Algieria – plan podróży na 11 dni, czyli co warto zobaczyć

celwpodrozy.pl 1 rok temu

Algieria od dłuższego czasu była na mojej liście podróżniczych marzeń. Zdjęcia białego Algieru i pomarańczowej pustyni działały mocno na wyobraźnię. Przed samiutką pandemią przeglądałam choćby oferty biur podróży. Algieria musiała poczekać i się doczekała. Bilet lotniczy zakupiłam bardzo spontanicznie w promocji Lufthansy niemalże rok przed wyjazdem. Do tego saharyjskiego kraju udałam się w babskim gronie. Oto cztery zapalone podróżniczki postanowiły sprawdzić, co zastaną na miejscu. Cóż, Algieria to nie jest popularny urlopowy kierunek, zwłaszcza dla kobiet, podróżujących bez męskiego towarzystwa. Może się tak wydawać, jednak postaram się zmienić to wyobrażenie. Na sam początek podrzucam Wam nasz plan podróży do Algierii na 11 dni. Mam nadzieję, iż będzie to konkretna inspiracja do tego, by kiedyś się tam wybrać. Na początku planowania podróży zakładałyśmy, iż udamy się na pustynne południe Algierii do Dżanat i Tamanrasset. To tam podobno jest najpiękniej. Jednak maj to nie jest najlepszy czas, by udać się w ten rejon. Po pierwsze, ostre upały i sezon praktyczne wtedy się kończy. Po drugie, burze piaskowe, które dość często występują w tym miesiącu. Najlepsza pora to jesień lub zima. Dlatego też nasz plan ostatecznie uwzględnił północną oraz centralną część Algierii. Dzień 1: Algier i przejazd do Ghardaïa Wylot z Warszawy mamy o 19:10, lot jest przez Frankfurt, natomiast na miejscu lądujemy około północy. Wbicie wizy do paszportu zajmuje około 20 minut (bezpłatna visa on arrival), po czym od razu taksówką jedziemy do hotelu. Afric Hotel bardzo polecam. Ma świetną lokalizację, znajduje się w starej części Algieru, a personel jest przemiły i przepomocny, zresztą jak wszyscy Algierczycy. Na lotnisku odbiera nas Mohammed, przedstawiciel lokalnej agencji, która załatwiła nam wizę oraz zorganizowała tour po pustynnych terenach. Rano po śniadaniu udajemy się na wymianę pieniędzy na Port Said Square, gdzie dinary można zakupić po korzystnej cenie. Tak, świetnie działa tu czarny rynek walutowy, kurs może być korzystniejszy choćby o 40%. Następnie kupujemy lokalne karty SIM. Za 10 GB plus 100 minut na rozmowy na 15 dni płacimy 700 dinarów, czyli 3 EUR. Sporo czasu spędzamy w kolejce w biurze Air Algerie, gdzie odbieramy bilety lotnicze na loty lokalne. Rezerwacji dokonałyśmy przez Internet, jednak obcokrajowcy za bilety nie mogą zapłacić online. Krótkie zwiedzanie Algieru, a następnie przejazd wynajętym vanem do Ghardaia. W zasadzie ten odcinek chciałyśmy pokonać drogą powietrzną, jednak bilety zostały wyprzedane. Wypożyczenie vana kosztuje nas 70 EUR za cały samochód, zatem na 4 osoby wyszło bardzo korzystnie. Dystans to 600 km. Lunch po drodze. Kolacja w hotelu Résidence Akham w Ghardaia. Obiekt jest przepiękny, utrzymany w tradycyjnym stylu. Tutaj wita nas Azzedine, właściciel lokalnego biura Discover Ghardaïa. Ghardaia to prowincja i wioska położone w Dolinie M’zab. Dzień 2: Zwiedzanie ksaru El Atteuf oraz okolicy Po śniadaniu jedziemy do ksaru El Atteuf. Można go zwiedzać wyłącznie z lokalnym przewodnikiem, który już na nas czeka. Ksar to z arabskiego twierdza. Tutaj jest to ufortyfikowana wioska oazowa, typowa dla kultury berberyjskiej. Łącznie zachowało się tu siedem ksarów, pięć w pobliżu Ghardaïa. My w planach mamy