Granice z podręcznika
Gdy moje dziecko było małe, chciałam być gotowa na wszystko. Czytałam poradniki, rozmawiałam z mamami i śledziłam różnych ekspertów na Instagramie. Wierzyłam, iż kluczem do wychowania szczęśliwego, mądrego i dobrze funkcjonującego człowieka są granice – jasno postawione i konsekwentnie pilnowane.
"Dzieci potrzebują ram, bo to daje im poczucie bezpieczeństwa" – powtarzałam sobie jak mantrę.
I rzeczywiście, coś w tym jest. Ale z czasem zaczęłam widzieć, iż nie wszystkie granice, które tak skrupulatnie stawiałam, naprawdę służyły mojemu dziecku. Czasem były bardziej dla mnie – dla mojej kontroli, mojego lęku, mojej potrzeby porządku.
I wtedy zaczęłam się im przyglądać. Z większą uważnością. I z większym zaufaniem – do siebie jako mamy i do mojego dziecka.
Oto 6 granic w wychowaniu, których już nie bronię. Bo zaufanie okazało się ważniejsze
1. Nie wolno spać ze mną w łóżku
Przez pierwsze lata byłam twarda. Usypianie w swoim łóżeczku, rytuały, zero wchodzenia do łóżka rodziców – tak miało być. Bo przecież "dziecko musi się nauczyć spać samo", bo "bliskość to jedno, ale granice też są ważne".
A potem przyszedł wieczór, gdy moje dziecko po prostu płakało. Ze zmęczenia, strachu, tęsknoty. Wzięłam je do siebie i... poczułam spokój. Czułość. I dziecko też – zasnęło wtulone, spokojne.
Od tamtej pory czasem śpimy razem. Nie zawsze, ale wtedy, gdy to naprawdę potrzebne. Bo bezpieczeństwo emocjonalne okazało się ważniejsze niż "dobre nawyki snu".
2. Nie wolno przerywać dorosłym
Tak bardzo chciałam nauczyć moje dziecko szacunku. Czekania na swoją kolej. Tylko że
dzieci żyją tu i teraz – ich potrzeba wypowiedzenia czegoś teraz nie wynika z braku manier, tylko z tego, iż nie mają jeszcze tej dorosłej samokontroli.
Zamiast mówić "nie przerywaj", teraz mówię "poczekaj chwilkę, zaraz cię wysłucham". I robię to. Bo chcę, żeby wiedziało, iż jego głos się liczy. Nie mniej niż mój.
3. Nie ma dyskusji z decyzją rodzica
Byłam przekonana, iż dzieci nie powinny podważać dorosłych decyzji. Aż usłyszałam od
swojego dziecka: "Ale ja chcę inaczej. Dlaczego nie mogę mieć swojego zdania?". I wtedy coś we mnie pękło. Bo przecież ja sama też nie znoszę, kiedy ktoś podejmuje decyzje za mnie, nie pytając o zdanie.
Teraz staram się rozmawiać. Tłumaczyć, ale i słuchać. I przyznaję – czasem zmieniam zdanie. Bo zaufanie działa w obie strony.
4. Słodycze tylko w weekendy
Kiedyś miałam w głowie jasno poukładane: zdrowe nawyki, regularne posiłki, słodycze tylko od święta. A potem zobaczyłam, jak moje dziecko zaczęło chować batony i jeść
je ukradkiem. Nie dlatego, iż "jest niegrzeczne". Tylko dlatego, iż nie ufało, iż może o coś poprosić i być wysłuchane.
Teraz słodycze są obecne – w umiarze, ale bez dramatów. I nagle przestały być obsesją.
5. Najpierw obowiązki, potem przyjemności
Przez długi czas uważałam, iż tak trzeba. Że dziecko powinno "zasłużyć" na zabawę – najpierw zjeść, posprzątać, odrobić lekcje. Bo przecież "życie to nie bajka", "najpierw praca, potem nagroda".
Tylko iż moje dziecko nie zawsze miało siłę lub nastrój, by robić rzeczy w tej kolejności. I wcale nie dlatego, iż było leniwe czy "rozpieszczone". Po prostu potrzebowało chwili luzu, by potem z większą chęcią wrócić do obowiązków.
Zrozumiałam, iż euforia i zabawa nie muszą być nagrodą. One też są potrzebą. Teraz czasem zaczynamy od puzzli, gier, wygłupów – i dopiero potem ogarniamy resztę. I wiecie co? Nic się nie wali. A atmosfera jest o niebo lepsza.
6. Nie ma miejsca na "nie wiem" i "nie chcę mówić"
Kiedyś bardzo naciskałam na rozmowy. "Powiedz mi, co się stało w przedszkolu", "dlaczego masz taki nastrój?", "musisz się otworzyć". Dopiero po czasie zrozumiałam, iż presja na rozmowę nie jest bliskością.
Że dziecko potrzebuje przestrzeni, żeby coś przemyśleć, żeby samo wrócić, kiedy będzie gotowe. Teraz mówię: "Jestem obok. Możesz powiedzieć, kiedy będziesz chciał". I ufam, iż przyjdzie. Bo już przychodzi – częściej niż wtedy, gdy próbowałam go do tego zmuszać.
Nie chodzi o to, by nie mieć żadnych zasad
Granice są potrzebne – dają ramy, w których dziecko może się rozwijać. Ale czasem to właśnie elastyczność i zaufanie budują coś silniejszego niż rygor.
Dziecko, które wie, iż jego potrzeby są ważne, iż jego głos się liczy, iż może popełniać błędy i przez cały czas być kochane – to dziecko ma zdrowy fundament na całe życie.
I wiecie co? Ja też. Bo dzięki temu, iż przestałam bronić wszystkiego jak na wojnie, zaczęłam znowu czuć się w tej relacji... sobą. Nie tylko wychowawcą, ale człowiekiem. Obok drugiego, mniejszego człowieka, który ufa.