A teściowa wszystko wiedziała!

newsempire24.com 6 godzin temu

Jadwigo, kochanie, masz w sobotę wolny dzień? głos teściowej rozbrzmiał w słuchawce miękko, z tą charakterystyczną nutą, którą po trzech latach potrafiłem odróżnić od wszystkich innych. Trzeba spakować słoiki z konfiturą do piwnicy, bo na werandzie już nie ma miejsca, a na strychu bałagan, którego nie dam rady posprzątać.

Oczywiście, Zofio Pawłowo, będę od rana! Jadwiga uśmiechnęła się, przyciskając telefon do ucha, jednocześnie mieszając zupę na kuchence. Czy zabrać ze sobą Kacpra?

Nie, on ma istotny projekt, wiesz jak to jest. Niech zostanie w domu i popracuje w ciszy.

Umówiliśmy się, iż Jadwiga pośle się dziewięciogodzinnym autokarem z Warszawy do Krakowa. Odrzuciła budzik i wróciła do gotowania, nucąc pod nosem jakąś wpółwciąganą melodię z reklamy. Za oknem ledwo przebijało się słońce, a na parapecie więdnący fikus patrzył na nią tak, jakby czekał na decyzję, czy w końcu go wyrzuci.

W sobotni poranek wcisnęła się w przepełniony autokar, który pachniał benzyną i obcymi bułeczkami. Zajęła miejsce przy oknie, przylegając czołem do chłodnego szyby. Poza miastem rozciągały się pola przeplatane liściastymi skwerami, a Jadwiga zdrzemnęła się przy monotonnym szumie silnika.

Obudziła ją nagła potrącenie i czyjś zirytowany krzyk. Autobus stanął na poboczu, przechylony na prawą stronę. Kierowca oznajmił, iż przebita jest opona, zapas jest zgnilizny, i trzeba czekać na nową z miasta.

Minimum dwie godziny, może trzy dodał, machając rękami.

Pasażerowie zaczęli się rozchodzić. Jadwiga stała przy pojeździe około dziesięciu minut, po czym zdecydowanie ruszyła w stronę drogi i podniosła rękę. Podjechał do niej stary, podniszczony Skoda, za kierownicą którego siedział przyjazny dziadek.

Jedziesz do miasta? Wsiądź, córeczko, podrzucę cię.

Wskoczyła na przednie siedzenie, napisała do teściowej: Autobus się zepsuł w połowie drogi, wracam do domu, przełożymy na następny weekend. Wysłała. Telefon zasygnalizował dostarczenie wiadomości.

Po czterdziestu minutach Jadwiga stała już przed drzwiami swojego pięciokondygnacyjnego bloku. Spokojnie wjechała na trzeci piętro, wyjęła klucz ze skórzanej wiązki i włożyła go w zamek. Nagle telefon zadzwonił. Na wyświetlaczu pojawiło się imię Zofia Pawłowa.

Halo?

Jadwigo! głos teściowej podniósł się na krzyk. Gdzie jesteś? Czy już dotarłaś? Czy już jesteś na wsi?

Nie, napisałam, iż autobus się zepsuł, wróciłam. Stoję przy drzwiach, zaraz wejdę i…

Nie wchodź!

Jadwiga zamarła z kluczem w zamku.

Co? drgnęła w głowie.

Nie wchodź do domu! Słyszysz mnie? Nie otwieraj drzwi! Odwróć się i jedź do mnie natychmiast!

Zofio, czy wszystko w porządku? Jadwiga wydała nerwowy śmiech. Co to za panika? Już stoję przy progu…

Jadwigo, błagam cię! Potrzebuję twojej pomocy!

Jednak klucz już był przekręcony. Zamek kliknął. Jadwiga popchnęła drzwi i czas jakby stanął.

W przedpokoju leżało porozrzucane obuwie: baleriny, buty Kacpra i jakieś lakierowane szpilki. Obok parasol w stojaku. W powietrzu unosił się słodki zapach perfum, nie jej.

W progu salonu stał Kacper, w dresie i koszulce, boso. W jego objęciach znajdowała się kobieta o ciemnobrązowych włosach, wąskich ramionach i czerwonym manicure, przytulona do jego pleców.

Całowali się, jakby nie było już niczego więcej na świecie. Kacper otworzył oczy jako pierwszy, zobaczył żonę w drzwiach i zeszło mu blada twarz. Krew zleciała z twarzy tak szybko, iż Jadwiga pomyślała, iż zaraz zemdleje.

Kobieta odwróciła się. Miała dwadzieścia pięć lat, oczy jak zaskoczone jelonki. W jednej chwili podbiegła do swoich rzeczy, chwyciła torebkę, szpilki, parasol, przeszła obok Jadwigi, roznosząc falę tych słodkich perfum, stuknęła obcasami w schody i zniknęła.

Jadwiga wciąż trzymała telefon przy uchu.

Jadwigo! wykrzyknęła Zofia. Jadwigo, odpowiedz! Czy weszłaś? Jadwigo!

Ile razy? spytała chrapliwie.

Co?

Ile razy, Zofio, tak mnie odciągałaś? Te słoiki, grządki, strych… Ile razy przykrywałaś swojego syna? Ile razy śmiałaś się za moimi plecami, bo nie znałam prawdy?

