A jednak cię lubiłem…

twojacena.pl 2 dni temu

A ty mi się podobałeś…

Katarzyna wyszła z biura i podeszła do samochodu zaparkowanego na parkingu. Maska i przednia szyba były przykryte cienką warstwą śniegu. Wsiadła, od razu włączając ogrzewanie, by rozgrzać wychłodzone wnętrze. Potem wycieraczkami zmiotła śnieżny pył ze szkła.

Wyjechała z parkingu i włączyła się w strumień innych aut. Ruch był jednak powolny, ciągle trzeba było stać na światłach, w korkach. Wydawało się, iż wszystkie samochody w Warszawie zebrały się w jednym miejscu. Mijając galerię handlową, Katarzyna postanowiła skręcić i przeczekać godziny szczytu, przeglądając przy okazji świąteczne towary – może znajdzie coś na prezenty.

Ale i na parkingu samochody stały gęsto, bez żadnej luki, by się wcisnąć. Już żałowała, iż tu zajechała – lepiej byłoby zostać na drodze, choć wolno, ale przynajmniej się posuwało. Nie tylko ona wpadła na pomysł, by wykorzystać czas i uniknąć drogowej katastrofy.

W lusterku nagle błysnęły światła – jakiś SUV wycofywał się, jakby ustępując jej miejsce.

W centrum handlowym tłumy, gorąco, duszno. Katarzyna rozpięła płaszcz, odsunęła szalik od szyi i ruszyła między półkami. Migały kolorowe bombki, migoczące lampki, ludzie krzątali się nerwowo. Włożyła do koszyka kilka jaskrawych ozdób, srebrne renifery na choinkę, ręczniki z Mikołajem w świątecznym opakowaniu, kieliszki do szampana z życzeniami szczęścia…

W domu się zorientuje, komu co dać. Dla mamy i męża kupi coś poważniejszego, a dla koleżanek z pracy – drobiazgi na poprawę humoru. Stanęła w kolejce do kasy. Zmęczona hałasem, chciała już wyjść na powietrze. Kiepski pomysł – przyjść tu w piątkowy wieczór. Mogła przyjechać jutro rano, gdy ludzie śpią.

Wreszcie przyszła jej kolej. Gdy kasjerka skanowała produkty, Katarzyna ze zgrozą zauważyła, iż nabrała za dużo. No cóż, przyda się.

Wyszła od kasy, zapięła płaszcz, poprawiła szalik i z ciężką torbą ruszyła ku wyjściu, uważając, by ktoś nie uderzył w paczki i nie potłukł ozdób.

— Katarzyna!

Nie od razu zorientowała się, iż to do niej. Szła dalej.

— Kowalska!

Dopiero na panieńskie nazwisko zatrzymała się. Ludzie przepychali się obok, popychali ją. Odsunęła się na bok, rozglądając się za znajomym.

— Cześć, Katarzyna.

Obejrzała się i zobaczyła brodatego mężczyznę. Czarne, naciągnięte nisko na czoło czapka, uśmiech z dziurą po brakującym zębie. Ubranie wisiało na nim niechlujnie. Już żałowała, iż się zatrzymała. Ten menel na pewno nie był jej znajomym.

— Nie poznajesz? — spytał. — Ja cię od razu poznałem. Wyglądasz na milion — zaśmiał się.

Coś w jego głosie wydało jej się znajome, ale nie mogła go przypomnieć.

— Chodziliśmy razem do szkoły. Do tej samej klasy — podpowiedział.

— Bartek?! — wykrzyknęła. Chciała spytać, co go doprowadziło do takiego stanu, ale się zawahała.

— No ja — uśmiechnął się radośnie, znów pokazując brakujący ząb. — Dużo się zmieniłem?

— Tak — skinęła głową. — Co się z tobą stało? — w końcu spytała.

— Długa historia. Może siądziemy gdzieś? Tu jest kawiarnia — spojrzał na nią z nadzieją.

Nie mogła przyzwyczaić się do jego wyglądu. Jak mogła go nie poznać? Pewnie przez tę brodę i głupią czapkę. To ten sam Bartek, w którym kiedyś się kochała, przez którego wylała morze łez. A teraz wstydziła się stać z nim na oczach ludzi.

— Przepraszam, muszę iść — powiedziała, odwracając wzrok.

Ludzie mijali ich obojętnie.

Bartek patrzył z nadzieją.

— Tylko na chwilę — w końcu się zgodziła, bardziej z ciekawości niż ochoty na rozmowę.

On ucieszył się, pospiesznie prowadząc ją do kawiarni.

— Chodź. Tysiąc lat się nie widzieliśmy. Może następny raz za drugie tyle — zaśmiał się.

Katarzyna nerwowo zerkała na ludzi. Gdyby spotkała kogoś znajomego… Bartek wyprzedzał ją, zaglądając w twarz, coś mówiąc.

W kawiarni prawie wszystkie stoliki były zajęte.

— Tam jest wolny — wskazał na kąt.

„Przynajmniej tam ciemno” — pomyślała, chcąc zniknąć z oczu innym.

Zanim usiedli, podszedł kelner, kładąc przed nimi menu. Bartek od razu zaczął przeglądać strony. Katarzyna zauważyła, jak przełknął ślinę. Spojrzał na nią pytająco.

— Tylko kawa — powiedziała.

Kelner wrócił.

— Gotowi zamówić? — spytał, ignorując Bartka.

— Kawa z cytryną… — Katarzyna spojrzała na towarzysza.

Ten gwałtownie wymienił kilka dań. Kelner spojrzał na nią. Zamknęła oczy, zgadzając się. Kelner zniknął.

— Tu dobra kawa. Często tu jem.

— Pracujesz tu?

Bartek skinął głową. Wstydził się. Pewnie nie jako dyrektor, choćby nie sprzedawca – raczej woźny albo magazynier. Nie pytała.

— Zostałaś lekarką, jak chciałaś? — spytał.

— Pamiętasz? — zdziwiła się. — Tak, endokrynolog.

Znowu skinął głową, jakby mówił, iż nigdy nie wątpił.

— Prezenty dla męża i dzieci kupiłaś? — spojrzał na torbę.

— A ty? Masz rodzinę? — nie odpowiedziała, zmieniając temat.

— Byłem żonaty — mruknął. — Z Dorotą. Pamiętasz? Paskuda była. To przez nią skończyłem tak…

— Głupi byłem. Nie dawała mi spokoju. Wszystko stało się tak szybko, iż nie zauważyłem, kiedy wylądowałem w urzędzie. A ty mi się podobałaś — dodał cicho.

„I ty mnie” — pomyślała.

Kelner przyniósł zamówienie. Postawił przed nią kawę, przed Bartkiem dwa dania.

— Mamy świeże ciastka — zaproponował.

— Dziękuję, nie — odmówiła.

Kelner odszedł. Bartek zabrał się za sałatkę. gwałtownie jadł. Katarzyna odwróciła wzrok. Mężczyzna przy sąsiednim stoliku uśmiechnął się doKatarzyna odwróciła się i wyszła, zostawiając Bartka samego przy stoliku, a gdy później tego wieczoru patrzyła w okno, widziała tylko śnieg, który spokojnie zasypywał ulice, jakby chciał pogrzebać wszystkie niewypowiedziane słowa i niedokończone historie.

Idź do oryginalnego materiału