trzy. W całej Algierii są ich setki, większość już zniszczona. Tu w Dolinie M’zab ciągle tętni życie, kultywowane są stare tradycje. To niejako żywe muzeum. W 1982 roku rejon Al-Mizab wpisano na listę światowego dziedzictwa UNESCO. El Atteuf to arcydzieło planowania urbanistycznego. Może się wydawać, iż to plątanina uliczek bez ładu i składu, ale to mylne wrażenie. Kobiety zakrywają tu całe ciało. Mężatki odkrywają tylko jedno oko, panny całą twarz. Dziewczynki zaczynają się zakrywać od pierwszej miesiączki. Nie wolno im robić zdjęć i bardzo tego pilnują. interesujące jest to, iż przy ksarze poza jego murami, oddzielony rzeką, znajduje się cmentarz. Na grobach nie ma kwiatów ani zniczy. Bliscy przynoszą jakąś rzecz, należącą do zmarłego. Po zwiedzaniu oazy udajemy się na obiad do lokalnej restauracji. Jedzenie w takich knajpkach jest naprawdę tanie. Lunch kosztuje od 1 do 4 EUR. Można tu zjeść zupy, grillowane mięsko, fasolę w sosie, gulasz z kurczaka bądź wołowiny, ziemniaki, ryż, coś w rodzaju hiszpańskiej tortilli z tym, iż z frytkami, szakszukę (wersja algierska jest inna), różne zapiekanki i sałatki. Po obiedzie powrót do hotelu i sjesta do godziny 17:00. Tak, na terenach pustynnych praktykowana jest przerwa ze względu na wysokie temperatury. Sklepy i punkty usługowe są wtedy zamknięte. Po południu i wieczorem zwiedzanie okolicy z przewodnikiem. Spacer po Beni Isguen oraz korytem suchej rzeki, wejście na wzgórze z widokiem na wioskę na zachód słońca oraz wizyta w ośrodku, gdzie można zasadzić palmę i ją niejako adoptować. I właśnie to tu robimy w bardzo międzynarodowym towarzystwie. Kolacja w hotelu. Dzień 3: Zwiedzanie ksarów Ghardaïa i Beni Isguen Dzień rozpoczynamy od wizyty na lokalnym targu w Ghardaia. Uwaga, w Algierii nie ma zwyczaju targowania się. Można wręcz usłyszeć, iż to nie Maroko. Ale cena potrafi się zmienić, gdy przyjdzie się drugi raz. Market standardowo podzielony jest na sekcje. Jest sekcja przyprawowa. Potrawy kuchni algierskiej nie są z reguły ostro dosmaczone, choć ostra papryczka może się pojawić. Najpopularniejsze przyprawy to sól, kminek i chili. Jest sekcja tekstylna. Algieria i szczególnie Ghardaïa słynie z pięknych dywanów. Niemalże w każdym sklepiku przy głównym placu można wejść na górę. Tam też często są produkty do kupienia. I można wyjrzeć przez okno (taki mały punkt widokowy), a choćby posłuchać tradycyjnej muzyki. Następnie zwiedzanie ksaru Ghardaïa z przewodnikiem. Wizyta w tradycyjnym berberyjskim domu. Ksar Ghardaïa, jak i te pobliskie, to de facto żywe muzeum. Obszar ten zamieszkany jest głównie przez Berberów z plemienia Mozabitów. Domy tutaj zbudowane są z naturalnych elementów, jak glina czy palmy. Technika, którą tu widać pozwala przepuszczać powietrze, a więc jest to swego rodzaju wentylacja, którą uzyskuje się dzięki liściom palmowym. Tutaj wszędzie sufitowe bele zrobione są z kłodziny palmy. Wewnątrz jest skromnie, strop jest niziutko zawieszony. Największa część domu to centralne pomieszczenie, od którego odchodzą różne wnęki. W interesujący sposób działa tu lodówka. To po prostu wnęka w ścianie, do której zimno leci z piwnicy. W domu znajduje się pięterko i co ciekawe, jest to część odkryta. Na tym poziomie również można poruszać się po wiosce i jest on przeznaczony dla kobiet. Wizyta w ekologicznej osadzie Tafilalt. To 20-letni projekt, mający na