
- Volt Gold Jordan 1 Matching Sneaker Tees Shirts Black Rare Air Bull , ArvindShops – Nike Air Jordan 3 Retro UNC 2020 CT8532 – 104 Sz 12 FQ7939 – 004
- air jordan 11 cherry holiday 2022
Opuszczała rodzinny Tyczyn i Hermanową jako zwyczajna dziewczynka o imieniu Kazimiera. Wróciła tu jako gwiazda polskiej sceny – Kasia Sobczyk. Nigdy nie wstydziła się swoich korzeni. – Po pierwszym koncercie zabrała do naszego domu cały zespół Czerwono-Czarnych. Nie mogli nachwalić się domowego rosołu – wspominała spokrewniona z piosenkarką Kazimiera Lach.
Przy okazji rocznicy urodzin Katarzyny Sobczyk przypominamy artykuł opublikowany w „Super Nowościach” w lipcu 2020 roku.
Przyszła gwiazda big bitu przyszła na świat 21 lutego 1945 roku w niewielkim domu przy ul. Szopena w Tyczynie. – Jej rodzice wynajmowali tam pokój z kuchnią. Później przenieśli się na ul Grunwaldzką – opowiada Kazimiera Lach, córka kuzynki Kasi Sobczyk. – Kazia była najmłodsza z trójki rodzeństwa. Miała jeszcze brata Zdzisława i siostrę Anię.

Matka pochodziła z Tyczyna, ojciec – z Błażowej. Tato przyszłej piosenkarki był „złotą rączką”, miał też talent muzyczny. – Był samoukiem, jaki tylko instrument wziął, potrafił na nim zagrać – uściśla Kazimiera Stromczyńska, kuzynka Kasi Sobczyk. – Umiał zreperować wszystko. choćby zegary. A i zęby zrobić potrafił – kolega go poduczył. Jak kogoś bolało – usuwał, korony nakładał. Potem i protezy robił. – Ale muzyczne talenty miał nie tylko ojciec Kasi – wtrąca Anna Stromczyńska, córka pani Kazimiery. – Mój dziadek, a brat jej matki, grał na harmonii guzikówce. Inna krewna – Urszula też radziła sobie z niemal każdym instrumentem. Chyba i jedna i druga strona rodziny były muzykalne. Nic dziwnego, iż z Kazi wyrosła piosenkarka – uśmiecha się.
Wychowywała się w Hermanowej
Gdy dziewczynka miała zaledwie 8 miesięcy jej rodzice zostawili ją u wujostwa – brata jej matki w Hermanowej, a sami ze starszymi dziećmi wyjechali na tzw. „ziemie odzyskane”, gdzie mieli szansę na lepszy byt. – U nas była bieda galicyjska. Ludzie nie mieli ani ziemi, ani mieszkań. Dziesiątki osób z okolicy wyjeżdżało na zachód – tłumaczy Zofia Domino z Towarzystwa Miłośników Ziemi Tyczyńskiej. Sobczykowie najpierw zakotwiczyli się w Sianowie, później przenieśli się do Koszalina gdzie zamieszkali w kamienicy dwurodzinnej.
W tym czasie mała Kazia wychowywała się w Hermanowej. – Jej wuj – Pan Kąkol był wspaniałym człowiekiem. Ciepły, kochający. A jego żona – przerozkoszna! – wspomina pani Domino. – On był murarzem, więc zawsze coś zarobił. Mogła zostać z nimi, bo mieli tylko jedną córeczkę Gienię.

