**Dziennik osobisty**
— I co to ma w ogóle być?! — wykrzyknęła Weronika, stojąc na środku salonu. Głos jej drżał ze złości. Rozejrzała się po pokoju, jakby szukając odpowiedzi wśród mebli lub ścian.
— Znowu?! Trzeci raz w tym miesiącu! Ile można?!
Na kanapie, rozwalony wygodnie na poduszkach, siedział Marek. W jednej ręce trzymał telefon, w drugiej — pilot od telewizora. Powoli podniósł wzrok na żonę, ale jego oczy pozostały obojętne, jak zawsze, gdy chodziło o jego matkę.
— Co „znowu”? — zapytał, mrużąc oczy. — Nie rób od razu scen. Dopiero co wróciłem, chcę odpocząć.
— Scen?! — Weronika zrobiła krok do przodu, jej głos stał się wyższy. — Ty to nazywasz sceną? Pięć tysięcy! Tak po prostu! Bez pytania, bez wyjaśnień! choćby nie spytałeś, po co je potrzebuje! Po prostu przelałeś!
Marek odłożył telefon, cicho wzdychając. Na jego twarzy malowało się raczej znużenie niż zdziwienie.
— No i co z tego? To moja matka. Potrzebuje pieniędzy — pomogłem. W czym problem?
Weronika podeszła bliżej, policzki płonęły jej rumieńcem.
— Problem w tym, iż oszczędzamy na domek letniskowy! Umówiliśmy się! Każda złotówka — na nasz wspólny cel! A ty co miesiąc wyrzucasz pieniądze w błoto! Raz leki, raz remont, teraz te „niespodziewane wydatki”! Może potrzebuje nowego telefona?
Marek znów westchnął, przecierając nasadę nosa.
— Ona jest starsza, Weronika. Trudno jej samej radzić. Czasem łatwiej pomóc, niż tłumaczyć.
— Starsza? Ma ledwie sześćdziesiąt pięć! Biega więcej niż ty! Teatry, spotkania w klubie, wycieczki! A my? Mamy rezygnować ze swoich planów przez jej zachcianki?
— Weronika! — głos Marka po raz pierwszy zabrzmiał twardo. — Nie mów tak o mojej matce. Ona nas wychowała.
— Wychowała ciebie, Marku, nie mnie. I tak, jestem jej wdzięczna. Ale to nie znaczy, iż może ciągle żądać pieniędzy! Żyjemy z jednej pensji. Moje zlecenia są nieregularne. Wiesz o tym!
I wiedziała. Po zamknięciu agencji reklamowej, w której pracowała jako dyrektor kreatywny, przeszła na freelancing. Praca była, ale dochody niestabilne. Ich budżet był kruchy jak szkło. Każda niepotrzebna wydana złotówka — jak uderzenie młotkiem.
Marzyli o domku. Ta myśl żyła w nich od trzech lat — domek za miastem, taras opleciony różami, grill z przyjaciółmi, wieczory przy ognisku. ale za każdym razem, gdy suma zbliżała się do wymarzonej kwoty, coś się działo: remont u teściowej, leczenie zębów, nowe tapety, sprzęt… I znów musieli zaczynać od zera.
— Po prostu jestem zmęczona — cicho powiedziała Weronika, podchodząc do okna. — Zmęczona bycią drugą po kimś. Zmęczona uczuciem, iż oszczędzamy na sobie, a twoja mama — na swoim komforcie.
Marek podszedł od tyłu, ale nie przytulił jej.
— Ona jest chora, Weronika. Potrzebuje pomocy.
— Na co chora? Na zakupy i wycieczki? Sprawdzałeś kiedykolwiek, na co idą te pieniądze? Lata nad morze, kupuje ubrania, jada w restauracjach, a my nie byliśmy na urlopie od dziesięciu lat!
— Przestań — twardo rzekł Marek, choć głos znów stał się obojętny. — Nie chcemy tego teraz wałkować.
— Oczywiście, iż nie chcesz! — Weronika odwróciła się gwałtownie. — Nigdy nie chcesz rozmawiać, gdy chodzi o twoją matkę. Dla ciebie ona święta, a ja — wcielone zło, które tylko jej szkodzi. Ale ja nie chcę jej krzywdy! Chcę sprawiedliwości! I naszego domku!
Marek zamilkł. Ramiona mu zesztywniały, wzrok utkwił w podłodze. Weronika znała to spojrzenie. Nie zamierzał dyskutować. Po prostu będzie milczał, jak zwykle. Za kilka godzin wyjdzie, udając, iż nic się nie stało.
— Dobrze… — mruknął w końcu. — Idę spać.
I wyszedł, zostawiając ją samą.
Weronika patrzyła w ciemne niebo przez okno. Gwiazdy mrugały chłodno i obojętnie. Wiedziała: dopóki Marek sam nie podejmie decyzji, nic się nie zmieni. Zbyt przywykł być synem, by stać się mężem. I zbyt kocha matkę, by usłyszeć żonę.
***
Poranek przyniósł nie tylko kawę i poranny jogging, ale też ciężką mgłę zmęczenia. Weronika wybiegła na ulicę, mając nadzieję, iż bieg oczyści jej myśli. Czasem biegła, by zapomnieć, czasem — by zrozumieć. Dziś chodziło o to drugie.
Gdy wróciła, Marek już szykował się do pracy. Jego twarz była trochę złagodzona, ale nie do końca.
— Posłuchaj, Weronika — zaczął, prostując krawat. — Porozmawiam z mamą. Obiecuję.
Weronika zatrzymała się, wpatrując się w niego.
— O czym konkretnie zamierzasz z nią rozmawiać? Żeby mniej wydawała naszych pieniędzy? Wiesz przecież, iż to bez sensu. Ona potrafi się usprawiedliwić lepiej niż politycy.
— Spróbuję — wciąż unikał jej wzroku. — Może tym razem naprawdę coś ważnego. Po prostu nie spytałem.
— Oczywiście. Zawsze coś ważnego. Zwłaszcza gdy chodzi o jej zachcianki. — Weronika westchnęła, czując, jak narasta w niej znajome zmęczenie.
— Dobrze, muszę lecieć. Pogadamy wieczorem. — gwałtownie pocałował ją w czoło i wyszedł.
W mieszkaniu zapanowała ciężka, duszna cisza.
***
Poznali się na imprezie u wspólnego znajomego. Wtedy wszystko było inne. Marek był troskliwy, pewny siebie, trochę romantyczny. Weronika pełna energii, pomysłów i wiary w miłość. Uzupełniali się jak dzień i noc.
Z Ireną Stanisławówną spotkała się jeszcze przed ślubem. Kobieta okazała się surowa, ale inteligentna, z przenikliwym spojrzeniem i głosem, który potrafił przygnieść samą intonacją.
— Mam nadzieję, iż uczynisz mojego syna szczęśliwym — powiedziała wtedy, wpatrując się w Weronikę. — On jest wyjątkowy.
Wtedy Weronika pomyślała, iż to zwykła matczyna troska. Teraz rozumiała — to było ostrzeżenie.
Po ślubie zamieszkali we własnymI nagle Weronika zrozumiała, iż ta walka nigdy się nie skończy – dopóki sama nie postawi twardej granicy między ich wspólnym życiem a nieustającymi żądaniami Ireny Stanisławówny.