celu zagospodarowanie pustyni w sposób przyjazny środowisku. Oaza składa się z kilku małych osiedli, stoi tu łącznie ponad 1000 manualnie budowanych domów z lokalnego kamienia. Tafilalt leży na szczycie płaskowyżu z przepięknym widokiem na Dolinę M’Zab. Mieszkańcy w zamian za odpady żywnościowe, zbierane na potrzeby karmienia zwierząt w nowo otwartym zoo, w ramach lokalnego programu recyklingu, otrzymują bezpłatnie świeże mleko i jajka. Te produkowane są przez tutejszą społeczność. Lunch w lokalnej restauracji oraz sjesta w hotelu. Można zrelaksować się w basenie. Po południu zwiedzanie ksaru Beni Isguen z lokalnym przewodnikiem. Wieczorem podczas kolacji nawiedza nas burza piaskowa. Na szczęście jesteśmy w pomieszczeniu, choć i tak w powietrzu unosi się piasek, a jego smak czuć w buzi. Tradycyjne śpiewy i tańce po kolacji. Dzień 4: Przejazd do El Goléa i wieczór nad słonym jeziorem Rano po śniadaniu ruszamy w kierunku El Golea. Dystans 274 km. Druga nazwa tego miasteczka to El Menia. W języku arabskim te dwie nazwy oznaczają “zamek nie do zdobycia”. El Goléa to miał być po prostu przystanek w drodze z Ghardaïa do Timimoun. Kompletnie nie wiedziałam, czego się spodziewać i co będziemy tu robić. A teraz mogę już śmiało napisać, iż to jedno z najlepszych wspomnień podczas całej podróży. Tu w niewielkim, ale jakże pięknym guesthousie El Forem dzieją się wielkie rzeczy. Zakwaterowanie, a po południu zwiedzanie okolicy. Tu poznajemy Hamido, właściciela hoteliku El Forem, przewodnika, biznesmena, filantropa, człowieka bardzo eko z fantastycznym poczuciem humoru. Tu przy guesthousie działa sierociniec, więc jeżeli zatrzymacie się w Forem, to w ten sposób wesprzecie dzieciaki. Do tego Hamido i jego rodzina stworzyli największą i najważniejszą bibliotekę w południowej Algierii. w tej chwili posiada ona 50 000 tytułów. Celem było zapewnienie miejscowej ludności przestrzeni, pozwalającej na poznanie świata. To wszystko dzieje się za sprawą Association Tawrirt. Jest to pierwsza organizacja pozarządowa w Algierii, zajmująca się opieką nad sierotami, turystyką solidarną, promowaniem kultury oraz edukacją. I jeszcze tylko dodam, iż tuż obok guesthouse’u Hamido stworzył przepiękny park z ogrodem i jeziorem – Park Maata Moulana, zielone miejsce do wypoczynku dla rodzin, gdzie rozwiązania są naprawdę eko. Wizyta w katolickim kościele św. Józefa. Tu poznajemy historię Karola de Foucauld, francuskiego misjonarza, który przebywał przez wiele lat wśród Tuaregów na Saharze w Algierii. Kościół pochodzi z czasów kolonialnych. Wieczorem na zachód słońca jedziemy nad pobliskie słone jezioro. Niestety niebo jest zachmurzone i tylko raz słońce daje znać o swojej obecności, ale i tak jest pięknie. W oddali na tafli jeziora majaczą flamingi. Pijemy tradycyjnie parzoną zieloną herbatkę i relaksujemy się przy pięknych widokach. Kolacja w hotelu. Dzień 5: Zwiedzanie ksaru El Golea i przejazd do Timimoun Ksar zwiedzamy oczywiście z Hamido. To przydymienie na zdjęciach to nie filtr, a unoszący się w powietrze piasek. Dzień wcześniej wieczorem doświadczyłyśmy burzy piaskowej. Ten ksar z X wieku to już w zasadzie ruiny. Kiedyś była to ufortyfikowana wioska Berberów. Twierdza góruje nad miastem, a z jej murów rozciąga się obłędny widok na okolicę. Przejazd do Timimoun. Dystans 360 km. Odpoczynek w czasie sjesty w hotelu Akham. Wieczorny wypad