34-latek unika pracy i żyje z emerytury matki

newsempire24.com 17 godzin temu

34-letni Wiktor nie chce pracować – wydaje emeryturę matki

Gorzka prawda o sąsiadce i jej synu
Kiedyś w naszym starym domu na obrzeżach Wrocławia mieszkała starsza kobieta o imieniu Helena — cicha, zmęczona staruszka, której życie zatruwała obecność syna. Jej mąż odszedł z tego świata wiele lat temu, a córka dawno przeprowadziła się do Warszawy i rzadko odwiedzała rodzinne miasto. Ale syn, Wiktor, został obok. Nie pracował. Całe dnie siedział w domu, a jego głośne kłótnie z matką rozbrzmiewały po całej klatce schodowej, sprawiając, iż sąsiedzi zrywali się z niepokoju.

Wiktor rzadko opuszczał mieszkanie — chyba iż do kiosku po butelkę piwa lub paczkę papierosów. Całą odpowiedzialność ponosiła Helena: opłacała rachunki, robiła zakupy. Żyli z jej skromnej emerytury i rzadkich przelewów od córki, która mimo iż mieszkała daleko, starała się pomagać matce.

Pewnego wieczoru, wracając z pracy w mżawce, zauważyłam Helenę na ławce przy wejściu do kamienicy. Siedziała zgarbiona i po przywitaniu próbowała ukryć zapłakane oczy. Nie mogłam się powstrzymać i zapytałam, co się stało. Jej usta zadrżały, łzy popłynęły strumieniem, ale wyszeptała, iż nie może mówić — a co, jeżeli Wiktor się dowie, iż się skarży, i wtedy jej nie ujdzie to na sucho. Zagubiona, zaproponowałam, żebyśmy poszły do pobliskiej knajpki i napiły się gorącej herbaty, by mogła choć trochę się uspokoić.

Helena podreptała za mną jak dziecko, które straciło ostatnią nadzieję. Nie chciałam jej wypytywać, bojąc się zranić, ale sama zaczęła mówić. Jej głos drżał, gdy wspominała narodziny Wiktora. Mąż był w siódmym niebie — urodził się zdrowy i silny chłopiec, duma rodziny. Był rozpieszczany, noszony na rękach, spełniano każdą jego zachciankę.

O córce niemal zapomniano. Dorastała sama, bez większej uwagi. I na szczęście okazała się silna — skończyła szkołę z wyróżnieniem, dostała się na uniwersytet, a potem wyjechała do stolicy, gdzie znalazła dobrą pracę. Dzwoniła do matki co tydzień i przesyłała pieniądze, rozumiejąc, iż emerytura Heleny to kropla w morzu.

Wiktor nie chce pracować
Wiktor zaś dorósł z przekonaniem, iż świat jest mu winien wszystko. Odkąd pamiętał wmawiano mu, iż jest wyjątkowy, a jego siła i urok otworzą wszystkie drzwi. Jednak ta wiara obróciła się przeciwko niemu. Oczekiwał, iż życie samo rzuci mu bogactwo i sukces do stóp, jak robili to rodzice. Jednak rzeczywistość okazała się bezwzględna: w szkole wymagano wiedzy, a nie tylko głośnego głosu, a Wiktor nie lubił się uczyć.

Jedyne, co potrafił, to naprawiać sprzęty. Ojciec przez znajomych załatwił mu pracę w warsztacie, gdzie przez jakiś czas pracował jako pomocnik. Tam go chwalili, a niedługo ożenił się z dziewczyną z sąsiedniego działu. Jednak życie małżeńskie gwałtownie rozbiło się o codzienność: żona oczekiwała od niego nie tylko głośnych słów, ale i pomocy w domu, odpowiedzialności za rodzinę. Wiktorowi to się nie podobało. Po roku małżeństwo rozpadło się, jak kruche szkło.

Wkrótce zmarł ojciec. Helena została sama z synem, a warsztat zamknięto z powodu długów. Wtedy dla starszej kobiety zaczęło się prawdziwe piekło.

Zamiast się ogarnąć i znaleźć pracę, Wiktor skierował całą swoją złość na matkę. Krzyczał, iż najwyraźniej całe życie się obijała, skoro teraz dostaje tak niewielką emeryturę. Żądał, aby najpierw kupowała piwo i papierosy dla niego, a dopiero potem myślała o rachunkach i jedzeniu. Przeklinał siostrę, która „żyje w luksusach w Warszawie”, nie dbając o brata. Ale gdy ta zaproponowała, iż zabierze go do siebie i pomoże się ustatkować, odparł: „Nie będę harować dla tych warszawskich przemądrzałków!”

Helena głęboko westchnęła i powiedziała: „To moja wina iż syn jest taki. Ciągle mu powtarzałam, jaki jest silny i piękny, a nie nauczyłam go niczego pożytecznego. Co będzie robił, kiedy mnie zabraknie? Nie wiem. Dlatego ukrywam większość pieniędzy, które przysyła córka. Otworzyłam mu konto w banku — tam już jest kilka tysięcy złotych. Niech przynajmniej na początku po mojej śmierci ma z czego żyć. A później… Oby zrozumiał swoje błędy”.

Ból matki i nadzieja
Czasem Helena chciała wszystko rzucić, spakować torbę i uciec od tego koszmaru. Ale nie mogła. „To mój syn,” — szeptała, łzy spływały po jej pomarszczonych policzkach, — „ma już 34 lata, ale jak mogę go zostawić? Będę się nim opiekować, póki żyję”. Jej głos łamał się z bólu i rozpaczy, a ja siedziałam naprzeciwko, nie znajdując słów, by pocieszyć tę kobietę, której miłość do syna stała się jej ciężkim krzyżem.

Wiktor żył dalej jak pasożyt, wysysając ostatnie krople sił z matki. Jego dawna siła i urok dawno zblakły pod ciężarem lenistwa i egoizmu. A Helena, zgarbiona i wycieńczona, znosiła wszystko, trzymając się ulotnej nadziei, iż pewnego dnia jej syn zrozumie, jaki koszmar zgotował swojej matce. Jednak ta nadzieja topniała z każdym dniem, jak pierwszy śnieg pod szarym, dolnośląskim niebem.

Idź do oryginalnego materiału