„A może zabierzemy Marinę?” — chłopiec znalazł sposób na znalezienie rodziny

polregion.pl 4 dni temu

Dom kultury w małym miasteczku na Podlasiu był stary, ale przytulny. Dzieci cisnęły się w sali, wpatrzone w scenę. Tam, w świetle wysłużonych reflektorów, znów występował Jan Kowalski — starszy pan, iluzjonista, którego znał każdy w okolicy. Jego kapelusz — wyświechtany, ale wciąż pełen niespodzianek — dawno stał się legendą.

Nie był typowym cyrkowcem. Jan miał serce otwarte i duszę dziecka. W każdym jego występie kryła się magia nie sztuczek, ale nadziei. Dziś finałowy numer: z kapelusza miał wyczarować żywą kurę o imieniu Henia. Sala wstrzymała oddech.

— Uwaga, teraz! — zawołał teatralnie, wyciągając z kapelusza nastroszonego ptaka.

Wybuch euforii wypełnił pomieszczenie jak wiosenny wiatr: klaskanie, piski, śmiech. Gdy Jan już miał się pożegnać, nagle poczuł na sobie czyjś wzrok. Jeden jedyny — nieśmiejący się, niebawiący. Spojrzenie siedmioletniego chłopca w tylnych rzędach, który wpatrywał się nieruchomo w kurę.

— Witaj, mały. Jesteś sam? — zapytał iluzjonista, podchodząc.

— To prawdziwa kura? — szepnął chłopiec z zachwytem.

— Oczywiście! Chcesz ją pogłaskać? To Henia.

Chłopak podszedł ostrożnie, przesunął dłonią po piórach. Oczy mu błyszczały, usta drżały.

— A nie boi się siedzieć w kapeluszu?

— Henia się nie boi. Jest odważna. Tak jak ty.

— Kuba! — rozległ się czyjś głos.

Do nich podbiegła kobieta o zmęczonej twarzy.

— Kubusiu, znowu się wyrwałeś! — załamała ręce i zwróciła się do iluzjonisty: — Przepraszam. To nasz urwis. Nieposkromiony.

— Pani jest jego matką? — spytał Jan.

— Wychowawczynią. Z Domu Dziecka. Rodziców stracił niedawno…

Gdy Kuba odszedł ze spuszczoną głową, Jan poczuł, jakby ktoś uderzył go pięścią w piersi. Nie mógł o nim tak po prostu zapomnieć.

— Proszę mi podać adres waszego domu.

Kobieta zdziwiła się, ale wymieniła ulicę i numer.

Całą noc Jan nie spał. Przypomniał sobie, jak lata temu, po rozwodzie, stracił kontakt z własnym synem. Teraz, patrząc w oczy tego chłopca, czuł — los daje mu drugą szansę.

Rano przyszedł do Domu Dziecka z wielką paczką cukierków. Kuba siedział w kącie, z dala od hałaśliwej gromadki. Zobaczył Jana — rozpromienił się. A gdy zobaczył Henię — podskoczył z radości.

Tak zaczęła się ich przyjaźń. Najpierw rzadkie wizyty, potem spacery do zoo, książki, bajki. Kuba przylgnął do niego całym sercem. I Jan — też.

Pewnego dnia zdecydował się i podszedł do Magdaleny Nowak, tej samej wychowawczyni:

— Chciałbym adoptować Kubę.

— Samotnemu mężczyźnie nie pozwolą — odpowiedziała cicho, ze smutkiem. — Takie mamy prawo.

Iluzjonista opuścił głowę. Nie wiedział, iż Magdalena od dawna go obserwowała. Że za każdym razem, gdy przychodził, jej serce biło gwałtownie. Ona też pokochała tego dziwacznego, trochę śmiesznego, ale dobrodusznego jak dziecko mężczyznę.

A tydzień później Kuba, siedząc na ławce i trzymając kurzą łapkę Heni, nagle cicho zapytał:

— A czy ja mogę z tobą mieszkać?

Jan zastygł. Nie wiedział, jak wytłumaczyć mu o dokumentach, o niemożliwości.

Ale chłopiec nagle spojrzał mu ufnie w oczy i powiedział:

— A jeżeli pani Magdalena pójdzie z nami? Ona jest dobra. Będzie twoją żoną, a moją mamą. Wtedy na pewno będziemy rodziną.

Iluzjonista spojrzał w bok. Tam, przy oknie, stała Magdalena. I nagle zrozumiał — chłopiec miał rację.

Podbiegł do niej, serce mu waliło, w głowie tysiąc myśli. Ale nie musiał nic mówić. Ona wszystko wyczytała z jego oczu. Już wiedziała.

Kuba podbiegł i przytulił się do nich obojga.

I w tej chwili, wśród starych ścian, w zapachu kredy, farby i taniego proszku, w korytarzu zwykłego Domu Dziecka narodziła się rodzina.

Taka, o jakiej marzy się w bajkach.

Idź do oryginalnego materiału