
już, natychmiast, zamieniaj w dom wszystko:
suche pędy, patyczki tak cienkie, iż ledwie
je widać, szkiełka z roztrzaskanych butelek,
stare płyty CD robiące w barach za podstawki
pod browar, chłamięta z plecaków i szuflad,
zeszyty i kamienie. stwórz z tego budyneczek
tak kruchy, by zawalił się jak najszybciej,
zniknął z oczu złośliwców,
przeszedł do wieczności, czytaj: na drugą,
nieoficjalną stronę, poza granicę logiki,
wwalił się do innego wymiaru – i trwał
tam, tylko dla nas. i chronił, był bezpieczną
przystanią dla dwóch zbłąkanych łodzi.
stwórz nam budyneczek-dżunglę, w której
rozpocznie się wariackie, autochtoniczne cocktail
party: para odszczepieńców trzaskająca młotami
w matryce bezbronnie technologicznych zwierząt,
usmartfonionych bestii, odlogowująca się
(w tym wyrazie nie ma błędu!), brutalnie
i nożem, z nieprzyjaznego świata cyfry.
wprost w swoje zakamarki, w głąb niepoznania.