Wspomniana Gienia – wówczas ok. 12-letnia – to matka pani Kazimiery Lach. Wielokrotnie opowiadała jej, jak dobrze było Kazi w jej rodzinnym domu: – Lubiła bawić się z psem, przynosiła warzywa z grządek. W sumie wychowywała się w Hermanowej półtora roku. Zdążyła się zżyć i przyzwyczaić.
Nadszedł jednak dzień, gdy rodzice wrócili po 3-letnie już wtedy dziecko. Mała ich nie rozpoznała. – Były spazmy niesamowite, płacz… To musiał być szok dla dziecka, tym bardziej iż zabrali ją niemal od razu. Przyjechali do południa, a następnego dnia po południu już pojechali. Kazia płakała i wołała na dworcu – opowiada pani Lach. – Dziadek był wtedy w pracy. Jak twierdził, gdyby był wtedy w domu, w życiu by dziecka nie oddał.
Gwiazdy w Tyczynie
Przez długi czas państwo Kąkolowie nie mieli kontaktu z Sobczykami. Po wielu latach odwiedził ich jednak ojciec Kazi. Wszyscy oczywiście dopytywali, co u dziewczynki. Jakież było ich zdziwienie gdy usłyszeli, iż została piosenkarką! – To co? Nie słychać w radiu czasem jak śpiewa? – dziwił się ich gość. O talencie ich krewnej, która zmieniła swoje imię z Kazi na Kasia, mieli się przekonać niebawem.
– Mama przeczytała w gazecie, iż Katarzyna Sobczyk przyjeżdża do Rzeszowa z zespołem Czerwono-Czarni. Wszyscy bardzo chcieli ją zobaczyć, więc gdy tylko tam dotarła, mama zadzwoniła do rzeszowskiego hotelu „Polonia” i zapowiedziała odwiedziny rodziny – wspomina Kazimiera Lach.
– Był grudzień 1966 roku. Ja byłam wtedy dzieckiem, chodziłam chyba do 4 klasy, ale zabrano mnie ze sobą. Przyjechaliśmy do hotelu na dziewiątą. To była niedziela. Pukamy do pokoju. Ona otwiera, po czym rozkłada ręce mówiąc: „Ja was nie znam”. Kiedy babcia się przedstawiła, było już inaczej. Przywitaliśmy się, a podczas rozmowy obserwowali wzajemnie. To nie była już mała Kazia, a piękna, dorosła, a do tego sławna dziewczyna – podkreśla.


Rodzina z Hermanowej nie opuściła oczywiście koncertu, jaki tego dnia dała Kasia w Rzeszowie. – Były pierwsze rzędy, dedykacje, piosenki dla rodziny… – wspomina Kazimiera Lach. Jej mama wpadła też na pomysł, by Czerwono-Czarni zagrali także w Tyczynie. Artyści nie mieli nic przeciw. Podobnie jak dyrektor nowo wybudowanego Domu Kultury. Takim sposobem w naprędce zorganizowanym koncercie do Tyczyna niespodziewanie zjechały gwiazdy.
Przejście! Rodzina idzie!

Trudno dziś sprawdzić dokładną datę dodatkowego koncertu. Pomocna okazała się kronika Miejskiej i Gminnej Biblioteki Publicznej w Tyczynie, gdzie zachowały się wycinki z gazet dokumentujące to wielkie wydarzenie. Wynika z nich, iż odbył się on między 7 a 16 grudnia – w środku tygodnia. – W tygodniu?! – dziwi się Anna Stromczyńska. – Dla nas było to jak niedziela!
Mimo, iż nasza rozmówczyni miała wtedy 6 lat dokładnie pamięta to wydarzenie.
– Myśmy tym żyli! Trudno było sobie wyobrazić, iż taka gwiazda „z telewizora” przyjeżdża do małego Tyczyna, a z nią takie sławy jak Ryszard Poznakowski, Jacek Lech czy Karin Stanek – opowiada z przejęciem.
– Pamiętam poruszenie przed koncertem: w co się ubrać? Ja założyłam najładniejszą sukienkę „od trzepania kwiatków” i biały sweterek. Przed domem kultury panował szał. Wszyscy się tłoczyli, by kupić bilety. My nie musieliśmy. Do dziś pamiętam podniesiony głos mówiący: „Przejście proszę! Rodzina idzie!”. Dostaliśmy miejsca pod sceną, w którą patrzyli ir jordan 4 military blue 202śmy później jak w ołtarz. Dla mnie było to też pierwsze dziecinne zauroczenie a obiektem uczuć stał się Jacek Lech – śmieje się pani Anna.
Także 16-letnia wówczas Zofia Domino była pod wrażeniem. – Pamiętam scenę, gdy wszyscy czekają na koncert, a ten ciągle się nie zaczyna. Okazało się, iż mieli dotrzeć jeszcze księża. Odprawiali jeszcze mszę. Ta trwała tylko 15 minut, tak się duchowni śpieszyli – wspomina.
A sam występ? Wokaliści wychodzili na zmianę. Sobczyk była ubrana w rozkloszowaną spódniczkę i marynarkę. – Co się tam działo… i na koncercie i po nim… – potwierdza Kazimiera Lach. – Kasia rozdawała autografy choćby na mankietach od koszuli, rękach. Wszędzie, gdzie się tylko dało!
Gwiazdy przyszły na rosół
Dla krewnej artystki i jej bliskich koniec koncertu nie oznaczał końca wrażeń, bo cały zespół wybrał się w odwiedziny do ich domu w Hermanowej. – Kasia, Karin Stanek, Poznakowski… Wszyscy przyszli na obiad. Jako iż wracaliśmy na piechotę, za nami szła cała procesja fanów – śmieje się nasza rozmówczyni.

