Skandal w wiosce przez siostrę
„Jak mogłaś ich wyrzucić za próg? To przecież twoja własna ciocia Zosia i twoja kuzynka Wanda! I tak mają ciężko, Wanda się rozwiodła, sama wychowuje syna!” – krzyczała na mnie mama, Teresa, niemal ze łzami w oczach. A teraz jeszcze po wiosce rozchodzą się plotki, iż ja, Kinga, jestem bez serca i wystułam rodzinę na mróz. Sąsiedzi szeptają, znajomi patrzą krzywo, a ja już mam dość. Przecież nie jestem potworem, miałam powody, by ich poprosić o wyjście! Ale kto mnie wysłucha, skoro na wsię łatwiej osądzić niż zrozumieć? Mam dość tłumaczenia się, ale dłużej nie wytrzymam – muszę opowiedzieć, jak było.
Wszystko zaczęło się miesiąc temu, kiedy ciocia Zosia i Wanda z synkiem Bartkiem pojawili się u nas. Wanda niedawno się rozstała z mężem, który, jak mówiła, „nie był święty”. Została sama z pięcioletnim chłopcem, bez pracy i mieszkania – ich dom zabrał były. Ciocia Zosia, jej matka, też postanowiła przeprowadzić się z miasta na wieś, bo „w bloku jej ciasno”. Zadzwonili do mnie i poprosili, by móc u nas zamieszkać, póki nie znajdą nowego miejsca. Nie odmówiłam – rodzina to rodzina. Mieszkamy z mężem w dużym domu, mamy dwoje dzieci, ale miejsce by się znalazło. Myślałam, iż przetrzymają tydzień, najwyżej dwa. Jak bardzo się myliłam.
Od pierwszego dnia ciocia Zosia zachowywała się, jakby to był jej dom. Przestawiała meble, bo „tak światło lepiej pada”, wtrącała się do gotowania, krytykując moje zupy: „Kinga, jak możesz gotować bez liścia laurowego?”. Cierpiałam w milczeniu, ale w środku wrzałam. Wanda zamiast szukać pracy albo mieszkania, całe dnie spędzała przed telefonem albo narzekała, jakie to ma trudne życie. Bartek, choć miły chłopiec, biegał po domu jak huragan, niszcząc zabawki naszych dzieci, a Wanda tylko wzruszała ramionami: „Przecież to dziecko, czego od niego chcesz?”. Proponowałam pomoc – podesłałam ogłoszenia o pracę, oferowałam, iż zajmę się Bartkiem, gdy ona będzie na rozmowach. Ale odpowiadała tylko: „Kinga, daj mi spokój, i tak mam ciężko”.
Po dwóch tygodniach zrozumiałam, iż nie zamierzają wyjechać. Ciocia Zosia oznajmiła, iż chce zostać na wsi na zawsze, i zaczęła sugerować, żebyśmy „dostawili im dodatkowy pokój”. Wanda się zgodziła: „Tak, Kinga, twój dom dostałeś od rodziców, a my z Bartkiem mamy żyć pod mostem?”. Zaniemłowaał. Czy ja teraz mam ich utrzymywać tylko dlatego, iż to „biedna rodzina”? Z mężem latami harowaliśmy, by doprowadzić ten dom do porządku, wychowywaliśmy dzieci, spłacaliśmy kredyty. A teraz mam dzielić przestrzeż z ludźmi, którzy choćby dziękować nie umieją?
Próbowałam z nimi rozmawiać. Powiedziałam: „Ciociu, Wanda, chętnie pomożemy, ale musicie szukać własnego miejsca. Nie możemy żyć razem wiecznie”. Ciocia Zosia załamała ręce: „Kinga, co ty, wyrzucasz nas? Przecież ja jestem twoją rodziną!”. Wanda się rozpłakała, Bartek zaczął marudzić, a ja poczułam się jak ostatnia egoistka. Ale wiedziałam – jeżeli teraz nie postawię granicy, będą wisieć na naszej szyi. Dałam im tydzień na znalezienie mieszkania i zaoferowałam opłacenie pierwszego czynku. Ale się obrazili i wynieśli się do znajomych, rzucając: „Jeszcze tego pożałujesz, Kinga”.
I teraz cała wieś huczy. Mama przyszła do mnie zapłakana: „Kinga, jak mogłaś? Wanda sama z dzieckiem, a ty ich wygoniłaś!”. Starałam się wytłumaczyć, iż nie wyrzuciłam, tylko poprosiłam, by wzięły sprawy w swoje ręcie. Ale mama tylko kiwała głową: „Po wiosce już roznoszą, żeś ty rodziny nie szanuje”. Sąsiadki plotkują, a jedna choćby rzuciła, iż „sobie nieszczęście na głowę sprowadzam”. A mnie aż gardło ściska. Przecież też mam uczucia! Pomagałam, jak mogłam! Ale dlaczego mam poświęcać swój dom i spokój, żeby innym było wygodnie?
Porozmawiałam z mężem, a on mnie wsparł: „Kinga, masz rację, nie jesteśmy ich bankiem. Są dorośli, niech sami radzą”. Ale choćby jego słowa nie sprawiają, iż czuję się lżej. Wiem, iż postąpiłam słusznie, ale w głębi serca ciągle mam wyrzuty. Wanda mogłaby znaleźć robotę – we wsi są miejsca, a i do miasta niedaleko. Ciocia Zosia mogłaby wrócić do swojego mieszkania albo chociaż nie zachowywać się jak królowa. Ale wolą grać ofiary, a ja mam być czarnym charakterem.
Czasem myślę – może powinnam była jeszcze poczekać? Dać im czas, pomóc więcej? Ale wtedy przypominam sobie, jak ciocia wyrzuciła moje stare wazony, bo jej „przeszkadzały”, i jak Wanda choćby nie przeprosiła, gdy Bartek stłukł naszą lampę. Nie, nie mogę tak żyć. Mój dom to mój azyl, moja rodzina. I nie chcę, żeby stał się przytułkiem dla tych, którzy nie chcą wziąć odpowiedzialności za własne życie.
Mama mówi, iż powinnam przeprosić i zabrać je z powrotem. Ale nie zamierzam. Niech sobie gadają, niech wieś plotkuje. Wiem, dlaczego tak zrobiłam, i nie wstydzę się tego. Wanda i ciocia Zosia to moja krew, ale to nie znaczy, iż mam ich ciągnąć na plecach. Życzę im, by znaleźli swoje miejsce – ale nie kosztem mojego. A plotki? Niech idą z wiatrem. Nie żyję dla cudzych języków, tylko dla moich bliskich. I koniec.