego drżących dłoniach zabłysnął pierścionek.
Zosiu Kowalska powiedział uroczyście długo myślałem, jak uczynić tę chwilę wyjątkową. Ale zrozumiałemm iż nie ma znaczenia gdzie i jak. Liczy się tylko czy zostaniesz moją żoną?
Patrzyła na jego wzruszoną twarz, uparcie wymykający się kosmyk włosów i nieśmiały uśmiech, a serce wypełniła jej niewypowiedziana czułość.
Tak szepnęła. Oczywiście, tak!
Pierścionek wsunął się na palec. Zosia przytuliła się do Marka, wdychając znajomy zapach jego wódki kolońskiej, i pomyślała oto jest szczęście. Proste i jasne jak słoneczny dzień.
Jednak już tydzień później ich spokój się zachwiał.
Jak to sami? oburzyła się Janina Markowa, nerwowo poprawiając włosy. Tak się nie robi! Wesele to poważna sprawa, potrzebna jest doświadczona kobieta. Już znalazłam wspaniałą salę
Mamo przerwał jej łagodnie Marek dziękujemy za pomoc, ale chcemy wszystko zorganizować sami.
Sami? Janina Markowa założyła ręce na piersi. Nic nie rozumiecie! Moja siostrzenica
Zosia cicho obserwowała, jak przyszła teściowa chodzi po pokoju. Janina Markowa mówiła bez przerwy o tradycjach, o przyzwoitości, o tym, jak ważne jest, by nie stracić twarzy przed ludźmi. Jednocześnie gwałtownie i oceniająco spoglądała po pokoju jakby zastanawiała się, co tu trzeba zmienić.
Mamo próbował przemówić Marek już wybraliśmy restaurację. Biała Róża, słyszałaś o niej?
Janina Markowa skrzywiła się, jakby od bólu zęba.
Biała Róża? Ta nowoczesna knajpa? Nie, nie, tylko Pod Złotą Kotwicą! Tam takie żyrandole, takie serwetki! A kierownik mój stary znajomy
Mamo głos Marka zabrzmiał jak stal sami zapłacimy za wesele. I będziemy świętować tam, gdzie chcemy.
Janina Markowa nie znalazła odpowiedzi. Zastygła, uniosła podbródek:
No, jak chcecie. Tylko nie mówcie potem, iż nie ostrzegałam.
Wyszła, zostawiając za sobą smugę drogich perfum i uczucie nadchodzącej burzy.
Przepraszam uśmiechnął się przepraszająco Marek, obejmując Zosię. Ona bywa trochę emocjonalna.
Zosia milczała. Wewnętrzny głos szeptał to dopiero początek.
I tak było.
Następne tygodnie stały się pasmem nieustannych sporów, aluzji i ukrytych pretensji.
Janina Markowa potrafiła znaleźć wady we wszystkim od kompozycji kwiatowych po ustawienie stołów.
Różowe chryzantemy? kręciła nosem. We wrześniu? Nie, tylko białe kalie! A łuk kwiatowy musi być inny, bardziej okazały. A muzycy Boże, naprawdę chcecie tej amatorskiej kapeli? Ja mam świetny kwartet z konserwatorium
Zosia trzymała się ostatkiem sił. Jedyną, która ją uspokajała, była jej matka spokojna, mądra Anna Kowalska.
Nie przejmuj się mówiła, gdy córka, znużona kolejną kłótnią o wesele, przychodziła do niej po pocieszenie. To twój dzień, ty decydujesz. Twoja przyszła teściowa po prostu nie chce przyznać, iż syn dorósł.
Ale prawdziwa burza wybuchła o tort.
Nie, tylko popatrzcie! Janina Markowa potrząsała katalogiem cukierniczym. Trzy piętra? Gdzie cukrowe róże? Gdzie figurki młodej pary?
Mamo zmęczonym głosem odezwał się Marek chcemy prostego, eleganckiego tortu. Bez przepychu.
Prostego? Janina Markowa omal nie płakała. Chcesz zawstydzić matkę przed całym miastem? Żeby ludzie szeptali patrzcie, tort syna znanej architektki wygląda jak z jadłodajni!
Zosia nie wytrzymała:
Janino Markowa, mówmy jasno. To nasze wesele. Nie pańskie.
W pokoju zapadła cisza.
Janina Markowa zbladła, potem poczerwieniała, gwałtownie wstała:
No cóż mruknęła widzę, iż tu jestem niepotrzebna. Róbcie, jak chcecie!
Wypadła z mieszkania, trzaskając drzwiami tak mocno, iż zatrzęsły się szyby.
No i proszę westchnął Marek obraziła się.
Zosia milczała. W duszy czuła się przygnębiona.
A dwa dni później stało się coś nieprawdopodobnego.
Zajrzawszy do salonu ślubnego na ostatnią przymiarkę sukni, Zosia przypadkiem usłyszała rozmowę administratorki przez telefon:
Tak, tak, Janino Markowa, pańska suknia będzie gotowa na czas. Taki piękny odcień jasnokremowy, prawie jak u panny młodej
W oczach Zosi pociemniało. Wybiegła z salonu, zapominając o przymiarce, i drżącymi palcami wybrała numer do matki.
Mamo głos załamał się od łez ona specjalnie chce nas zrujnować Kupiła suknię jak panna młoda
Spokojnie głos Anny Kowalskiej brzmiał stanowczo nie płacz, córeczko. Ja się tym zajmę.
Jak? Zosia była w rozterce.
Po prostu mi zaufaj i nie martw się o nic.
Telefon zamilkł rozmowa się urwała.
Zosia st