Czy pamięta co wtedy było na obiad? – Oczywiście. Rosół z kury i makaron własnej roboty. Pamiętam, iż świnia była zabita na święta, więc jedzenia było pod dostatkiem. Do tego przekąski, ciasta. Lał się alkohol. – wspomina Kazimiera Lach.
– Wszyscy z zespołu byli zszokowani, bo nie spodziewali się takiego przyjęcia. Tak się zachwycali jedzeniem, jakby pierwszy raz w życiu jedli rosół z domowej kury. Byli przemili!
Kasia Sobczyk czuła się jak u siebie. Czy było w niej coś z gwiazdy? – A w życiu! To była taka przylepa, wariatka! Szalona dziewczyna, która błyskawicznie nawiązywała kontakty. Każdemu coś powiedziała, do każdego się uśmiechnęła, każdemu coś przygadała, poklepała po plecach. Można było z niej boki zrywać, gdy zaczynała się wygłupiać, opowiadać i zmieniać głos. Idealnie nadawałaby się do kabaretu – ocenia swoją ciocię pani Lach. – Zresztą dostała kiedyś propozycję, by zostać aktorką, ona jednak wolała śpiewać.
Wracała…
Po tej wizycie Kasia Sobczyk wracała w nasze strony wielokrotnie. Wysyłała też kartki do rodziny, uprzedzała, kiedy zjawi się w okolicy z koncertem. Kiedyś odwiedziła ich wraz mężem Henrykiem Fabianem Sawickim. On też towarzyszył jej podczas koncertu Czerwono-Czarnych w Tyczynie 18 lutego 1969 r. Była także Karin Stanek i Jacek Lech. Mimo iż występ odbył się o nietypowej godzinie, bo o 13., sala wypełniona była do ostatniego miejsca.

