Siedemdziesięciojednoletnia wdowa wybrała młodego narzeczonego — i złożyła mu niewyobrażalną propozycję
Dwudziestotrzyletni Jakub Nowak miał już na swoich barkach więcej ciężarów niż większość ludzi w dwa razy starszym wieku. Obiecujący student prawa wierzył, iż ciężka praca i wytrwałość pewnego dnia otworzą przed nim i jego rodziną lepszą przyszłość.
Ale los potrafi wystawić na próbę choćby najbardziej zdeterminowanych.
Dwa lata wcześniej nagle uderzyła tragedia. Jego ojciec, Marek, dostał zawału serca i zmarł, pozostawiając rodzinę w rozpaczy. Żałoba była przytłaczająca, ale nie było czasu, by się poddać. Razem z bólem przyszła lawina niespłaconych długów i rachunków, o których Jakub nie miał pojęcia.
Dom Nowaków, niegdyś pełen ciepła i śmiechu, stał się miejscem nieustannego niepokoju. Listy od wierzycieli przychodziły niemal codziennie. Ostateczne wezwania do zapłaty piętrzyły się na kuchennym blacie. Skromne oszczędności gwałtownie się skończyły.
Matka Jakuba, Anna, nie była w stanie pomóc. Toczyła ciężką walkę z rakiem, a kosztowne leczenie pochłaniało resztki pieniędzy. Jego młodsza siostra, Zosia, czternastoletnia marząca o zostaniu weterynarzem, starała się zachować pogodę ducha, ale Jakub widział lęk w jej oczach. Robił wszystko, by chronić ją przed prawdą.
Każdego wieczora, po zajęciach i nieopłacanej praktyce w małej kancelarii, Jakub siadał przy kuchennym stole, otoczony stertami niezapłaconych rachunków. W głowie kłębiły się pytania bez odpowiedzi.
Jak zapewnić mamie dalsze leczenie? Jak Zosia skończy szkołę? Czy dam radę utrzymać rodzinę?
Pewnego wieczora kolega z kancelarii zaprosił go na galę charytatywną organizowaną przez znaną rodzinę w mieście. Jakub omal nie wybuchnął śmiechem — nie miał czasu, pieniędzy, a tym bardziej garnituru odpowiedniego na taką okazję. Ale kolega nalegał. „To szansa na wartościowe znajomości”, przekonywał.
W pożyczonych butach i jedynym przyzwoitym krawacie Jakub się zgodził.
Gala przeniosła go w świat, którego nigdy nie znał — wystawny pałac, kryształowe żyrandole lśniące jak gwiazdy, kelnerzy sunący między gośćmi z tacami, ludzie rozmawiający cicho i z pewnością siebie. Jakub trzymał się na uboczu, pewien, iż tu nie pasuje.
A wtedy podeszła do niego.
Helena Wiśniewska.
Miała siedemdziesiąt jeden lat, ale emanowała elegancją i spokojną władzą, która sprawiała, iż tłum rozstępował się przed nią bez słowa. Jej srebrne włosy były upięte w gustowny kok, perłowy naszyjnik lśnił, a głęboko osadzone niebieskie oczy zdawały się widzieć więcej, niż powinny.
„Nie czujesz się tu swojo, prawda?” — zapytała z lekkim, przenikliwym uśmiechem.
Jakub poczuł, jak rumieni się po uszy. „Szczerze? Nie. Jestem tu przypadkiem.”
Z niewyjaśnionych przyczyn nie krył się przed nią. Helena wypytywała go o studia, rodzinę, marzenia. W jej głosie nie było osądu — tylko ciekawość. Opowiedział jej o ojcu, chorobie matki, ambicjach Zosi i przytłaczającej odpowiedzialności.
Rozmawiali dłużej, niż się spodziewał. Gdy się rozstali, myślał, iż już jej nie zobaczy. Była kimś z zupełnie innego świata.
Ale los miał inne plany.
Kilka dni później stan zdrowia matki się pogorszył, a koszty leczenia podwoiły się z dnia na dzień. Zosia stała się jeszcze bardziej zamknięta, wyczuwając napięcie, o którym nikt nie mówił. Gdy Jakub był już na skraju wytrzymałości, zadzwonił telefon.
„Jakub? Mówi Helena Wiśniewska. Pamiętasz mnie z gali?”
Zdumiał się. „Oczywiście. Dzień dobry, pani Wiśniewska.”
„Chciałabym, żebyś mnie odwiedził. Musimy omówić pewną pilną sprawę.”
Część