do miasteczka na spacer oraz na herbatkę. Timimoun zwane jest Czerwoną Oazą ze względu na charakterystyczną architekturę właśnie w tym kolorze. Można tu także zobaczyć kaktusowe obiekty podobne do tych w Sudanie czy w Mali. Kolacja w hotelu. Tradycyjne śpiewy i tańce. Dzień 6: Zwiedzanie Timimoun i okolic Po śniadaniu wizyta na lokalnym markecie w Timimoun. Zwiedzanie z przewodnikiem czerwonego ksaru Ighzer z IX wieku niedaleko Timimoun. W okolicy Timimoun jest ich ponad 400. Owe ufortyfikowane wioski leżą na północnych obrzeżach pobliskiego jeziora Sebkha. Dziś prawie wszystkie są opuszczone i zrujnowane. Wyjątek stanowi m.in. ksar Ighzer, w którego murach wciąż mieszkają ludzie, przeważnie czarni potomkowie niewolników. Na dole znajdują się domy, do jednego z nich mamy okazję zajrzeć. Górna cześć to opuszczone ruiny. Krótka wizyta na pobliskich poletkach i w ogródkach, gdzie uprawia się wszelakie warzywa i zboża. Zwiedzaniu ksaru Aghlad. Ten wygląda zupełnie inaczej. Mieszkała tu niegdyś społeczność żydowska, a w jego murach kryje się dawna synagoga. Całość otoczona jest żółtymi piaskami Sahary. Obiad w Timimoun w lokalnej restauracji. Po odpoczynku w hotelu przejazd do kolejnego ksaru. Po drodze przystanek na wydmach Sahary. Tu tu po raz pierwszy widzimy malownicze pofalowane pagórki z piasku dosłownie jak wyjęte z podróżniczego magazynu. Zwiedzanie ksaru Tala z niesamowitym przewodnikiem. To starszy pan pełen werwy z ogromną wiedzą i doświadczeniem. Dzięki niemu poznajemy starożytny system nawadniania i racjonowania wody w oazie o nazwie Foggara. W języku arabskim słowo to pochodzi od fakara, czyli kopać. To poziomy system zbierania wody, który rozciąga się pod powierzchnią i wyciąga wodę na zewnątrz, przenosząc ją do bardziej suchych obszarów i gajów palmowych. W jego skład wchodzą podziemne kanały, zbudowane od 5 do 10 metrów pod powierzchnią ziemi o długości od 2 do 15 km. Woda z kanału wydostaje się na powierzchnię i jest rozprowadzana przez kasria, czyli „grzebień” z otworami o różnych rozmiarach, który rozdziela przepływ wody. Ta przepływa przez małe rynny lub rowy, aż dotrze do miejsca przeznaczenia. Na zachód słońca udajemy się na pobliską wydmę. Następnie zasiadamy w palmowym gaju na tradycyjną herbatkę i fistaszki. Kolacja w hotelu. Tradycyjne śpiewy i tańce. Dzień 7: Przejazd przez Beni Abbes do oazy Taghit Po śniadaniu przejazd do Beni Abbes. Dystans 341 km. Zwiedzanie kościoła Charlesa de Foucauld oraz ksaru Beni Abbes. Przejazd do oazy Taghit. Dystans 145 km. Zakwaterowanie w guesthousie Terregite i odpoczynek. Ten hotel to tak naprawdę camp przy samych wydmach, utrzymany w bardzo tradycyjnym stylu. Pokoje są skromne, ale klimatycznie urządzone. Do spania służą materace na podłodze. Łazienka jest wspólna. Jest kilka miejsc do odpoczynku zarówno wewnątrz, jak i poza budynkami. Wieczorem spacer na wydmy na zachód słońca. Oaza Taghit leży blisko granicy z Marokiem. To ukryty skarb Algierii, do którego mało kto dociera. Taghit to miejsce, w którym spotykają się Hamada – kamienna pustynia oraz Grand Erg Occidental – piaszczysta pustynia, z palmami i oazami, otoczonymi ogromnymi wydmami. Wydmy wyglądają tutaj bardziej jak piaszczyste góry, niektóre mają choćby 180 m wysokości. Saharyjskie wydmy ciągną się stąd na ponad 600 km. Algierska Sahara jest jedną...

Idź do oryginalnego materiału