Co powie tata? Ubrania dla ojca
Marek wszedł do mieszkania i od razu poczuł niepokój było podejrzanie cicho. Czyżby spali?. Z kuchni wyłoniły się blado wyglądające żona i córka. Ich wyraz twarzy był taki, jakby właśnie zobaczyły ducha, a w ramionach Jagódki siedział już przytulny kociak Kiciuś.
Było ciemno, ale Kiciuś prawie już nie bał się ciemności. Przyzwyczaił się. Wiedział, iż niedługo mama wróci, nakarmi go, oblizze od czubka ogonka po brązową mordkę, położy się obok i zamruczy kołysankę wtedy nie będzie już strachu.
Tym razem jednak mama się spóźniała. To nie było jej zwyczajne zachowanie. Choć w piwnicy zwykle panował półmrok, kot już potrafił wyczuwać upływ czasu. Zwykle, gdy mama wychodziła, zwijał się w kulkę, zakrywał nosek łapką i słodko drzemał. Gdy się budził, mama już była przy nim albo przychodziła zanim zdążył poprosić o jedzenie.
Dziś coś poszło nie tak: od przebudzenia minęły już dwie godziny, a mamy wciąż nie było. Zapomniała? Zostawiła? Nie takie myśli nie przychodzą małemu kotkowi do głowy. Może coś się stało. jeżeli miał rację, oznaczało to jedno: nie zostanie ze mną długo.
Wody w piwnicy było pod dostatkiem rurka wodociągowa pękła dzień po jego urodzeniu, więc pod nią zawsze stała świeża kałuża. Jedzenia w zamkniętym pomieszczeniu było jednak mało. Nie było nic do jedzenia, więc mama codziennie wyruszała na polowanie.
Kiciuś wstał z ciepłego kartonowego kartonu, podszedł do ściany i spojrzał w górę. Tam było jedyne otwór, przez który wpadało światło. Był mały, więc światła było niewiele. A poza otworem rosły krzaki, więc adekwatnie nie było wcale światła jedynie przytłaczający półmrok, który podnosił ciarki.
Podciągnął tylne łapki i próbował skoczyć w otwór, przez który przychodziła i odchodziła mama, ale nie udało mu się. Był jeszcze mały. Próbował dziesięć razy, i każda próba kończyła się porażką.
Po kolejnej nieudanej próbie Kiciuś wylądował na czterech łapkach, a drzwi piwnicy otworzyły się z przeraźliwym skrzypieniem. Stało się to tak nagle, iż nie zdążył się schować. Zamarł, licząc na to, iż go nie zauważą. Niestety, zauważyli. Pierwsza weszła do piwnicy staruszka, lokatorka tego budynku, po niej w wąskim przejściu wcisnęło się dwóch mężczyzn.
No patrzcie, jakieś leniuchy! Mówię wam, iż w piwnicy kotka z kociętami urodziła. Łapcie je i wyganiajcie na dwór! ryknęła staruszka.
On jest zupełnie sam próbował się bronić pracownik spółdzielni.
Teraz sam, a za pół roku będzie dwudziestu. Po co przychodzicie się kłócić? Łapcie i wynieście!
Mężczyźni biegali po całej piwnicy, by złapać kotka, ale nie było to łatwe. Dwa razy wychodzili na papierosa. Dopiero kiedy dołączyła staruszka, mały został schwytany.
Bez Walentyny Stepanowej nic nie możecie! pouczała mężczyzn, będąc jednocześnie ich mamą.
Kociaka wyrzucili z piwnicy, drzwi zamknięto na klucz, a otwór w ścianie starannie zaklepano tak, iż choćby mucha nie przeleci.
precz, precz! wykrzyknęła wściekle staruszka. Wynocha, żebyśmy cię już nie widzieli!
Kiciuś musiał odskoczyć na bezpieczną odległość. Spojrzał ze smutkiem na dom, w którym się urodził, i zapłakał. Teraz nie miał gdzie mieszkać, a mama zniknęła. Co robić? Gdzie iść?
Jednak myśli o ciężkim losie odsunęły się na drugi plan. Z szeroko otwartymi oczami patrzył na otaczający go świat, o którym nie miał pojęcia.
Wcześniej jego świat ograniczał się do ponurej piwnicy z czterema rogami, cieknącej rury i małego otworu w ścianie. A teraz okazało się, iż istnieje jeszcze inny świat. Tyle w nim ciekawych rzeczy!
Tam było jasno, pachniało trawą, ludzie chodzili, ptaki fruwały, a jakieś dziwne zwierzęta ryczały okrągłymi łapami i płonącymi oczami.
