Moja sąsiadka ma ośmioro dzieci. Rodzi prawie każdego roku. Wszystkie mieszkają w kawalerce. Jak to możliwe, iż tyle osób się w niej mieści — zagadka.
Sąsiadka nie pracuje. Nie jest zamężna. Wszystkie dzieci są od różnych mężczyzn. Niedawno dowiedziała się, iż jest w ciąży z dziewiątym dzieckiem. Oczywiście, urodzi je.
Kiedy sąsiadka przyszła na herbatę, zaczęłam ją pytać o jej życie.
— Kochana, z czego żyjesz? — zapytałam.
— Z alimentów, a także z zasiłków macierzyńskich. Pomagają mi wolontariusze. Czasami sąsiedzi przynoszą jedzenie i ubrania — odpowiedziała sąsiadka.
— Nie myślisz o pójściu do pracy?
Kobieta zmarszczyła brwi.
— Po co? Mam wystarczająco pieniędzy. Mogę kupić sobie dobrą kosmetykę lub drogie perfumy. Niczego nie potrzebuję.
To dziwne podejście do sytuacji. Nie oszczędza na sobie pieniędzy, a jej dzieci noszą prezenty od innych. Czy ona je naprawdę kocha?
— Dobrze, teraz wam pomagają, a co potem? Trzeba uczyć dzieci. Jak zamierzasz płacić za ich edukację?
— A dlaczego miałabym to robić? — zdziwiła się sąsiadka. — Dorosną i będą same rozwiązywać swoje problemy. Moja mama, kiedy skończyłam osiemnaście lat, od razu wystawiła mnie na zewnątrz. Powiedziała, iż teraz muszę sama zarabiać na chleb. Zrobię tak samo! Zwłaszcza iż teraz uczą się samodzielności. Najstarsza ma czternaście lat. Już gotuje, sprząta, opiekuje się młodszymi i zdąża z nauką! Moje wychowanie działa dobrze!
Tak więc problem jest jasny. Teraz rozumiem, dlaczego z Łucji nie wyszła dobra mama. Jej wychowanie również nie było najlepsze.
— Dobrze. Zrozumiałam cię. Ale dlaczego masz tyle dzieci? — zapytałam ponownie.
— Ponieważ kocham dzieci! — powtórzyła sąsiadka.
Dziwna miłość. Nie rozumiem takiego podejścia. W mojej rodzinie byliśmy we dwoje — ja i brat. Nasi rodzice dali nam nie tylko dach nad głową i jedzenie, ale także edukację i wychowanie. Dzieci Łucji rosną jak chwasty w ogrodzie. Szkoda ich. I Łucję również w pewien sposób żałuję, ale rozumiem, iż gdyby chciała, wybrałaby inne życie.