„764 kilometry dla The Beatles” – książka, opowieść XIX (prawa autorskie Kazimierz Musiałowski).

kazimierzmusialowski.pl 2 miesięcy temu

MAGICZNE MIEJSCE

W styczniu, o godzinie 17-tej jest już ciemno. Wylądowałem szczęśliwie – dobrze, sprawiłem sobie urodzinowy prezent. Co ja tutaj robię? – pytam sam siebie idąc na przystanek autobusowy. Pierwsze kroki skierowałem do informacji. W hotelach brak miejsc. Ale został jeden za 30 funtów ze śniadaniem – Regent Hotel. Bagaż waży. Kierowca autobusu wskazał mi kierunek, czy to ja nie zrozumiałem? Nie wiadomo czyja wina – biegałem za to w tę i drugą stronę ulicą Mount Pleasant. Przez moment miałem jako pomocnika hinduskiego profesora z uniwersytetu. Wystarczyło mu powiedzieć, iż byłem w Indiach. Myślałem o Liverpool jeszcze wówczas, kiedy pracowałem na statkach. Pech, nigdy jako marynarz nie przypłynąłem do Anglii. Dwa rejsy wypadły do Irlandii – ot i całe moje poznawanie wysp. Pierwsza wyprawa do Anglii, to był wyjazd grupowy na maraton do Londynu w 1992 roku. Widziałem wówczas w słynnej galerii figur woskowych jedynie głowy członków zespołu The Beatles. No, to teraz jestem tutaj, w Ich mieście. Znajduję hotel. Był tak blisko. Dla mnie nauczka. Kilka razy sprawdź mapę, zanim ruszysz! Mglisto, smutno, tylko poświata od różnej maści reklam. Wychodzę jeszcze przed snem na mały spacer. Polubiłem to centrum od pierwszego wejrzenia. Sen niespokojny. Starczy mi pieniędzy do chwili znalezienia pracy? Śniadanie obfite. Jem na zapas. ale ile można? Jeszcze pytam portiera o drogę. Zabiegani ludzie. Nikt nikogo o nic nie pyta. Powoli zbliżam się do mojego celu u „Job Center Plus”. Faceci na dole po wysłuchaniu kierują mnie do automatu. Nie słucham. Czekam, kiedy będzie wolna pani o blond włosach, ujmującym uśmiechu. Zaprasza – siadam. Przydaje się CV, które przygotowała starannie córka Magda. Czyta i zerka na mnie co chwilę. Mówi po chwili: interesujące masz życie, bądź spokojny, coś znajdziemy. Kiedy mówię, iż specjalnie tutaj przyjechałem dla The Beatles twarz Bernie Carter rozjaśnia przepiękny uśmiech. Musimy tobie coś znaleźć, Kaz! Zaczęła przeglądać dane umieszczone w swoim komputerze. Telefonuje. Uśmiecha się i mówi – siedź i czekaj. Po około trzydziestu minutach otrzymuję kilkanaście propozycji pracy. Musisz tam iść. Pokazać się, porozmawiać. Dziękuję, wracam do hotelu. Pomny tego, iż nie mam dużo funtów postanawiam szukać taniego hotelu. Jeszcze wczoraj widziałem blisko znane na całym świecie YMCA. Jest na tej samej ulicy, co mój hotel. Otrzymuję negatywną odpowiedź. Schronisko miejsc nie ma. Za to otrzymuję mapkę i wyrysowaną trasę jak dojść do Embassy hostel. Spory kawałek. Po półgodzinie jestem. Taniej o połowę niż w moim pierwszym hotelu. Wracam tam, zabieram bagaż i znowu w drogę. Potem się przekonam, iż takich „wielbłądów” jest tu więcej. Zaprowadzono mnie do sali – piętrowe łóżka, 24 osoby. Płacę za tydzień z góry. Już dawno tak nie przeliczałem pieniędzy. Musi starczyć! Z takim postanowieniem ruszam na pierwszy adres. Ustawiłem sobie kolejność „odwiedzin” w miejscach podanych przez Bernie. Pierwszy to był hotel „Hannover” – nie ma managera. No to idę do następnej knajpki. – Zostaw CV, odpowiemy – słyszę. Na następny dzień wyznaczam sobie hotel oddalony od centrum kilka kilometrów. W moim obecnym domu – hostelu istna Wieża Babel. Przeważają młodzi. Studenci z całego świata. Jest i Polak, Tomek. Pracuje, gdzieś w nocnym lokalu. Rozbawił mnie kiedyś stwierdzając, iż paląc jakieś skręty (trawka), jest uspokojony od środka. Dobrze, iż nie ma ograniczeń co do ilości zjedzonych tostów i wypitej kawy czy herbaty. Pomaga to, jak widzę nie tylko mnie, oszczędzić kilka funtów na posiłkach. Po przybyciu do hotelu, czekano tam już na mnie. Przydała się praktyka na statku, gdzie byłem ochmistrzem, zamustrował filipiński kucharz. Kapitan stwierdził – dajemy mu miesiąc, jak go nauczysz gotować, to zostaje. Nie znał kuchni europejskiej. Dzięki temu, studiując książkę „Kucharz Okrętowy” razem się uczyliśmy. Teraz to się przydało. Muszę przyznać, iż wiara w siebie, wiara przyjaciół, pomogła. Potraktowałem to jak start do kolejnego maratonu. Nigdy nie wiemy, co nas czeka, zanim dobiegniemy do mety. Już teraz wiem, iż na mnie czekała przygoda życia, którą właśnie opisałem.

Idź do oryginalnego materiału