Artystka potrafiła też zaskoczyć. – Kiedyś wracam ze szkoły – chodziłam już do liceum – patrzę, a tu takie bydlę siedzi w kuchni. Pytam mamy czyj to pies, a ona odpowiada, iż Kaśki Sobczyk. Heniek przywiózł – wspomina Kazimiera Lach. – Koncertowała w okolicy, a w hotelu nie mogła go trzymać. Gama więc gościła u nas przez około 2 tygodnie. Zostawili dla niej cały wór mięsa. Prawie codziennie po szkole wyprowadzałam ją na spacery.
Zaskoczeniem było gdy pewnego dnia do domu zapukało dwóch mężczyzn, którzy oświadczyli, iż chcą zabrać psa. Pani Genowefa nie dała. Uległa dopiero wtedy, gdy Kasia telefonicznie potwierdziła, iż to jej wysłannicy.
Plotki w garderobie
– Najpierw mówiłam do niej „ciociu”. Gdy dorosłam, kazała sobie mówić po imieniu – przypomina sobie Kazimiera Lach. Wtedy też miały już więcej tematów do wspólnych rozmów, które zdarzało im się przeprowadzać choćby w… garderobie gwiazdy. Tak było podczas występu po koniec lat 80. w tyczyńskim kinie „Skarb”. Wokalistka wróciła wtedy z koncertów w USA. Śpiewała, zmieniając się z dwoma kolegami, m.in. z Januszem Laskowikiem. – Przed koncertem mówi do mnie: „kiedy zejdę ze sceny, masz przyjść do mnie do pokoju za kulisy”. Chciała sobie pogadać – opowiada jej krewna z Hermanowej. – To przychodziłam. Gdy na scenie prezentowano skecze, my zdążyłyśmy popoplotkować, pośmiać się. Kiedy była jej kolej, ona szła na estradę, a ja na moje miejsce wśród publiczności.
Gdy Kasia Sobczyk wyjechała do Chicago na 16 lat, początkowo przysyłała kartki, ale później kontakt z rodziną w Hermanowej się urwał. – Tylko od ciotki, czyli jej mamy, dowiadywaliśmy się co u niej – potwierdza pani Lach. – Odwiedziła nas po powrocie do Polski. Wspominała, iż urządza nowe mieszkanie, kupiła zasłony, firaneczki. Opowiadała, iż dopadła ją choroba, ale zaczęła się porządnie leczyć. Ja wtedy nie mogłam przyjechać na to spotkanie, dziś żałuję. Zobaczyłabym ją jeszcze…
Wiedziała, iż jest tu kochana
Tyczyńska publiczność po raz ostatni mogła posłuchać artystki w 2008 roku. To właśnie wtedy po raz pierwszy spotkała ją na żywo Zofia Matys, ówczesna dyrektor Miejsko-Gminnego Ośrodka Kultury. – Odkąd tu przyjechałam w 1991 r. i objęłam to stanowisko, wokół mnie ciągle mówiono o Kasi Sobczyk. Postanowiłam więc poszukać możliwości kontaktu z nią. Niestety w latach 90. przebywała w Stanach, stąd przyjechać do Tyczyna, nie mogła. Dopiero gdy wróciła, kiedy już była chora na raka piersi, udało się – opowiada. – Zaproszenie przyjęła z przyjemnością. Wiedziała, iż jest tu kochana, uwielbiana, iż Tyczyn chlubi się nią.

Gwiazda przyjechała 25 listopada – na święto patronalne gminy. Koncert – owacyjnie przyjęty – odbył się przy pełnej sali – 200 osób, choć chętnych 300 - IetpShops - Air Jordan 1 High OG Celadon FB9934 , air jordan 1 retro high gg black hot lava było więcej. – Widać było, iż pogodziła się z losem. Cieszyła się, iż była tu. Widziała, iż wszyscy ją lubią oraz szanują – mówi pani Domino.
Emocji było tyle, iż dopiero następnego dnia Zofia Matys mogła porozmawiać z nią na spokojnie. – Poznałam ją jako ciepłą, skromną osobę. Miłą, otwartą i sympatyczną. Nie widziałam w niej żadnego gwiazdorstwa, choć gdy wychodziła na scenę była wielką gwiazdą – podkreśla.
Panie zaplanowały kolejny koncert za kilka miesięcy – na czerwiec 2009 r. podczas Dni Tyczyna. – Sama zaproponowała, iż przyjedzie z zespołem syna. Sergiusz był liderem zespołu Marrakesh, pisał też teksty – wspomina pani Matys.
Plan ten niemal wcielono w życie. – Grupa przyjechała wcześniej. Niestety, dwie godziny przed startem koncertu dostałam telefon, iż Kasia nie może przyjechać. Zasłabła w drodze. Musiała wrócić do szpitala – opowiada była dyrektor MGOK. – Było to dosyć przykre i dla nas, zespołu i publiczności. Mimo zawodu, wszyscy rozumieli sytuację.
Rok później, 28 lipca 2010 r. artystka zmarła…
Zostały Róże Małego Księcia
W Tyczynie artystka wciąż jest jednak obecna. Jej imieniem nazwano tutejszy ośrodek kultury, na jego ścianie widnieje też mural z podobizną artystki. Zainicjowano również piękną tradycję corocznego Festiwalu Piosenek Kasi Sobczyk „O Złotą Różę Małego Księcia”.
Jedno jest pewne pamięć o Królowej Big Bitu trwa i będzie trwać. Zgodnie ze słowami piosenki Kasi Sobczyk, które są wyryte na jej grobie na warszawskich Powązkach: „Był taki ktoś, kogo nie zastąpi nikt…”.

