*Alek powiedział do Anny: „Ale to ty sama zaproponowałaś, żeby wziąć moją mamę do nas. Nie zmuszałem cię.”*
Anna po skończeniu studiów dostała pracę w firmie, gdzie już pracował Alek. Od razu zwrócił uwagę na tę skromną, sympatyczną dziewczynę. Jako stażysta oprowadził ją po biurze, a po pracy czekał na nią samochodem pod wyjściem. Tak zaczęli się spotykać, a pół roku później wzięli ślub.
Alek niedawno kupił mieszkanie, ale na remont już nie starczyło pieniędzy. Pomogli rodzice Anny. Młodzi z zapałem zabrali się za urządzanie swojego pierwszego gniazdka: chodzili po sklepach, wybierali tapety, wieczorami sami je kleili. Czasem zapraszali przyjaciół na pomoc. Praca szła gwałtownie i wesoło. Anna wybierała meble i drobiazgi, by było przytulnie. Kiedy remont dobiegł końca, urządzili huczne przyjęcie. Teraz mogli już tylko cieszyć się wspólnym życiem.
„Super, prawda? Poczekajmy z dziećmi. Najpierw pojedziemy na wakacje, odpoczniemy, a potem…” — mówił Alek.
Był ciepły, słoneczny czerwiec, w powietrzu wirowały topolowe puchowe kulki. Sezon urlopowy w pełni. Wieczorami planowali, gdzie pojadą, wybierali hotel, rezerwowali bilety. Ale nieszczęście przyszło nagle, i marzenia o wypoczynku legły w gruzach.
Pewnego ranka, gdy Anna nakładała tusz do rzęs przy kuchennym stole, a Alek pilnował gotującej się kawy, zadzwonił telefon.
„Aniu, kawa gotowa” — powiedział Alek i odebrał.
Anna nalała gorący napój i uniosła filiżankę do ust.
„Co?!” — krzyknął Alek do słuchawki.
Jej ręka drgnęła, sparzyła usta i język, a kawa rozlała się po stole brązową kałużą.
„Co się stało?” — spytała, widząc zmienioną twarz męża.
„Mama w szpitalu. Sąsiadka dzwoni. Jadę tam, sprawdzę. Dasz radę sama do pracy? Powiedz, iż się spóźnię.”
„Tak, oczywiście.” — Anna wpatrywała się w kałużę na stole.
„Biegnij, posprzątasz później. Autobus nie będzie czekał.”
Posłusznie pobiegła. Gdy szła na przystanek, Alek przejechał obok, krótko trąbiąc. Machnęła mu na pożegnanie, oblizując sparzone usta.
„Co z mamą?” — spytała, gdy po trzech godzinach Alek zjawił się w biurze.
„Źle. Mama jest sparaliżowana. Prawa strona nieruchoma, nie mówi. Lekarz powiedział, iż szanse na poprawę są niewielkie. Sama nie da rady.”
„To weźmy ją do nas. Po co się zastanawiać? Albo będziesz do niej jeździł codziennie po pracy? Trzeba ją karmić, przewijać… Tak zaoszczędzimy czas.”
Alek się zgodził. Anna miała wrażenie, iż na to czekał.
Po trzech tygodniach Zofię, matkę Alka, przywieźli ze szpitala. Anna i Alek oddali jej swoją sypialnię.
„Może weźmiemy urlopy na zmianę? Jak ją zostawimy samą?” — szepnęła Anna w kuchni.
„Aniu, ty jesteś kobietą, łatwiej ci się nią zajmować. Zostaniesz jutro w domu, a ja załatwię, żebyś pracowała zdalnie. Wszystkie pieniądze włożyliśmy w mieszkanie. Opiekunki nie stać. Trzeba kupować leki, robić masaże…” — Anna znowu się zgodziła.
Krzątała się jak w ukropie. Karmiła Zofię łyżeczką, zmieniała pieluchy. Ledwo siadała do komputera, a już słyszała jęki. Do tego zakupy, gotowanie. Gdy Alek wracał z pracy, Anna była wykończona.
Rosło zmęczenie, rosła złość na Alka, który w ogóle nie pomagał, a do pokoju matki wchodził tylko na powitanie. Popełniała błędy w dokumentach, szef kazał poprawiać. Potem zadzwonił i powiedział, iż Alek poprosił o zwolnienie jej z pracy. Zastąpił ją kimś innym…
„Naprawdę nie potraficie trzymać łyżki zdrową ręką? Pomóżcie mi choć trochę!” — wybuchała Anna, zła na Zofię.
„Jak śmiałeś decydować za mnie?” — oskarżała męża.
„Nie dajesz rady.”
„A ty mogłeś pomóc. Wychodzę ze skóry… Nie wyrabiam.” — Usiadła przy stole, chwytając się za głowę. — „Odnoszę wrażenie, iż ten zapach mnie zabija. Często zmieniam pieluchy, a i tak śmierdzi. Wietrzę, a twoja mama jęczy, iż jest jej zimno.”
„Ale to ty sama zaproponowałaś, żeby wziąć mamę. Nie zmuszałem cię.”
Anna zamarła. To ona na siebie wzięła ten ciężar.
Pewnej nocy Alek wrócił po firmowej imprezie. Anna czekała, nie spała. Kłócili się, krzyczeli. Prawie codziennie. Miała tego dość. Otworzyła szafę i zaczęła wyciągać sukienki, rzucając je na kanapę.
„Koniec. To twoja mama. Ty się nią zajmuj. Wychodzę…”
Nagle z sypialni dobiegło jęknięcie.
„Co jeszcze?!” — wpadła do Zofii.
W jej oczach stały łzy. Mokra smuga lśniła na skroni. Anna podeszła i otarła ją ręcznikiem. Zofia chwyciła ją zdrową ręką za połę nocnej koszuli, jęcząc:
„Nie odesz… nie odesz…”
Anna usiadła na łóżku i rozpłakała się. Zofia głaskała ją po głowie.
„Przepraszam. Jestem zmęczona. Wybaczcie mi…” — Wyrwała się i wybiegła. W drzwiach wpakowała się w Alka. Spojrzała na niego z nienawiścią.
Następnego dnia poszła do przyjaciółki. Rozmawiały, piły wino i płakały.
„Słuchaj, a jeśli… przyspieszyć?” — przyjaciółka uniosła palec znacząco.
„Co ty mówisz?! Gdyby to była moja mama?”
Nie poszła tam więcej. Choć takie myśli też jej przychodziły do głowy. Bała się im ulec.
Miesiąc później Zofia zmarła w nocy. Lekarz powiedział, iż język zablokował drogi oddechowe… Ale Anna obwiniała siebie — zasnęła, nie usłyszała…
Stojąc nad trumną, była wyprana z uczuć. Alek ocierał łzy. „Nie pomagał, nie wchodził do mamy, a teraz płacze. Przedstawienie.” — Zrobiło jej się niedobrze. Nie czekała, aż trumnę opuszczą, odeszła. Obejrzała się parę razy — Alek nie biegł za nią.
„Rybko!” — usłyszała męski głos.
Odwróciła się. UśmiechaAnna spojrzała na niego przez łzy i nagle zrozumiała, iż to nie koniec, a nowy początek.