Po drodze Kiciuś widział koty przypominające jego mamę, ale samej mamy nie mógł dostrzec po prostu jej tam nie było. Zawołał cichutko, potem trochę głośniej, aż w końcu wydał krzyk.
Może mama usłyszy? pomyślał, ale na nic się nie zdało.
Koty odwracały się, patrzyły współczująco, jakby powiedziały: przeszłyśmy przez to, po czym odwracały się dalej.
Co ty tu robisz? wykrzyknęła walcząca w stronę Kiciusia Valentina Stepanowa, od dzieciństwa nie lubiąca kotów. Nikt nie wiedział, skąd jej niechęć sama tego nie rozumiała. Po prostu nie lubiła ich, a może złościła się na wszystko, co nie było jej.
Kiciuś nie miał wyboru, musiał uciekać. Dokąd? nie miał pojęcia. Najważniejsze jak najdalej od tego miejsca. Drogi nie było, a otwór w ścianie zaklejono tak, iż nie dało się przez niego przejść.
I tak pobiegł, tak szybko, jak tylko mógł, trzepocząc małymi łapkami. choćby przy obniżonym biegu staruszka z laską nie dogoniłaby go. W tle przelatywały drzewa, krzaki, ludzie, samochody, budynki.
Z takiego zamieszania głowa się zawróciła i musiał się zatrzymać. Dorośli patrzyli na niego i uśmiechali się. Dzieci wskakiwały w niego palcami i prosiły rodziców, by go zabrały do domu, ale ich prośby nie trafiały w ucho. Jedna mama zapytała syna:
Czy zrezygnujesz z gry na tablecie? jeżeli tak, zabierzemy go do domu!
Nie zareklamował chłopiec, machając nosem i dalej jedząc czekoladowe lody na patyku.
Kiciuś spojrzał na niego i sam poczuł głód. Gdzie w tym świecie zdobyć jedzenie? Wywęszył aromat i łapki same skierowały go w stronę pachnącego zapachu. To był pięciogwiazdkowy lokal U babci. W powietrzu unosiły się zapachy smażonego mięsa, gotowanej ryby, ostryg i małży. Nic takiego mały nie próbował, ale chciał spróbować.
Stojąc przy czarnych drzwi prowadzących prosto do kuchni, zobaczył metalowe wrota na wysokości człowieka, lekko uchylone, jakby zapraszały go do środka. gwałtownie wślizgnął się w wąską szczelinę.
W kuchni zobaczył góry kartonowych pudełek, z których jedno stało się jego chwilowym schronieniem. Gdy wślizgnął się do pustego kartonu, weszli dwaj mężczyźni.
Marku, gotujesz bosko, ale trzeba i porządek w kuchni utrzymać skrytykował właściciel restauracji, rozglądając się.
Arkadiusz Wiktorowicz, po prostu nie mam czasu. Bez pomocy nic nie zdążę.
Dostaniesz pomoc. Szukamy już w gazetach. A tymczasem posprzątaj, bo niechybnie przyjdzie kontrola. Daj dziesięć minut, potem wrócę i sprawdzę. Pamiętaj, nie dyskutuj ze mną. Inaczej
Człowiek o łysym czole i krótkiej posturze wyszedł z kuchni, a Marek spojrzał na stos kartonów i zabrał się do sprzątania. Rzucił ostatnie pudełko na asfaltową płytę obok koszy na śmieci i usłyszał dziwny dźwięk podobny do mruczenia. Coś przysunąłem kartonem?. Podniósł właśnie wyrzucone pudło i w nim usłyszał miauczenie.
Mam nadzieję, iż to nie szczur. Od małych lat bał się gryzoni. Gdy otworzył karton, zobaczył w środku małego kociaka.
Cóż, nie myślę, iż to szczur pomyślał, choć nigdy nie był fanem zwierzaków w domu. Jego córka wielokrotnie prosiła o psa lub kota, ale on zawsze odmawiał. Mimo to nie widział nic złego w nakarmieniu głodnego stworzonka.
Marek przyniósł karton z kociakiem z powrotem do kuchni i podzielił się z nim duszonym indykiem w domowej sosie, pokrojonym na drobne kawałki. Kociak zjadł wszystko w mgnieniu oka.
Wtem właściciel restauracji powrócił po dziesięciu minutach, patrząc surowo:
Marek, świetna robota. A to co to za karton? Zapomniłeś?
Uderzył karton, w którym był Kiciuś. Kociak wydał z siebie nieznośny Miau.