Cisza. Potem sygnał. Teściowa odłożyła słuchawkę.

Jadwiga powoli opuściła rękę z telefonem, spojrzała na męża. Kacper stał w środku salonu i milczał.

No? zapytała obojętnie Jadwiga. Powiesz coś?

Jadwigo, mogę wszystko wyjaśnić…

Rozbawiła się, śmiech był dziki, histeryczny.

Wyjaśnić? Serio? Naprawdę mówisz tak?

To nic nie znaczyło! Ona nic nie jest, po prostu…

Po prostu co? Po prostu wpadła ci w twarz?

Kacper podszedł do niej. Jadwiga cofnęła się.

Nie zbliżaj się do mnie. Nie odważ się.

Posłuchaj…

Nie, to ty posłuchaj. sama zdziwiła się, jak równo brzmi jej głos. To mieszkanie jest moje. Kupiłam je przed ślubem, za pieniądze odziedziczone po babci. Ty tutaj nikt, nie masz imienia. Masz piętnaście minut, żeby spakować rzeczy i wyjść.

Jadwigo, porozmawiajmy…

Czternasta minuta.

Nie możesz po prostu…

Trzynasta.

Kacper zrozumiał po jej spojrzeniu, głosie, oczach, iż nie blefuje. Pobiegł do sypialni, zamknął szuflady. Jadwiga stała w przedpokoju, opierając się o ścianę, licząc oddechy. Wdech-wdech. Nie poddać się. Nie teraz.

Kacper wyjechał po dwunastu minutach z torbą pełną rzeczy i kurtką pod pachą. Zatrzymał się przy drzwiach.

Klucze powiedziała jednoliście Jadwiga.

On przeszukał kieszenie, rzucił wiązkę na stolik i odszedł.

Drzwi za nim zamknęły się cicho, prawie bezgłośnie. Jadwiga stała jeszcze chwilę, potem kliknęła zamkiem dwa razy i nałożyła łańcuch.

Zsunęła się po ścianie na podłogę i zaczęła płakać.

W poniedziałek złożyła pozew o rozwód. Dokumenty przyjęto szybko. Bezdzietni, podział majątku, brak roszczeń. Czysta formalność.

Kacper nie dzwonił. Zofia też. Jakby nigdy nie istnieli. Trzy lata wspólnego życia i cisza.

W tygodniu później Jadwiga siedziała w kawiarni z Martą najlepszą przyjaciółką od studenckich lat. Marta słuchała, otwierając szeroko usta, zapominając o zimnym latte.

Czyli teściowa naprawdę wiedziała? Wysłała cię na wieś, kiedy on tam był powiedziała, kręcąc głową.

Wygląda na to, iż tak.

No właśnie!

Jadwiga uśmiechnęła się krzywo.

Wiesz, co najśmieszniejsze? Traktowałam ją jak drugą mamę. Myślałam, iż wreszcie mam prawdziwą rodzinę. A to był teatr. Oboje udawali od samego początku.

Od początku?

Pomyśl sama. Kiedy się poznaliśmy, już miałam własne mieszkanie, pracę, stały dochód. On miał jedynie wynajmowany pokój i jakieś drobne zlecenia Jadwiga wzięła łyk kawy, która była gorzka. Może nie od pierwszego dnia, ale gwałtownie zorientował się, iż może się wygodnie wpoić.

Myślisz, iż on w ogóle

Nie wiem. spojrzała w filiżankę, na której unosiła się pianka. Może kiedyś go lubił, po swojemu. Ale nie na tyle, żeby nie szukać innych kobiet. Nie na tyle, żeby nie kłamać codziennie. A jego mama potrzebowała synowej i kogoś do ciężkiej roboty: przynosić słoiki, kopać w ogródkach, rozkładać rzeczy. I żeby syn był przy nich.

Marta położyła rękę na stole i ścisnęła jej palce.

Przykro mi, Jadwigo.

Nie żałuję. Jadwiga podniosła wzrok. Nie zamierzam się rozpaczać. Trzy lata straciłam, ale cóż, tak bywa. Nie zamierzam już tracić ani jednego dnia na tych ludzi.

Co teraz?

Jadwiga dokończyła kawę, odłożyła filiżankę na spodku.

Teraz żyję. Od nowa. Od zera. Bez fałszywych mężów i udawanych teściów. Mam mieszkanie, pracę, życie. To wystarczy.

Wstała, włożyła kurtkę. Za oknem padał drobny, nieprzyjemny deszcz. Ale Jadwiga uśmiechała się. Wszystko złe już za nią. Czy to bolało? Tak. Czy to było krzywdzące? Do zębów. Ale przetrwa. A ta historia to tylko kolejna lekcja droga, bolesna, ale lekcja.

Marta dogoniła ją przy wyjściu.

Jadwigo, naprawdę w porządku?

Będę, odwróciła się Jadwiga. Daj mi czas. Znów będę szczęśliwa.

Krokiem weszła w deszcz i ruszyła w stronę domu. Czekał tam nowy projekt przepis na ciasto, które odkładała od dawna. I myśli o przyszłości, którą teraz budowała sama.

Idź do oryginalnego materiału