A czekaj na niego…

polregion.pl 5 godzin temu

**A ty czekaj na niego…**

Rosa jeszcze nie osiadła na trawie, mgła leniwie cofała się ku przeciwległemu brzegowi rzeki, a słońce już wyskakiwało zza zębatej krawędzi lasu.

Kazimierz stał na ganku, podziwiając piękno poranka i wciągając głęboko świeże powietrze. Za plecami usłyszał plusk bosych stóp. Kobieta w nocnej koszuli i narzuconym na ramiona szalu podeszła i stanęła obok.

— Cudownie, co? — Kazimierz westchnął z rozkoszą. — Wracaj do domu, przeziębisz się — powiedział łagodnie i poprawił jej zsunięty z ramion szal.

Kobieta przytuliła się do niego, obejmując jego rękę.

— Nie chce mi się od ciebie wyjeżdżać — szepnął Kazimierz, a głos mu się załamał.

— To nie jedź. — Jej głos kusił jak syreni śpiew. *„Zostanę, ale co potem?”* Ta myśl otrzeźwiła Kazimierza.

Gdyby wszystko było takie proste, już dawno by został. Ale dwadzieścia trzy lata z żoną nie da się wyrzucić do kosza, a dzieci… Wiola praktycznie już się usamodzielniła, u narzeczonego śpi częściej niż w domu. A Wojtkowi dopiero czternaście lat, najtrudniejszy wiek.

Kierowca ciężarówki zawsze znajdzie pracę, ale tu raczej nie zarobi tyle, ile teraz. Na razie rozdaje pieniądze i kupuje Broni drogie prezenty. Ale co będzie, gdy zarobi dwa, może trzy razy mniej? Czy przez cały czas będzie go tak kochać? Pytanie.

— Nie zaczynaj, Broniu — odparł Kazimierz.

— Dlaczego? Dzieci dorosły, czas pomyśleć o sobie. Sam mówiłeś, iż z żoną żyjesz z przyzwyczajenia. — Bronia odsunęła się obrażona.

— Ech, gdybym wcześniej wiedział, iż cię spotkam… — Kazimierz ciężko westchnął. — Nie gniewaj się. Muszę jechać, już się spóźniłem. — Chciał ją pocałować, ale odwróciła twarz. — Broniu, muszę ruszać, jeżeli chcę zdążyć przed nocą. Mam ładunek, umowa.

— Tylko obiecujesz. Przyjeżdżasz, mącisz mi w głowie, a potem pędzisz do żony. Mam dość czekania w samotności. Michał od dawna chce się ze mną żenić.

— To idź za niego. — Kazimierz wzruszył ramionami.

Chciał coś dodać, ale się powstrzymał. Powoli zeszedł z ganku, skręcił za róg domu i poszedł ogrodem w stronę obwodnicy, gdzie na poboczu czekała ciężarówka. Zostawiał ją tam specjalnie, by rankiem nie hałasować.

Wgramolił się do kabiny. Zwykle Bronia odprowadzała go i żegnała pocałunkiem. Tym razem nie przyszła — najwyraźniej naprawdę się obraziła. Kazimierz rozsiadł się wygodnie, zatrzasnął drzwi. Zanim odpalił silnik, wykręcił numer żony. W obecności Broni wstydził się dzwonić. W słuchawce usłyszał tylko: *„Telefon jest wyłączony…”* Żadnych nieodebranych połączeń.

Schował telefon, odpalił silnik, wsłuchując się w jego równy pomruk. Ciężarówka drgnęła, jakby zrzucając resztki snu, i wolno ruszyła, kołysząc się na nierównościach drogi. Kazimierz dał krótki sygnał i dodał gazu.

Kobieta na ganku wzdrygnęła się na odgłos oddalającego się silnika i weszła do domu.

Z radia płynął aksamitny głos Mieczysława Szcześniaka: *„Moja miła, moja cicha, ty najlepsza na tym świecie…”* Kazimierz nucił w myślach, wspominając pozostawioną kobietę. Ale niedługo myśli wróciły do domu: *„Co tam się dzieje? Drugi dzień nie mogę się dodzwonić. Jak wrócę, zrobię porządek…”*

Tymczasem Bogna, żona Kazimierza, właśnie ocknęła się po narkozie w szpitalnej sali i natychmiast wszystko sobie przypomniała…

***

Żyli razem ponad dwadzieścia lat, dokładnie dwadzieścia cztery. Mąż — kierowca długodystansowy, zarabiał dobrze, rodzina stabilna, duże mieszkanie, dwoje dzieci. Wiola już dorosła, niedługo wychodzi za mąż, skończyła szkołę fryzjerską. Wojtkowi czternaście lat, marzy o marynarce.

A potem ten telefon. Najpierw Bogna pomyślała, iż to jakiś żart albo pomyłka.

— Dzień dobry, Bogna. Męża czekasz? A on się spóźnia… — głos słodki jak miód.

— Co się stało? — przerwała mu Bogna, od razu myśląc o wypadku. Droga długa, cokolwiek mogło się przytrafić.

— Stało się. Jest u kochanki — zamruczał głos.

— Kto mówi? — krzyknęła Bogna.

— A ty czekaj, czekaj… — w słuchawce rozległ się kobiecy śmiech.

Bogna odjęła telefon od ucha i rozłączyła się. Ale śmiech wciąż dźwięczał jej w uszach. Ogarnęła ją panika. Myśli plątały się, podsuwając obrazy wypadku lub innej kobiety w ramionach męża. Kto mógł znać jej numer i wiedzieć, iż Kazimierz jest w trasie? Tylko ta kobieta. Jak śmiała do niej dzwonić, śmiać się z niej!

Bogna wykręciła numer męża i natychmiast rozłączyła się. A jeżeli właśnie prowadzi? I co mu powie? Nie może go rozpraszać. Jak wróci, wtedy pogadają. Próbowała zająć się domem, ale wszystko wypadało jej z rąk. W uszach wciąż brzmiał ten mruczący głos i szyderczy śmiech.

Jak na złość ani Wioli, ani Wojtka nie było w domu. Wiola gdzieś się włóczyła z chłopakiem, a Wojtek wyprosił się na urodziny kolegi.

Musiała się rozerwać, żeby nie zwariować. Bogna przebrała się, wzięła torebkę i wyszła. Pójdzie do sklepu po majonez, cebulę i piwo dla Kazimierza. W weekend lubił wypić butelkę lub dwie. Jutro nie będzie czasu. *„A jeżeli nie wróci?”* — spytał wewnętrzny głos, ale Bogna go uciszyła.

Postanowiła pójść do sklepu na piechotę, by uspokoić nerwy. Ale było daleko, więc skręciła w alejkę między garażami. Z jednej strony betonowy mur, z drugiej rząd stłoczonych boksów. Pustki, zmierzchało, ale droga o połowę krótsza.

Nagle ktoś szarpnął ją za torebkę. Bogna zachwiała się, o mało nie upadła. Odwróciła się i zobaczyła plecy uciekającego mężczyzny. *„Nie dogonię”*, pomyślała, ale i tak ruszyła za nim. W torebce były pieniądze,Iwan uśmiechnął się nieśmiało, trzymając w rękach torbę z zakupami, i powiedział: „Przyniosłem obiad, bo domyśliłem się, iż sama jeszcze nie gotowałaś”.

Idź do oryginalnego materiału