Co? Kot na mojej kuchni? Wyrzucam cię od razu! To naruszenie sanitarnych przepisów!
Marek, choć rozumiał, nie chciał pozostawić małego głodnego. Nie mógł więc po prostu wyrzucić go na zewnątrz.
Natychmiast na śmietnik! rozkazał.
Zabrał więc karton, podszedł do kosza, sprawdził, czy kotek jest cały, położył go z boku i wrócił do kuchni, gdzie dalej gotował dla innych gości, które płaciły za tę samą duszoną indyka.
Myśli o kociaku nie dawały mu spokoju. Może schować go w szatni i zostawić do wieczora? A jeżeli łysy właściciel zajrzy i kot ucieknie?. Nie chciał ryzykować.
Praca dobrze mu płaciła, nie chciał stracić wszystkiego w jednej chwili. Ale i kociaka żal mu było.
Wtem podszedł do kosza inny mężczyzna, zerwał porcję resztek i wrzucił je do kartonu, w którym leżał Kiciuś, nie zauważając go. Wyrzucił zdobycze do pojemnika przy piwnicy, a sam wędrował dalej.
Gdy wrócił po pół godziny do adresu, posadził się na kartonie, który zawsze nosił, chciał wyciągnąć jedzenie, gdy nagle dostał kij od Valenty Stepanowej.
Ty mały łobuzie! wrzała staruszka. Mówiłam, żebyś tu więcej nie przychodził!
Kij podskakiwał w górę i w dół, a staruszka krzyczała na cały podwórze.
Kiciuś musiał łapać to, co w zasięgu, i uciekać w dal. choćby normalnego jedzenia nie dają! Co za ludzie!.
Valentina chwyciła karton i popchnęła go na wysypisko, gdzie według niej miał być jego dom. Po drodze przewróciła się, karton wypadł z rąk, a ona stała w półzgibie klasyczny efekt bumerangu.
W tym momencie podwórze opuściła mała dziewczynka Ania, którą mama wysłała po śmieci.
Gdy przechodziła obok staruszki, ta złapała ją za rękę i płaczącym głosem zapytała:
Córeczko, idziesz na wysypisko? Nie mogłabyś jeszcze wziąć tego kartonu?
Ania znała tę nieprzyjemną staruszkę z laską, ale zgodziła się pomóc, żeby nie słyszeć kolejnych pretensji. W pewnym momencie Ania wyrzuciła worek do kosza i zamierzała już też karton, gdy usłyszała drapanie wewnątrz.
Zajrzała do środka i zobaczyła Kicusia. O rany! To był jej wymarzony przyjaciel. Z euforią wyciągnęła go i pobiegła podskakując do domu. Mama, witała ją przy drzwiach, tylko wzruszyła ramieniem:
Co powie tata?
Ania już po uszy w niej zakochała się w kociaku i nie zamierzała go oddać.
*****
Marek skończył zmianę, przebrał się i ruszył na zewnątrz. Wieczór zapadał, ale sylwetki kartonów przy koszach wciąż były widoczne. Pobiegł do nich i otwierał po kolei.
Rozczarowanie było wielkie, gdy w żadnym nie znalazł Kicusia. Sprawdził je jeszcze raz, nic. Uciekł czy się schował?.
Włączył latarkę w telefonie i wydał serię dźwięków, których nie używał od dziecka:
Kikskikskiks!
Na ten dźwięk wybiegły dwa koty, które zawsze pilnowały przy koszach, ale kociaka wśród nich nie było. Zrozpaczony Marek wrócił do domu.
Co za człowiek, Marek? pomyślał. Córka kociaka domaga się już trzy lata, a ty go zabrałeś na dwór.
Głód sumienia pożerał go od środka, nie mógł wymyślić wymówki. choćby na alkohol nie miał ochoty w jego domu nie picie jest tradycją, tak go uczono. Musiał cierpieć na sucho.
Do domu, opowiem, co dziś narobiłem, niech mnie żona i córka ocenią surowo!.
Trochę ulżyło. Na samą ostatnią chwilę nie zostawić sprawy bez odpowiedzi, napisał SMS do Łucji:
Już wracam, musimy pogadać na poważnie!
*****
Marek wszedł do mieszkania i od razu poczuł niepokój było podejrzanie cicho. Czyżby spali?. Z kuchni wyłoniły się blado wyglądające żona i córka. Ich spojrzenia mówiły duch, a wMarek wziął Kicusia na kolana, przytulił go i w tym jednym, ciepłym uścisku znalazł odpowiedź na wszystkie pytania, które go gnębiły.








