Wiecie, jaki ja mam tryb: nocny. Oznacza to, iż spać chodzę ok. 4-6 rano. Tym razem było trochę później, ale wylosowałam sobie zadanie na dziś. Najpierw przyszła refleksja, iż za ciola nie wiem, co sobie dać. I w ogóle: nie czułam się z tym dobrze. Jakoś tak na siłę, coś było nie tak. Natomiast smętnie sobie pomyślałam o ciętych kwiatach. Że może bym je sobie zrobiła do wazonu. Ale takich zebranych z łąki. Zaraz jednak odezwało się moje sumienie – no ale jak to, tyle nauczycieli duchowych mówiło, iż kto kocha kwiaty, ten ich nie ścina. Na przykład taki pan Osho.
Poszłam spać. Obudziłam się ze wstrętnym humorem i w ogóle, cały dzień mi trochę wywalało, zupełnie tak, jakby przepracowane rzeczy musiały się wydalić. Natomiast, przez cały czas było mi smętnie z tym wszystkim. Poszłam robić rolki na instagrama, iż no czuję się źle i w ogóle. Pokazałam ludziom kwiaty – jakie są piękne, gdy się je ogląda i jakie są piękne, gdy są żywe.
Nie mam serca ich ścinać.
Za to przyjaciółka Joasia zaproponowała, żebym sobie coś ugotowała. Coś zajebistego. No cóż, nie miałam za wiele składników, a i pieniędzy też nie; jednak sam pomysł z początku nie wydawał mi się dobry. Chciałam dostać coś namacalnego. Najlepiej szminkę, kosmetyk, ciuch.
Sto złotych.
Na koncie.
Do końca miesiąca.
Czy mnie to przeraża? Ani trochę, ponieważ staram się o tym nie myśleć. Zresztą, nie ma czasu w takie bzdety, organizm potrzebuje nawodnić się i woła, dużo woła do kibla, znaczy na tron.
Zdecydowałam, iż to ja decyduję o swoim nastroju i chujnia trochę mi przeszła. Musiałam poprosić kogoś bliskiego o coś i nie czułam się z tym dobrze, ale zrobiłam to i mogę być z siebie dumna. Natomiast, chujnia – czytaj: wyrzuty sumienia za to, iż jestem – powróciły.
Uch.
Wygadałam się Iwonce i to mnie podniosło na duchu. Cóż zrobić, trzeba jakoś sobie z tym radzić.
No i poszłam sobie robić honopomono. A nie, czekaj. Najpierw był prezent dla siebie, czyli zrobiłam zapiekankę z nastawieniem „to prezent dla siebie od siebie”. Akcja przebiegała tak:
Jakieś półtorej godziny później akcja wyglądała tak:
Olu, daję Tobie ten prezent od Siebie dla Siebie! I tak, to był autentyczny dialog:
No chyba nie za bardzo przypomina to serce:
Ale przyznaję, to były pyszności:
Nie wiem, czy stan, w którym jadłam można określić jako „aż uszy się trzęsły”, ale na pewno byłam bardzo zadowolona ze smaku:
No, ale w trakcie, gdy się piekło zdążyłam wstawić filmik na jutuba (link na końcu) oraz zmówić honopomono. Och, to było przeżycie!
Nie tylko się przytuliłam z całą mocą, ale także usłyszałam w głowie to jedno zdanie. JESTEŚ CUDEM. OLU, KOCHAM CIĘ I JESTEŚ CUDEM!
Kurwa, tyle lat na to czekałam xD.
(Wysokie wibracje tak bardzo vibe lol).
Szczerze powiedziawszy, jestem wzruszona. I szczerze powiedziawszy, to dopiero początek.
Olu, jesteś cudem.
Każdy z nas jest cudem, tylko musimy sobie uświadomić. Tak, chcemy to sobie uświadomić prędzej czy później. Całe życie nad tym pracujemy mniej lub bardziej. Mnie się po latach udało w głowie usłyszeć: jesteś cudem.
Dziękuję za to.
A teraz czas na filmik z jutuba. Będzie długi, bo komentuję inny filmik, ale miałam z tego niesamowitą frajdę xD. Zapraszam serdecznie i miłego oglądania! (prawdopodobnie będziecie musieli trochę ściszyć, bo głośny, no ale lepiej taki, niż za cichy).